To moje wnioski z ostatnich kilku tygodni obfitej korespondencji. Dziennie dostaję około 100-150 listów. Po lekturze ponad połowy opadają mi ręce. Wiele jest z pytaniami, na które odpowiedź można znaleźć w sieci. Wystarczy poszukać. Pytania dotyczą różnych spraw (adresów, kontaktów, telefonów itd.) Często wystarczy pytanie wpisać w google. Ale ludziom się nie chce. Najwięcej jednak pytań dotyczy mojej osoby i mojej twórczości. A przecież po to w swoim czasie zrobiłam sobie autorską stronę internetową, by zminimalizować liczbę takich pytań. A jednak! Nadal wielokrotnie czytam: „O czym są pani książki?” Tymczasem odpowiedź można znaleźć nie tylko na mojej stronie, gdzie o każdej książce jest sporo i nawet są zamieszczone fragmenty, ale o tych książkach jest też wiele w sieci, np. na stronach Merlina i wielu innych księgarń internetowych. Często w listach pojawia się też prośba o przeczytanie czyichś wierszy lub opowiadań, choć wydaje mi się, że w miarę jasno, zarówno na autorskiej stronie, jak i na blogu jest napisane, że nie udzielam takich porad. Pojawiają się też pytania, a nawet żądania, bym prywatnie udzieliła porady jakiejś czytelniczce magazynu 13-tka, choć zarówno na portalu magazynu, jak i na mojej stronie stoi, jak byk, napisane, że nie udzielam porad prywatnie, bo z tych prywatnych skorzysta tylko jedna osoba. Podejrzewam, że gdybym była aktorką ludzie prosiliby mnie, bym napisała w jakich filmach i spektaklach teatralnych grałam. Właściwie nie podejrzewam. Wiem, że tak jest!
To jednak jeszcze nic. Zadawanie pytań, na które odpowiedź trzeba wyszukać jeszcze można wytłumaczyć lenistwem. Ludzie wolą mieć wszystko podane na tacy. I choć dziś taką tacą jest Internet, zdaniem leni najlepiej pytać u źródła, choć jest to brak szacunku dla czyjegoś czasu. Jak jednak wytłumaczyć pytania (często niby retoryczne, bo w formie zarzutów) zadawane mi po opublikowaniu przeze mnie jakiegoś tekstu na blogu, z których to pytań jasno wynika, że ów tekst, zapewne z racji swojej długości, nie został przez pytającego przeczytany uważnie? Przykładów mogłabym napisać sto, ale podam ostatni. Wczorajszy wpis o krzyżu. Między innymi napisałam tam takie zdanie: „Chrześcijaństwo ma za sobą lata, a nawet wieki haniebne, że tylko wspomnę wyprawy krzyżowe.”. Mimo tego zdania kilkunastu czytelników przysłało mi emaile z wypisanymi zbrodniami kościoła z krzyżem w roli głównej. Ja też je mogę wypisać! Zamknęłam je jednym zdaniem, bo skupiłam się na krzyżu, jako części europejskiej kultury i historii, a także zabytku! W końcu skończyłam historię sztuki, co też w tekście napisałam. A może nam się to podobać lub nie, ale sztuka Europy to od IV wieku głównie sztuka chrześcijańska, w której krzyż pełnił znaczącą rolę. A z czego to wynikało też napisałam. Nie będę tłumaczyć tekstów raz napisanych, bo uważam, że same się bronią. Trzeba tylko je chcieć przeczytać, a nie przelecieć wzrokiem jak facet w burdelu panienkę. Piszę dla tych, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem. Szkoda, że listy piszą ci drudzy. Nie chodzi mi o to, że ktoś się ze mną nie zgadza. Bo na tym polega wolność słowa i myśli, że ludzie mają prawo mieć różne poglądy. Chodzi mi o dyskutowanie z faktami, datami, które są podane, a których ktoś nie zauważył, bo nie przeczytał, a przeleciał wzrokiem zatrzymując się na jednym wyrwanym z kontekstu zdaniu. Przyznam, że mierzi mnie już odbieranie listów od osób, które zaczynają korespondencję ze mną od słów, którymi przyznają się, że nie przeczytali do końca, bo było za długie, a jednak fakt ten nie przeszkadza im zarzucać mi, że się mylę, bo ich zdaniem… ecie pecie. To jakaś jawna niesprawiedliwość! Moich tekstów nie chcą przeczytać do końca, a piszą własne i chcą abym ja je przeczytała!
Co za czasy nastały! Pędzimy, pędzimy i pędzimy. Pewnie dlatego większość chce mieć wszystko natychmiast i szybko. Ludzie chcą dojść do końca tekstu, na skróty. Jakże przypomina mi to Celę z książki Hanny Ożogowskiej „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14-cie fajerek”. Ona też „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza czytała „tylko tam gdzie rzadko napisane”. Dlatego w zabawie w bitwę pod Grunwaldem chciała grać królową Jadwigę. Tymczasem Andegawenówna wtedy już leżała w grobie. Skróty potrafią niestety wywieźć na manowce. Manowcem jest też nadinterpretacja tekstu spowodowana, że za bardzo czytelnik uczepi się jednego zdania. A przecież już w podstawówce uczymy się, że w prozie zdanie jest częścią całości. Z takiego czepiania się nic dobrego nie wychodzi. A felietony to nie wiersze ani obrazy abstrakcyjne, że można je interpretować na wiele sposobów. W swojej pracy w telewizji wielokrotnie spotykałam się z tym, że widz źle odebrał oglądany materiał. Słynna jest dla mnie historia pani, która zadzwoniła oburzona faktem, że ktoś chce zburzyć Cytadelę. Potem okazało się, że obejrzała mój reportaż o poternie, czyli takim tunelu, który z Cytadeli wiódł do nieistniejącego fortu Gieorgij. Mieszkańcy mający domy nad poterną, chcieli jedynie wykreślenia jej z rejestru zabytków. Nikt nie mówił nic o burzeniu czegokolwiek. Takich historii o niezrozumieniu materiału telewizyjnego jest wiele. Zawsze się później okazuje, że widz nieuważnie słuchał, bo akurat zagwizdał czajnik, zadzwonił telefon i coś mu tam umknęło. Niestety telewizja jest ulotna. Na dodatek na zrozumienie materiału telewizyjnego tyle samo czasu ma i profesor akademicki i prosty, niewykwalifikowany robotnik, który cierpi na wtórny analfabetyzm. W przypadku tekstów drukowanych czy publikowanych w sieci jest inaczej. Można do nich wrócić i ponownie przeczytać, by zrozumieć treść. Szkoda, że ludziom nie chce się tego zrobić. Że w większości przypadków nie chce im się przeczytać nawet raz. Wszyscy jednak piszą!
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...