Jakieś dwa miesiące temu w jednej z knajpek, w których przysiadam z laptopem, stanął facet. Na moje oko był po jednym głębszym, a gęba jego była niezwykle szczera i tym samym miała w sobie coś szlachetnego i pięknego. Ów facet oznajmił wszem i wobec, że ma diabelnie zdolną córkę i błaga ludzi, by załatwili jej praktyki. Dziewczyna do zaliczenia licencjatu potrzebuje 30 godzin praktyk. Jest zdolna, pracowita i ambitna itd. Studiuje… tu facet podał dane uczelni i kierunku, którego studenci, zgodnie z umową zawartą między instytucjami, mogą przychodzić na staż do naszej redakcji. Córka z uczelni dostała jednak skierowanie na staż po raz trzeci w miejsce, które już zna, a jest ono nudne i mało rozwijające. A ona już wie, że tam się niczego nie nauczy. Marnować zaś czasu nie chce. Chce, żeby jej ostatni staż przed obroną pracy licencjackiej był pożyteczny. Ponieważ błaganie faceta uniemożliwiało skupienie się, a jego gęba naprawdę była szczera i promieniała miłością do córki, więc (jako niegdyś najukochańsza i jedyna córeczka tatusia) wręczyłam mu wizytówkę i poleciłam przekazać córce. No i żeby skończył to ględzenie mi nad uchem. Tak też się i stało. Facet z wizytówką w tylnej kieszeni spodni oddalił się dwa stoliki dalej, posiedział chwilę, a potem poszedł do domu. Miesiąc później odezwała się do mnie dziewczyna. Powołała się jednak nie na ojca, ani na sytuację z knajpy, ale na faceta, który tamtego dnia siedział ze mną przy stoliku. Ja zaś znałam go tylko z imienia, bo czasem siedzieliśmy stolik w stolik pisząc każdy swoje wypociny. W każdym razie, kiedy w czasie rozmowy telefonicznej z dziewczyną doszłam już, kto i po co dzwoni umówiłyśmy się i dziewczyna przyszła do redakcji. Miała niezwykle rzadkie imię. A ponieważ imię jej ojca brzmiało mi znajomo, a na dodatek wszystko miało miejsce w… Dlatego nagle… zaczęłam otwierać w swojej głowie dawno zatrzaśnięte drzwi. To była wnuczka sąsiadki ludzi, których wyrzuciłam ze swojego serca i pamięci. Jeszcze kilka lat temu często od nich słuchałam o tej wówczas jeszcze dziewczynce. Jak to umarła jej mamusia. Jak to na otarcie łez dostała pieska. I tak dalej…
Przyznaje, że łamał mi się głos, gdy przepraszając, że to robię pytałam, czy ma babcię, która mieszka tu i tu, czy tatuś pracuje ty i tu, czy mamusia zmarła, czy ma pieska, czy sama mieszka tu i tu… Bo to, co spotkało mnie ze strony ludzi, którzy mi o tej dziewczynce opowiadali, było największą krzywdą, jaką do tej pory mi wyrządzono (a życie nigdy mnie nie pieściło). Nie umiem opisać, co czułam za każdym razem, gdy słyszałam odpowiedź „tak”. Tak, jakbym potknęła się o swoją przeszłość i nagle do niej wróciła. Gdy opowiedziałam dziewczynie, co o niej wiem i skąd, żachnęła się:
– Proszę mi wybaczyć, ale nie znoszę tych ludzi. Zawsze od mojej babci powyciągają informacje o moim życiu i opowiadają, komu popadnie.
Pewnie tak. Mnie już od dawna nie opowiadają. Dziś jednak na te ich opowieści patrzę inaczej. Wtedy, gdy ich słuchałam, były to dla mnie opowieści o bliskich im ludziach. Miałam wrażenie, że oni żyją ich problemami, choć zawsze dziwiło mnie, że nie pomogą. Dziś wiem, że żyli tymi problemami wbrew woli tych, których problemy dotyczyły. Bo drugi człowiek zawsze był dla nich tylko instrumentem lub wręcz rzeczą. Jak w swoim czasie ja…
Świat jest naprawdę bardzo mały! Stanęłam oko w oko z kimś, kogo znałam z opowieści na tyle dobrze, że podałam mu na tacy jego życiorys. A przecież widziałyśmy się po raz pierwszy w życiu. Moja dobra pamięć kiedyś mnie chyba zabije. A swoją drogą… jak to po latach wszystko wychodzi na jaw. Nawet to, co się spycha pod dywan…
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...