Ostatnio dwukrotnie zadzwoniła do mnie redakcja „Mieszkańca” z informacją, że jeden ważny pan naczelnik z pewnego urzędu dzielnicy chce mi doręczyć pismo i czy mogą podać mój adres, bo on wszedł na moja stronę i nie znalazł tam kontaktu do mnie. Jak poinformował redakcję dowiedział się jedynie, że się urodziłam pod znakiem Lwa. Szok! Na mojej stronie www.piekarska.net kontakt jest w kilku miejscach. Po pierwsze na górze przy znaczku koperty. Po drugie w dziale kontakt. Wreszcie po trzecie na dole każdej podstrony jest sakramentalne „widzisz błąd napisz” i link. Jak się w niego kliknie można wysłać e-maila. Uważny internauta, który czyta napisane wyrazy, jeśli już trafi na moją stronę domową (a zrobi to bez problemu, gdy wpisze w sieć słowa „Małgorzata Karolina Piekarska”) odnajdzie od razu kontakt. Mniej uważny, gdy wejdzie na stronę i kliknie Ctrl+F, czyli standardowa komendę, pozwalającą odszukać jakiś wyraz w sieci, a następnie wpisze w okienko słowo „kontakt” automatycznie odnajdzie to słowo na stronie.
Co jest w dziale kontakt? Poza adresem na mojej poczcie jest e-mail, numer gadu-gadu, skype’a a także… numer telefonu komórkowego. Wielu znajomych dziwiło się, że podaję w sieci komórkę. Każdemu wydaje się, że jest to niebezpieczne. O tyle o ile. Po pierwsze, jak widać trzeba inteligencji, by znaleźć w sieci coś, co jest tam napisane dosłownie „czarno na białym”. Po drugie: cóż… w czasach, gdy komórka wyświetla numer, z którego się dzwoni, co może się przytrafić? W przypadku nękania wystarczy zawiadomić odpowiednie służby. A zastrzeżonych można nie odbierać. Numer jest na mojej stronie od wielu lat. Jak na razie nikt mnie nie nęka. Anonimowego wielbiciela, o którym w swoim czasie pisałam, nie liczę, bo zniknął z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawił. A poza tym mógł to być głupi żart kogoś znajomego.
Wrócę teraz do owego ważnego pana naczelnika, który nie był w stanie na mojej stronie znaleźć do mnie kontaktu. Otóż otrzymawszy kontakt z redakcji „Mieszkańca” pan naczelnik zadzwonił i umówiliśmy się, że przywiezie mi pismo do redakcji do TVP. Gdy spotkaliśmy się napomknęłam, że słyszałam o jego kłopotach z trafieniem do mnie. Pan odparł, że owszem. Zajęło mu to kilka dni. Powiedziałam, że wszystko jest na mojej stronie. Pan na to, że nie jest to jasno napisane. gdy wyjaśniłam mu w ilu miejscach jest do mnie kontakt usłyszałam, że jego zdaniem numer powinien być napisany na głównej stronie, wielkimi literami na czerwono na samej górze i świecić się! To powiedziawszy uciął dyskusję, uznając najwyraźniej, że racja jest po jego stronie. A potem sobie poszedł, bo pismo już mi dał.
Tak… jego zdaniem wszelkie zagłębianie się w moją stronę w celu znalezienia kontaktu jest bez sensu. Numer ma być podany na tacy, jak na stronie „pogotowia dla zwierząt”.
Cóż… panu chyba się coś pomyliło. Strona domowa pisarki to nie strona organizacji pozarządowej, firmy, czy instytucji. A prywatna komórka to nie infolinia typu 997. Nie muszę i nie będę pisała tego numeru czerwonymi literami na głównym miejscu. Kto chce mnie znaleźć – znajdzie. Kto chce, a nie znajduje – jest albo głąbem, albo leniem, albo jednym i drugim. I tylko szkoda, że czasem z głąbem trzeba się spotkać.
PS. A wczorajsze pokajanie się zostało wynagrodzone. Los ulitował się nad moimi wyrzutami sumienia. Okazało się, że wieczorem znalazłam panią sprzątaczkę, która od razu przyszła do pokoju i wyszorowała wykładzinę i fotel. Wprawdzie trzeba jeszcze, by przyszedł ktoś z odkurzaczem piorącym, ale zawsze bliżej niż dalej sytuacji sprzed „zuchowego rzyganka”. A koleżanka, która dziś wydaje obiecała zadzownić gdzie trzeba po fachowca z takim odkurzaczem.