Kilka tygodni temu zepsuł mi się nowiutki laptop. Zawiozłam go do serwisu, a ponieważ na twardym dysku miałam ostatnie odcinki powieści nad którą pracuję, poprosiłam o dysk. Żeby z wyjętego dysku można było skorzystać musiałam kupić kieszeń. Gdy po kilku dniach odebrałam komputer i dysk wrócił na miejsce, kieszeń okazała się niepotrzebna. Ponieważ wydałam na nią 150 złotych, więc postanowiłam, że dokupię drugi dysk, który przepakuję w tę kieszeń. W serwisie dysku na stanie nie mieli. Obiecali jednak w dwa dni ściągnąć z magazynu. Nie mam czasu jeździć, ale od czego technika i kurierzy? Zostawiłam w serwisie kieszeń i umówiłam się, że gdy w serwisie znajdzie się dysk wyślą mi faxem fakturę. Ja zapłacę przelewem, prześlę e-mailem dowód wpłaty i wtedy dostanę dysk. Fakturę dostałam po dwóch dniach. Pieniądze przelałam natychmiast i… nastała cisza. Tak minęły prawie dwa tygodnie. Dysku nie ma. Dzwonię do firmy. Mówią, że dysk dawno wysłany. Czekam. Wreszcie w piątek dzwoni telefon. Pan przedstawia się nazwą firmy i mówi, że mnie szuka i mnie nie widzi.
– Gdzie pan jest? – pytam.
– Na Piekarskiej – słyszę.
Trochę mnie to zdziwiło, bo Piekarska na Starym Mieście, a ja na Saskiej Kępie, ale może to jakiś żart? Dlatego spytałam:
– Co takiego?
I wtedy męski głos nieco zdezorientowany spytał:
– Pani Dąbrówka?
Zatkało mnie. Dąbrówka? Toż przecież Dąbrówka to żona Mieszka I. Wiem to dobrze, bo mieszkam na Dąbrówki i… W tym momencie coś zaczęło mi świtać. Jak się po chwili okazało całkiem dobrze mi świtało. Firma, w której kupiłam dysk zamieniła moje nazwisko z ulicą. Zamiast wysłać kuriera do pani Piekarskiej na ulicę Dąbrówki wysłała do pani Dąbrówki na ulicę Piekarską. Przesyłkę odebrałam dopiero dziś po 2 tygodniach od złożenia zamówienia. Kurier pokazał mi ile razy był na Piekarskiej w poszukiwaniu pani Dąbrówki. Kilka. A miało być szybko i sprawnie. Dobrze, że dysk to nie Pizza.