Anakonda. Czy to kolejna miejska legenda?

Spread the love

Jakiś czas temu koleżanka na jednej z imprez towarzyskich opowiedziała mrożącą krew w żyłach historię o dziewczynie ze swojej pracy, która w Warszawie na dyskotece w Dekadzie poznała chłopaka. Spotykała się z nim na kawę i po drugiej randce doszło do pocałunków. Umówiła się na trzecią randkę, ale zanim do niej doszło wyskoczył jej jakiś pryszcz na twarzy. Poszła do lekarza, a ten… zawiadomił policję, prokuraturę itd., bo rozpoznał zarażenie… jadem trupim! Rozpoczęto przesłuchanie dziewczyny i po wyjaśnieniach trafiono do chłopaka, z którym się całowała. W jego domu odkryto rozkładające się zwłoki dwóch dziewczyn.

Byłam ta historią wstrząśnięta. Następnego dnia opowiedziałam ją w pracy, a koleżanka Justyna przyznała, że już o tym słyszała. To mnie utwierdziło, że historia jest prawdziwa, ale… tylko do wieczora. Coś mi nie dawało spokoju. Uwaga TVN nic? Interwencja Polsatu – nic? Nasz rodzimy Telekurier nic? Zaczęłam sprawdzać w internecie co to jest jad trupi, opryszczka od zakażenia tymże jadem i tak… trafiłam na miejską legendę. Historia wydarzyła się nie tylko w Warszawie, ale i w Olsztynie, Toruniu, Wrocławiu i Krakowie, a być może w ogóle za granicą. Choć prawdopodobne jest, że nie wydarzyła się nigdy. Głośno o niej było na miejskich forach. Za każdym razem ofiara była czyjąś znajomą. Po przeczytaniu kolejnej wersji historii zadzwoniłam do koleżanki, która opowiedziała mi tę historię i sklęłam czym świat stoi.

Dlatego kiedy kilka dni temu inna koleżanka opowiedziała kolejną mrożącą krew w żyłach historię – tym razem o anakondzie – rozpoczęłam poszukiwania w internecie czy to nie jest następna miejska legenda. Nic nie znalazłam. Jednak coś mi nie pasuje, choć ta historia może brzmieć wielce prawdopodobnie. Zwłaszcza, gdy ktoś oglądał głupawy film z J. Lo. Zainteresowało mnie to, bo siedząc nad powieścią „Dzika” poczytałam trochę o wężach. A o jaką historię mi chodzi?

Pewna kobieta (podobno sąsiadka tej mojej koleżanki z pracy, która historię opowiadała) hodowała w domu węża – anakondę. Hodowała ją pięć lat i nie trzymała w terrarium. Anakonda chodziła (pełzała) samopas po domu i co kilka dni dostawała chomika, szczura, mysz lub królika do zjedzenia. Pewnego dnia przestała jeść i zaczęła się dziwnie zachowywać. Każdego ranka po przebudzeniu właścicielka znajdowała ją w swoim łóżku wyprostowaną jak struna. Po dwóch tygodniach takich zachowań ze strony anakondy właścicielka zaniepokojona stanem zdrowia ukochanego węża poszła z nim do lekarza. Ten wysłuchał objawów „choroby” i powiedział, że anakonda głodziła się, by zjeść… właścicielkę. Kładzenie się koło niej było mierzeniem ile jeszcze głodzić się trzeba, by właścicielka zmieściła się w pysku no i badaniem od której strony trzeba ją zaatakować. Wężowi chodziło bowiem o to, by smakowity i duży obiad się za bardzo nie bronił.

Ja domyśliłam się od razu do czego zmierza ta historia (lektura artykułów o wężach zrobiła swoje), ale dla reszty, którzy słuchali było to szokiem. Mnie szokuje co innego. Po co trzymać węża skoro nie ma z nim człowiek żadnego kontaktu? To nie pies, kot czy inny ssak. To nie ptak. Wąż to wąż! Nie przyjdzie na zawołanie. Jakby ktoś nie wiedział to… Węże są mięsożerne. Połykają ofiary w całości, mimo że często wielokrotnie są one większe od samego węża. Połykanie polega na nasuwaniu się węża na swoją ofiarę. A anakonda… żyje zwykle w wodzie i na drzewach, żywiąc się ssakami (m.in. tapiry, dziki, kapibary, jelenie!, gryzonie, niekiedy nawet jaguary), gadami (kajmany), rybami i ptakami, polując zazwyczaj w nocy. Jest w stanie połknąć ofiarę znacznie szerszą od swojego ciała, co jest możliwe dzięki rozciągnięciu szczęk. Trawienie jest bardzo powolne – po posiłku wąż trawi większą ofiarę przez wiele dni, a potem może pościć przez szereg tygodni lub miesięcy. Zanotowany rekord postu, w przypadku anakondy znajdującej się w niewoli, wynosi 2 lata.

Z historii wynika, że gdyby nie interwencja u weterynarza mogłaby rodzina przez kilka lat szukać właścicielki anakondy. Myśleliby, że jest na wycieczce a ona w brzuszku w postaci obiadku. Jest tylko jedno ale. Nigdzie nie znalazłam jednak śladu, ani nawet wzmianki o tym, że anakonda zjadła człowieka. I dlatego ciągle w sumie mam wątpliwości.

P.S. Dalszy los anakondy „sąsiadki” koleżanki nie jest mi znany.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...