Ostatnio dwukrotnie zdarzyło mi się być mimowolnym uczestnikiem (świadkiem?) wesela. W Oborach, do których dwukrotnie już jeździłam pisać, za każdym razem trafiłam na wesele.
Obory – siedemnastowieczny pałac, prawdopodobnie projektu mojego ulubieńca Tylmana van Gameren (lub któregoś z jego uczniów) gdzie mieści się Dom Pracy Twórczej Fundacji Domu Literatury – to miejsce magiczne. Położony jest w pięknym parku ze stawem, kapliczką, grobami psów – np. Kropki. Nic chyba dziwnego, że wiele par wybiera pałac na miejsce swoich wesel.
Gdy za pierwszym razem byłam w Oborach w czasie wesela nawet nie zauważyłam, że było. Cóż.. pokój w pałacowej oficynie miałam od strony parku a nie pałacu. Za drugim razem było inaczej. Zakwaterowana w ulubionym ponoć pokoju Mirona Białoszewskiego musiałam zmierzyć się z weseliskiem. Narożny pokój na pięterku, ma okna wychodzące na główny dziedziniec i pałac. Dlatego dźwięki wesela nie bardzo pozwalały się skupić na pisaniu. Wprawdzie muzyka była całkiem znośna, ale musiałam zamknąć okna w pokoju. Ponieważ jednak upał był nie do zniesienia, więc do 2-giej w nocy pracowałam rozebrana do rosołu, bo tak było duszno w pokoju. Mniej więcej do północy słyszałam też, co jakiś czas, krzyki małych dzieci biegających po korytarzu oficyny. Też mnie trochę rozpraszały. I byłabym być może cały czas tak narzekała na brak ciszy, która powinna panować w Domu Pracy Twórczej, gdyby… nie wspomnienie pewnego wesela pod Białymstokiem. Kiedyś napisałam o nim felieton do pewnego miesięcznika, bo tamto wesele zapamiętam do końca życia. Z takim chamstwem, jak wtedy nie spotkałam się nigdy wcześniej i jak na razie nigdy później.
Było to kilka lat temu w pensjonacie Trzy Sosny w Ignatkach pod Białymstokiem. Zostałam wtedy zwyzywana, a następnie byłam duszona i kopana przez młodego człowieka, którym okazał się pan młody. W jego zachowaniu wsparła go panna młoda, bo ośmieliłam się kopnąć duszącego mnie pana młodego w przyrodzenie. Zrobiłam to nie dlatego, że kopanie pijanych facetów to moje hobby, ale dlatego, że czułam, że jak tego nie zrobię, to zostanę uduszona! Do dziś zastanawiam się, czy ci państwo już się rozwiedli? Jak często dochodzi u nich w domu do mordobicia? Bo, że dochodzi jestem pewna. Facet, który z taką agresją startuje do obcej kobiety jest w stanie uderzyć własną. A że agresywna również była panna młoda, więc podejrzewam, że prowadzą dialogi duszono-kopane.
Tymczasem żadne z dwóch wesel, które odbywały się podczas moich pobytów w Oborach nie było nawet w jednej dziesiątej tak uciążliwe jak tamto. Najpierw myślałam, że może to kwestia miejsca. Obory jednak w jakiś tam sposób zmuszają człowieka do kulturalnego zachowania. Nie wypada chyba w magnackim pałacu biegać i trzaskając drzwiami od cudzych pokoi wrzeszczeć „kurwa!”, jak to czynił pan młody na weselu pod Białymstokiem. Potem myślałam, że może to kwestia ceny? Może tu w pałacu jest drożej? Ale potem nastąpiła inna refleksja podyktowana tym, że w południe przez otwarte okno dobiegł mnie strzep rozmowy zbierających się do domu gości weselnych.
– Tu jest tak pięknie, że nie chce mi się stąd odjeżdżać – powiedział jeden pan.
– Tak! Cudnie jest – dowiedziała mu pani.
Jakże był to inny dialog od tego zasłyszanego kilka lat temu w pensjonacie Trzy Sosny, a wykrzyczanego na cały regulator:
– Spierdalacie już? Przecież tu jest zajebiście!
– No, kurwa, musimy!
Tam też była piękna okolica, choć samemu pensjonatowi było bardzo, ale to bardzo daleko do oborskiego pałacu. W swoich rozmyślaniach, czemu tamto wesele było horrorem, a tu żadne z dwóch nie było właściwie uciążliwe, dokonałam odkrycia. Choć wygląd państwa młodych, a momentami i muzyka, były podobne do tamtego, w Ignatkach, jednak tu było jakoś inaczej. Nikt pijany nie szlajał się po krzakach i nie rzygał w pałacowym parku. Nikt po pijaku nie wsiadał za kierownicę. Tu następnego dnia rodzice z dziećmi siedli ze mną na pomoście i podobnie, jak ja, karmili kaczki z pałacowego stawu, a nie darli się do siebie używając co drugie słowo „kurwy”, jak przecinka. Dlaczego? Bo to byli ludzie innej klasy. Może i w naszym społeczeństwie nie ma pisanych podziałów klasowych, ale te niepisane jednak są. Moja babka mówiła, że frak dobrze leży w trzecim pokoleniu, a ja im starsza, tym bardziej przekonuję się, że miała rację. To dlatego państwo pozostaje państwem, a chamstwo chamstwem. I choć czasem chamstwo wdziera się na salony, a nawet uważa, że ma do nich prawo, jest na nich u siebie i może tam rzygać, kląć i pierdzieć, to jednak zawsze tego typu zachowanie zdradza jego chamskie pochodzenie.