Nigdy nie miałam na świadectwie czerwonego paska. Nawet wtedy, gdy miałam jeszcze same piątki to świadectwo psuło mi sprawowanie oceniane zaledwie na dobre. Powodowało to wieczne niezadowolenie mojej mamy. Chciała móc chwalić się genialną córką, a tak… z roku na rok byłam coraz mniej genialna. A mama coraz bardziej ze mnie niezadowolona. Szkołę podstawową skończyłam z czterema trójkami na świadectwie, a liceum na prawie samych trójach. Mama nie pochwaliła mnie nigdy.
Pewnie dlatego od syna nigdy nie wymagałam świadectwa z czerwonym paskiem, ani nawet piątek, a jedynie zdawania z klasy do klasy. Raz mu się nie udało, ale cóż… trudno. Mój tata, a jego dziadek, wyleciał ze szkoły przed maturą i zdawał ją w Lublinie jako ekstern. A jednak dostał się na studia i je skończył.
Piszę o tym wszystkim dlatego, że dziś Facebooka zalały zdjęcia dzieci ze świadectwami albo ich dumnych rodziców ze świadectwami dzieci albo nie mniej dumnych dziadków. Cieszę się, że oni się cieszą, ale… też i martwię się o te wszystkie dzieci. Być może martwię się na zapas, ale inaczej chyba nie potrafię. A dlaczego się martwię? Niestety moje doświadczenie życiowe jest takie, że większość moich znajomych, którzy w szkole mieli świadectwa z czerwonym paskiem, miała (a czasem nadal ma) kłopoty w dorosłym życiu. Dlaczego? Otóż dlatego, że pierwsze porażki przyszły do nich dopiero po skończeniu szkoły. Porażki takie, przy których dwója czy nawet niezdanie z klasy do klasy okazuje się naprawdę niczym. Słabsze świadectwo uczy znoszenia porażek. To wzorowe niestety tego nie uczy. Dlatego moi znajomi prymusi nieprzygotowani na radzenie sobie z jakimikolwiek klęskami, a co dopiero z takimi jakie niesie dorosłość, sięgali po alkohol, używki, a nawet… odbierali sobie życie. Oczywiście nie wszyscy, ale wielu z nich. To sprawiło, że mniej martwię się o dwójkowiczów, którzy w dorosłym życiu zawsze sobie radzą, ale bardziej o tych najlepszych dzisiaj uczniów. O tych, którzy przez szkołę idą z samymi piątkami. Przez życie tak przejść się nie da. Zawsze los rzuci nam jakieś kłody.
Kolega Panicza Syna zamieścił dziś na FB skany swojego świadectwa maturalnego oraz dyplomu ukończenia studiów magisterskich na kierunku lingwistyka stosowana. Skanom świadectw towarzyszył komentarz:
„Z okazji zakończenia roku szkolnego pragnę przypomnieć, że w polskim systemie edukacji oceny w dzienniku są co najwyżej wyznacznikiem umiejętności zdobywania dobrych ocen u konkretnego nauczyciela, jako tako miarodajne są jedynie wyniki standaryzowanych, sprawdzanych anonimowo matur (próbnych lub nie), a jeśli robisz swojemu licealiście-olimpijczykowi-z-matmy problemy o słabe oceny z historii, prawdopodobnie hodujesz sobie sfrustrowanego przegrywa, który będzie cię nienawidzić do końca życia.”
Dodatkowo pod zdjęciem świadectwa maturalnego było napisane:
„Hop i chuj, czwórki dwie i osiem dwój”
Cóż… rzeczywiście na świadectwie było 8 dwójek, 5 trójek i 2 czwórki. Dyplom ukończenia studiów wyższych pokazywał, że pracę magisterską obroniono z wynikiem bardzo dobrym.
Gdy byłam dzieckiem mówiło się, że uczeń bez dwói jest jak żołnierz bez karabinu. Dziś z dwóją zdaje się do następnej klasy. Dwója, i w ogóle słabsze oceny, uodporniają nas na ważniejsze życiowe porażki. A taki czerwony pasek często po latach okazuje się paskiem, który wali po grzbiecie.
Moja mama zrozumiała to dość późno, ale zrozumiała. Chciałabym, by zrozumiały to także inne mamy, które dziś robią swoim dzieciom wyrzuty o słabe świadectwa na zakończenie roku i stawiają im za wzór prymusów.
Fajnie odnosić sukcesy, ale one niczego nie uczą, a na dodatek czasem deprawują. Porażka uczy. Przede wszystkim pokory, ale też zmagania się ze światem. A z nim zmagamy się przecież przez całe życie.
Dwójkowiczom życzę uśmiechu. A prymusom, by gdy nadejdą porażki, potrafili sobie z nimi radzić