Targi książki to najdziwniejsza impreza na świecie. Nie dlatego, że panują tam tłum i hałas, bo to w dzisiejszym pędzącym świecie jest wszędzie. Targi książki to miejsce specyficzne, bo niby ludzie przychodzą tam po kulturę, ale… to tylko teoria.
Od kilku lat jestem na targach jako autor. Od kilku lat obserwuję dziwne dla mnie zjawiska. Pierwszym są łowcy gratisów. Uważają, że skoro zapłacili kilka złotych za bilet na targi to powinni coś z tych targów wynieść. Chodzą, rozglądają się po stoiskach, chciwie wyciągają ręce po kolorowe ulotki, foldery, długopisy. Tym razem też byli. A ja miałam gadżet. Wiosną tego roku wydrukowałam sobie zakładki. Są prezentem dla tych, którzy kupią książkę lub przyjdą porozmawiać. Tym razem większość zabrali ludzie, których nie interesowały ani moje książki ani rozmowa ze mną, a wyniesienie czegoś z targów. Niektórzy pytali czy mogą wziąć inni bezceremonialnie sięgali i brali. Jeszcze inni rozglądali się czy nikt nie ich widzi i w sposób skryty chowali zakładki w niesione w ręku foldery. Wielu zadawało pytanie: „Co jest za darmo?” Bo przecież coś trzeba wynieść, by bilet się zwrócił.
Drugim dziwnym zjawiskiem są pożeracze. Wypatrują stoisk, na których wyłożony jest poczęstunek i… zagadując o byle co wyjadają ciastka czy cukierki. Zabawnych scenek z pożeraczami było kilka. Niektórzy by zjeść ciastko proszą o autograf. Najbardziej jednak ubawiła mnie pani, która najpierw przyjrzała się czy bardzo jestem zajęta podpisywanie książki. Widziałam kątem oka jak mnie obserwowała. Pani wyczaiła moment, gdy podawałam książkę jakiejś dziewczynce i… wtedy porwawszy ciastko i uciekła.
Trzecim zjawiskiem, które mnie po prostu osłabia są łowcy autografów. Często wysłuchuję od nich jak czytają i znają wszystkie moje książki. Kieydś ubawiła mnie pewna kobieta. Podpisywałam swoją drugą książkę, a ona powiedziała takie zdanie: „Czytałam wszystkie pani książki”. Wszystkie, czyli… jedną. Dobre, co? Tym razem najzabawniejszym łowcą autografów był nastolatek. Kupił nawet książkę. Co powiedział biorąc autograf?
– Dwa lata temu wziąłem od Lema i zmarł. Rok temu od Ludwika Jerzego Kerna i też już nie ma go na tych targach.
– Rozumiem. Sugerujesz, że przyszłych targów nie dożyję?
– Nie. Brałem też autografy od wielu ludzi, którzy jeszcze żyją.
To pocieszające. Prawda? Są też tacy, którzy biorą autograf na „w razie czego”. Łażą z notesami, bo kiedyś gdzieś wyczytali, że za autograf Mickiewicza można dostać kupę forsy. No owszem. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś z nas – siedzących na targach – nie będzie kiedyś uznany za wieszcza. Pewnie dlatego zdarzyło mi się nawet widzieć swój autograf na allegro – obok czterystu innych autografów ludzi, o których nie słyszałam, że istnieją. Cóż… to prosta kalkulacja. Lepiej wziąć autograf niż go nie brać. A nuż ten, o kogo biorą będzie kiedyś sławny. Nie walczę z tym. Fajnie, że w ogóle ktoś we mnie wierzy. Nawet jeśli jego wiara podyktowana jest chęcią wyniesienia czegoś z targów lub po prostu zjedzenia ciastka.
PS. Ludwik Jerzy Kern żyje. To tak na wszelki wypadek piszę, gdyby ktoś z rozmowy mojej z łowcą wyciagnął wnosek, ze autor „Ferdynanda wspaniałego” odszedł.