Od wielu tygodni obserwuję bój o Madonnę i jej koncert 15-go sierpnia. W Telewizyjnym Kurierze Warszawskim relacjonowaliśmy cały narastający konflikt. Koleżanki zajmujące się tematem, jeździły na konferencje, do straży pożarnej itd.
Do święta 15 sierpnia mam stosunek szczególny. To urodziny mojego syna. Tak. Urodziłam syna 15 sierpnia 1993 roku. Wtedy po raz drugi był to Dzień Wojska Polskiego, bo obchodzenie święta polskiego żołnierza w tym dniu przywrócono rok wcześniej. Dla mnie rocznica cudu nad Wisłą też była dniem cudu. Bo narodziny to cud. Synowi dałam na imię Maciek, po moim Ojcu. Ojciec zresztą tego dnia (z powodów rocznicowych, bo relacjonował dla TVP obchody w Radzyminie) nie miał czasu odwiedzić mnie w szpitalu. Było mi wtedy strasznie przykro. Odwiedził mnie dzień później. Jako człowiek, który przeżył koszmar wojny i Powstania Warszawskiego na widok wnuczka płakał ze wzruszenia i mówił, że… nie chce by był żołnierzem. By kiedykolwiek musiał bić się za Ojczyznę.
Gdy tylko dowiedziałam się o planowanym koncercie Madonny na 15-go sierpnia wydało mi się to trochę głupie. Ale bynajmniej nie z powodów religijnych. Sprawa koncertu w dniu święta kościelnego mnie nie zgorszyła. Przecież jesteśmy państwem wielowyznaniowym. Np. ewangelicy (a w rodzinie trochę ich mam, bo prababcia była ewangeliczką) nie czczą Matki Boskiej. Dlatego ten dzień nie jest ich świętem.
Dlaczego jednak wydało mi się to głupie? To taki dzień, gdy są defilady, parady wojskowe, itd. Ten koncert popowej artystki po prostu mi nie pasował. Najpierw zabrzmi „Pierwsza brygada”, a potem „Like a virgin”? Czułam jakiś zgrzyt, nie tyle emocjonalny czy duchowy, ale nawet bardziej muzyczny. Potem pomyślałam jednak, że są ludzie, dla których Dzień Wojska Polskiego jest nieważny, a historia jest przeszłością i też mają prawo woleć koncert od uroczystości. Poza tym nikt nikomu nie każe nigdzie iść. Spytałam syna, czy Madonna go interesuje. A ponieważ (zgodnie z przewidywaniami) otrzymałam odpowiedź przeczącą, to w ogóle przestałam sobie zawracać tym głowę. (I tak pewnie pójdziemy na jakieś obchody – może w tym roku do Ossowa? Ja byłam wiele razy – Maciek jeszcze nigdy. Na pewno wybierzemy się na rolki na Kępę Potocką. A poza tym tam, gdzie jubilat będzie chciał!) Tak więc zostały mi suche obserwacje i… wnioski.
15 sierpnia wszyscy chcą zyskać na popularności. Madonna specjalnie robi koncert w tym dniu, by na skandalu zbić jakiś kapitał. Skandal, a więc seks, przemoc i polityka świetnie się sprzedają. Najlepszy dowód głupia wypowiedź Dody o Biblii i już… Rabczewska trafiła na pierwsze strony szmatławców.
Swoją drogą ciekawi mnie, czy jakakolwiek inna zagraniczna gwiazda, tak jak Madonna, upierałaby się przy koncercie w Polsce w dniu jakiegoś święta? Myślę, że nie, bo historia muzyki rozrywkowej na razie nie zna drugiej takiej skandalistki. Zobaczymy jednak, co za kilka lat zrobi np. lady Ga Ga. W każdym razie Madonna, wsadzając kij w mrowisko, czyli jako seksskandalistka przyjeżdżając na koncert do katolickiego kraju (czytaj: takiego, którego większość mieszkańców deklaruje katolicyzm) w dniu święta kościelnego i państwowego, spowodowała, że codziennie w prasie i wszystkich mediach było o niej głośno. Nawet w naszym programie kilka razy poleciały fragmenty teledysków, bo na jakich obrazkach mówić o koncercie gwiazdy? Na obrazkach Bemowa, gdzie dziś już stoi scena, a gdy zaczynaliśmy przygotowywać materiały nie było nic? Tak więc Madonna nie schodziła z łamów gazet, ekranów telewizorów itd. Ma kobita łeb do interesów! Wie, że gdyby koncert zaplanowała na dzień przed czy po świecie, byłoby jej w mediach o wiele mniej.
Wbrew pozorom tę samą metodę obrali niektórzy politycy! Zróbmy skandal ze skandalu będzie o nas głośno. Niejaki Marian Brudzyński, polityk o którym wcześniej nawet nie słyszałam, a który nota bene bloguje na Onecie i jak do tej pory (od maja) popełnił tu całe 7 (słownie: siedem) wpisów (to pracuś!), postanowił protestować. Nawet rozpoczął pisanie listów do biskupów, episkopatu i gdzie się da. Nie chce mi się wierzyć, by naprawdę liczył, że porwie za sobą miliony. Jak widać nie porwał, bo olał go nawet episkopat. Dlatego Brudzyński koncert oprotestowywał, ale bezskutecznie. Na dodatek każdy jego protest powodował, że o Madonnie było coraz głośniej. Paradoksalnie jednak i nazwisko pana polityka przebiło się do mediów. W redakcji biegaliśmy do przeglądarek go oglądać, bo nikt nie znał nawet jego twarzy. Cóż… w końcu to polityk z gatunku „i inni”. O jego blogu dowiedziałam się wczoraj, gdy czytałam, że chce by Państwowa Inspekcja Pracy zbadała, czy członkowie ekipy Madonny mają zgodę na pracę w Polsce a Sanepid, czy nie są nosicielami jakichś wirusów. Trochę to śmieszne, że bogobojny facet, którego wszystko groszy, woła na pomoc instytucję w skrócie zwaną PIPą (ale może nie ma żadnych skojarzeń), a na dodatek czeka na wirusy jak na zbawienie. Przeczytałam jednak te całe siedem wpisów na jego blogu i myśl mam taką: Chciałabym, by w naszym kraju ludzie mieli tylko takie problemy jak pan Brudzyński. By zajmowało ich tylko to, czy babka po 50-tce, która ma na imię Madonna i sypia (czy sypiała, bo już się zgubiłam) z o połowę młodszym facetem o imieniu Jezus, powygina się przez dwie godziny na jakiejś scenie w dniu państwowego i religijnego święta. Ten pan wpakował całą swoją energię w bojkot jej koncertu, w powołanie jakiegoś stowarzyszenia itd. Cóż… jak widać każda metoda jest dobra, by zaistnieć w świadomości społecznej. Madonna wybrała sztukę i talent, choć można się spierać, czy to co prezentuje to sztuka i czy Madonna jest utalentowana. Brudzyński wybrał pieniactwo. Cel oboje mają ten sam. By było o nich głośno. Efekt będzie taki, że Madonna zbije kasę między innymi dzięki panu Brudzyńskiemu, a pan Brudzyński zapisze się w pamięci społecznej jako obrońca innej Madonny. Tylko raczej nie na długo.
PS. Taka ciekawostka na koniec. Madonna, która naprawdę ma na imię Madonna (a nie jak twierdzi Mirosław Orzechowski ogłosiła się Madonną, bo jest z pochodzenia Włoszką), obchodzi urodziny 16 sierpnia… Cud, że nie dzień wcześniej?