Czytałam dziś wywiad z Jackiem Dehnelem o udzielaniu wywiadów. Zasadniczo z wszystkimi rzeczami, które w nim powiedział zgadzam się. Zwłaszcza z tymi dotyczącymi internetu, literatury, czytelnictwa, ale… jedna rzecz dała mi sporo do myślenia.
Wywiad w formie internetowej rozmowy, na zasadzie podesłane pytania – odebrane odpowiedzi, przeprowadziła z nim Anna Wittenberg. Dehnel otwarcie przyznał, że woli wywiady na piśmie.
„Po pierwsze dlatego, że nieprzypadkowo zostałem pisarzem, a nie mówcą: najwidoczniej myślę powoli, bo jeśli mam powiedzieć coś w miarę ciekawego, to muszę właściwie to ułożyć sobie w głowie. A wydaje mi się, że nie należy czytelnikowi – choćby czytał tylko wywiad, a nie coś poważniejszego – dawać do ręki tekstu zrobionego na odwal. Po drugie, mam bardzo ograniczone zaufanie do dziennikarzy; czasem zdarzają mi się wywiady przeprowadzane przez ludzi gruntownie przygotowanych i pytających niebanalnie, częściej, niestety, wygląda to bardzo smętnie, a po spisaniu jeszcze gorzej. Oczywiście, raz na jakiś czas naiwnie daję się namówić na wywiad mówiony, spisany z dyktafonu lub notatek, oddany do autoryzacji. I potem pluję sobie w brodę, bo wykonuję drugi raz tę samą pracę: czyli biorę tekst na warsztat i redaguję go gruntownie. Począwszy od interpunkcji, bo widzę różnicę między przecinkiem, dwukropkiem, myślnikiem a średnikiem, przez melodię zdania, jego okresy retoryczne, aż po zmiany zupełnie zasadnicze, kiedy dziennikarz czegoś nie zrozumiał lub pomylił wszystko, spisując z pamięci. No i te nieszczęsne frazeologizmy: mówię, że coś tam zapamiętałem, a w wywiadzie czytam „najgłębiej wryło mi się w pamięć”. Może jeszcze „zima zaskoczyła drogowców”?
Jako czytelniczka, też wolę wywiady na piśmie. Jednak, jako pisarka udzielająca wywiadów, takich przez internet, że ktoś śle mi pytania, a ja drogą mailową odpowiadam – nie lubię. Bo jednak to jest po pierwsze: „odrabianie za kogoś lekcji”. A po drugie: taki wywiad nie pozwala mi poznać dziennikarza, a ja lubię poznawać ludzi. Wolę nanieść poprawki, nawet jeśli jest to pisanie za kogoś od nowa. Jest jeszcze jedna sprawa: jako dziennikarka nie chciałabym przeprowadzać wywiadu z panem Jackiem Dehnelem, gdyż po lekturze tego z nim wywiadu, mam wrażenie, że należy do tzw. „grupy czepiaczy”. Takich, co to słowo „pisarz” poprawią na „artysta”, bo po przemyśleniu stwierdzają, że lepiej brzmi. Wywiad mówiony jest inny od pisanego, bo język pisany jest inny od mówionego. Dlatego wywiad spisany z mówionego, to jest zawsze pewnego rodzaju dziennikarska kreacja. Ludzie udzielający wywiadów powinni mieć tego świadomość. Zapisanie słowo w słowo na papierze mówionego wywiadu, to może być czasem katastrofa dla rozmówcy! Jako dziennikarka staram się nie zmieniać tego, co mówią mi bohaterowie wywiadów, ale gdy wygląda to „słabo stylistycznie”, to jednak poprawiam, by nie ośmieszać mojego bohatera. Przeważnie ci, którzy dobrze mówią, nie mają uwag. Ale zdarzają się wyjątki. Najczęściej wtedy, gdy rozmówcą jest osoba udzielająca wywiadów rzadko i na dodatek słabo władająca piórem. Kilka razy zdarzyło mi się, że taki ktoś, z kim przeprowadzałam wywiad, po otrzymaniu tekstu do autoryzacji twierdził: „Ja takich rzeczy nie mówiłem!”. Zawsze wtedy miałam ochotę włączyć taśmę z nagraniem i powiedzieć: „To posłuchaj, co mówiłeś i jak!” Gdybym spisywała z taśmy słowo w słowo wypowiedzi tych moich rozmówców – nie wiem, czy czytelnicy nie załamaliby się. Jacek Dehnel w wywiadzie, którego udzielił Annie Wittenberg, przyznał, że myśli powoli, że musi się dłużej zastanowić nad odpowiedziami. To bardzo pięknie, ale wywiad mówiony jest też dla udzielającego go, sprawdzianem tego, co mówi i jak mówi, a także, a może przede wszystkim tego, jak jest rozumiany, gdy mówi. Ja, gdy np. słucham radiowych wywiadów ze sobą, to stwierdzam, że gdybym mogła odpowiedzieć jeszcze raz, powiedziałabym coś innego lub inaczej. Słucham więc tych wywiadów tylko raz i do tego nie wracam. A słucham, by sprawdzić, jak mówię i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Świetnie wiem rozumiem ból Jacka Dehnela, że wolno myśli i musi pytanie przemyśleć. Jednak przy wywiadach pisanych, po to jest właśnie autoryzacja. To czas na przemyślenie jeszcze raz tego, co mówiliśmy. Czasem warto się sprawdzić i jednak udzielać wywiadów-rozmów, a potem popatrzeć, jak zrozumiał to dziennikarz dając nam tekst do autoryzacji. A że trzeba napisać od nowa? Przecież jesteśmy pisarzami!
PS Na dniach ukaże się wywiad ze mną nt. mojej pasji genealogicznej. Zapraszam zaś do posłuchania audycji o moich książkach w litewskim radiu polskojęzycznym „Znad Willi”. Audycja radiowa, a że YT nie zamieszcza samych dźwięków, więc zilustrowałam zdjęciami z festiwalu poetyckiego „Maj nad Wilią”, kiedy to poznałam rozmawiającą ze mną dziennikarkę. Polecam posłuchać zwłaszcza części drugiej audycji. Jak mówi dziewczynka-czytelniczka-słuchaczka. Bo tu nie tylko ze mną rozmawia autorka audycji.