Nigdy nie chciałam mieszkać poza krajem. Zawsze mówiłam, że moje miejsce jest tu. Trzyma mnie tu właściwie wszystko. Język, kultura, wspomnienia. Nawet te niezbyt przyjemne. Jest tylko jedna rzecz, która mnie irytuje. Nazywa się polskie piekiełko. Obserwuje je od lat. Ofiarą polskiego piekiełka jest każdy artysta w chwili, w której staje się popularny. Zupełnie jakby pięć minut sławy równało się pięć tysięcy słów krytyki. Od ponad roku trwa nagonka na Rubika, o którym czytam już takie rzeczy, że aż przykro. Ludzie czepiaja sie, że schudł, że ufarbował włosy, że robi miny, gdy dyryguje. Zupełnie jakby to jakie kto robi miny i jakiego koloru ma włosy decydowalo o jego talencie.
Broń Boże nie twierdzę, że artysta jest świętą krową i nie podlega ocenie. Jest jednak pewna różnica między rzeczowo uargumentowaną krytyką a zwyczajną nagonką. Nie mam tu na myśli artykułów w Super Expressie czy Fakcie. Chodzi mi o pełne zjadliwości komentarze na Onecie, Wirtualnej Polsce czy innych portalach. Internet z racji swojej anonimowości sprawia, że ludzie czując się bezpiecznie w swoich domach walą w bliźnich jak w bęben. Dlaczego? Banalne. Zazdrość. Z reguły ci, którzy krytykują sami niczego nie osiagnęli. Na dodatek są przekonani, że gdyby los dał im możliwość wówczas byliby sto razy, a może i milion razy lepsi. O to, że nie zaszli wyżej niz artysta, na którym wieszają psy, zawsze obwiniają mityczny los. Zupełnie jakby w dzieciństwie przeczytali więcej dramatów antycznych niż ich było w lekturze obowiązkowej.
I to oni czerpia przyjemność czytając portale typu Pudelek czy Lansik święcą triumfy. W końcu to taka oficjalna wersja polskiego piekiełka.