Wkurza mnie, że artystów docenia się dopiero po śmierci. Gdy w 2000 roku robiłam wywiad z „Universe” pytano mnie, czy upadłam na głowę, bo to syf. Koledzy z branży nie chcieli zapraszać ich do swoich programów. Gdy mówiłam o super rockowej płycie z super rockowymi piosenkami nie chciano mi wierzyć, bo „oni przecież tylko smęcą”. Nikt nie chciał nawet tego słuchać.
Wczoraj gruchnęła na portalach wiadomość o samobójczej śmierci Mirosława Breguły – wokalisty i kompozytora „Universe”. Informacje są skąpe. Wiemy, że przechodził kryzys. Prawdopodobnie jego przyczyną był guz w krtani. Być może był to rak. Dokładnie nie wiadomo. Pewne jest tylko jedno. Mirosław Breguła nie żyje. I nagle …. nawet moja strona przeżywa prawdziwe oblężenie. Dziś padł rekord ponad dwóch tysięcy wejść – co jest dość sporo jak na stronę prywatnej osoby i znacznie więcej niż do tej pory odwiedziło mojego bloga. Cóż… wszyscy zaglądają, by przeczytać wywiad, jakiego kiedyś Mirosław Breguła i Henryk Czich udzielili mi dla gazetki „Ale Jaja” Andrzeja Podulki. Wywiad, który pokazuje poczucie humoru twórcy nastrojowej grupy rockowej jest jednym z niewielu jakie można znaleźć w internecie – rozumiem więc to oblężenie. Przykro mi tylko, że swoich czytelników znalazł dopiero po śmierci Mirka. Przykro mi, że teraz nagle wszyscy widzą w nim genialnego artystę, a przecież nie dalej jak kilka tygodni temu włączyłam ich płytę „Latawce” ze świetna piosenką „Niech żyją żądze”. Znajomym podobała się, dopóki nie usłyszeli nazwy wykonawcy. Najpierw nie wierzyli, że to ten sam zespół od piosenki „Mr. Lennon”, a kiedy uwierzyli – nie chcieli słuchać dalej. Nie potrafili zresztą tego uargumentować. Dziś zadzownili, czy pożyczę płytę.
A na mojej stronie – na ktorej ten wywiad był bardzo rzadko odwiedzany – tłum. Nagle wszyscy piszą jak im brak Mirka. Podkreślają, że zostały tylko jego piosenki. Ciekawi mnie, czy potrafią wymienić ich troche więcej niż dwie lansowane w swoim czasie przez radio.