We wrześniu minie 7 lat od mojego ślubu z Ulubionym. Kawał czasu, prawda? Wiele się w naszym życiu przez ten czas zmieniło. Zwłaszcza w stosunkach międzyludzkich. Przede wszystkim stopniała liczba bliskich mi znajomych. To wręcz niesamowite jak się wykruszyli. O koledze z liceum, którego miałam za przyjaciela, a który mi powiedział, że „zdradziłam naród polski”, bo Ulubionego dziadek na pewno „spadł z wieżyczki strażniczej w Ostaszkowie” prawie zapomniałam. Czasem wspomnę. I westchnę nad prawdziwością powiedzonka, że „beczką soli zjesz a człowieka nie poznasz”. Właściwie zostały mi trzy przyjaciółki i jeden przyjaciel. Reszta – odeszła w siną dal. Być może wynika to również z faktu mojego rozstania z TVP, ale nie przypuszczam. Przecież wkruszanie zaczęło się wcześniej.
Przy okazji co i rusz wychodzi z innych otaczających mnie ludzi ksenofobia. Przyznam, że oni czasem nawet nie są jej świadomi. Mają ją pod skórą. To te z pozoru niewinne, a podszyte ciekawością pytania, czy Ulubiony czuje się Polakiem? Czy zadają je aktorowi, który nazywa się Redbad Klynstra? Czy pytają o to Pascala Brodnickiego? A czy ktoś spytał… Annę Marię Anders? Jej ojciec – tak jak i u Ulubionego też był Polakiem, ale matka Ukrainką. Nie kojarzę żadnego z nią wywiadu na temat jej tożsamości. Tymczasem życie Ulubionego to ciągłe pytania o tożsamość narodową. A także… ciągłe sugestie, że może nie umie po polsku czytać. A jak do jasnej cholery czyta scenariusze filmów czy seriali, w których gra? Jak czytał publicznie fragmenty napisanej przeze mnie wspólnie z ojcem książki „Syn dwóch matek” (fragmenty napisane przez mojego Ojca)? Do tego dochodzi proponowanie mu niższych stawek i zapominanie przy wypłatach honorariów – inni już dawno mają kasę, a on zawsze na końcu, a bywa, że czeka na wypłatę rok (sic!). „Przecież to Rusek! Niech się cieszy, że w ogóle go ktoś zatrudnia” – powiedział znajomy aktor nieświadom, że ja słyszę ten tekst. Cóż… alkohol rozwiązuje usta. Mówi się to, czego na trzeźwo się nie powie udając przyjaciela. Moja sąsiadka wykrzyczała zresztą Ulubionemu wielokrotnie w twarz to słowo: „Rusek!” O tym, że wezwała w swoim czasie służby imigracyjne, by sprawdziły legalność pobytu już pisałam. Przyjechali wówczas po cywilnemu jako tajniacy w dwa samochody. By dorwać tego nielegalnie przebywającego w Polsce Ukraińca, bo to na pewno bandyta. Innych Ukraińców w Polsce przecież nie ma. Tylko bandyci. Gdy kiedyś przy sąsiadce Ulubiony pokazywał policji polski dowód osobisty to wykrzykiwała, że jest na pewno podrobiony przez jego „przyjaciół ukraińskich bandytów”. Zresztą… jego polskie obywatelstwo uzyskane z tytułu polskiego pochodzenia jest… na pewno fałszywe. Próbowano wmówić mi zresztą, że dostał je, bo jest moim mężem. Ten, kto to mówił nie umiał jednak wytłumaczyć, co takiego się stało, że trochę wcześniej obywatelstwo dostał jego rodzony brat? Nie tylko nie jest to mój mąż, ale w ogóle nadal jest to kawaler? Jak to możliwe?
7 lat z Ulubionym jesteśmy małżeństwem i zmiany w traktowaniu nas są, ale nie w tę stronę co trzeba. Polska ksenofobia nie odpuszcza. Na większość znajomych już właściwie machnęłam ręką. Napisałabym chętnie brzydkie słowo, które oznacza, że mają się oddalić, ale nawet tego mi się już nie chce. Gorzej, że ta ksenofobia jest cały czas obecna także w jego środowisku. Na planie filmowym Ulubiony potrafi słyszeć „Zdrastwuj”, „kanieszna”, „haraszo”, choć jest pewien, że na co dzień ci ludzie tak między sobą nie rozmawiają. On jednak dziwnym trafem niemal bez przerwy słyszy, jak w rozmowie z nim wrzucane są rosyjskie słowa. Przychodzi potem do domu i klnie. Po polsku. Nie może się pogodzić z tym, że ciągle słyszy teksty, że ma przyjąć do wiadomości, że zawsze będzie grać tylko Rusków i Ukraińców. Ma przestać się buntować i zapomnieć o roli Polaka, choć kilka razy mu się udało i Polaka zagrał. Jednak dla agencji, agentów, a także większości osób na planie jest Ruskiem i Ruskiem pozostanie! Paradoksalnie akcent pojawia się u niego tylko ze zdenerwowania, a jak tu nie denerwować się na planie przy setnym pytaniu o tożsamość? Urodził się w Moskwie? Toż to Rusek! (Pytanie na marginesie: Czyli jak w Warszawie rodzi się Wietnamczyk to jest automatycznie Polakiem? Dobrze rozumuję?) Piszę te słowa starając się studzić emocje. Nie podaję nazwisk agencji, aktorów, kolegów z planów, reżyserów etc., bo chcę by Ulubiony miał pracę w swoim zawodzie. Ale przyznam, że gdybym zaczęła wymieniać nazwiska tych ludzi to lista byłaby bardzo długa. Chyba nieskończenie długa.
A piszę o tym tylko z jednego powodu. Dziś, w przeciwieństwie do wielu internautów, nie zdziwiłam się informacją o Ukraińcu porzuconym w lesie na śmierć. Niestety to u nas normalne. Mężczyzna z Ukrainy zasłabł w pracy. Szefowa firmy zamiast wezwać do niego pogotowie wywiozła nieprzytomnego sto kilometrów dalej do lasu, gdzie człowiek zmarł. Jedna z gazet zacytowała wypowiedź honorowego konsula Ukrainy: „Jest przecież nieprawdopodobne, że polski pracownik mógłby zostać tak potraktowany!” I to jest prawda!!! Nieprawdopodobne, ale z „Ruskiem” tak postąpić można. Wiem co piszę! Widzę to. Od ponad 8 lat.
„Winą” Ulubionego jest to, że jego dziadek po 1945 roku nie zdecydował się na repatriację. Został na swojej ziemi pod Stanisławowem. Teraz wnuk niemal codziennie płaci za to „byciem Ruskiem”. A jak wiadomo z mediów „Ruska” (Ukraińca, Rosjanina, Białorusina, a nawet Polaka z Litwy) w Polsce można wynagradzać gorzej, traktować gorzej i porzucać w lesie tak, jak przed wakacjami porzuca się psa.
W swoim czasie ze łzami w oczach oglądałam reportaż o Ukraince, której magiel urwał rękę. „Była rączka i nie ma rączki” – szlochała do kamery młoda kobieta. Z podobnym przejęciem czytałam o Ukraińcu, któremu prasa do produkcji pudełek zmiażdżyła dłoń i trzeba ją było amputować. Równie mocno przeżywałam Ukrainkę, która dostała udaru w pracy, więc została wywieziona na przystanek autobusowy i tam porzucona.
Tak traktujemy naszych najbliższych sąsiadów. Paradoksalnie, jak czytam w komentarzach na Twitterze czy Facebooku, wielokrotnie usprawiedliwiamy to… rzezią Wołyńską! To dopiero jest masakra! Karzemy wnuki za winy dziadków! Ta odpowiedzialność to jest do którego pokolenia?
I znów paradoksalnie: Ulubionego dziadek stracił wtedy dwóch braci, a dziś często traktowany jest jakby to jego przodkowie tej rzezi dokonali!!!
My – Polacy, to podobno naród szlachetny, dumny i rycerski. Naprawdę tacy jesteśmy? Kilka tygodni temu w czasie karambolu pod Szczecinem to Ukrainiec wyciągnął z płonącego samochodu dwie kobiety i dwoje dzieci ratując im tym samym życie. Nie był to Polak. Choć i Polacy byli tam obecni. Tak więc… ci Ukraińcy to przyjaciele nasi czy wrogowie, których po wykorzystaniu trzeba porzucić w lesie? A na co dzień gorzej wynagradzać, opóźniać wypłaty i wyzywać?
A tak w ogóle to kim my jesteśmy?
A na zdjęciu tzw. huculska zabawka. Można ją kupić w sklepach z pamiątkami na Ukrainie na Zakarpaciu, ale i w Polsce na Zamojszczyźnie czy Chełmszczyźnie.