Warszawskie korzenie

Spread the love

Po moim ostatnim wpisie o Powstaniu Warszawskim posypały się na mnie gromy. Rozpisali się oburzeni czytelnicy uprzejmie donosząc, że stryj zginął niepotrzebnie. Mam idiotyczny, zdaniem zwłaszcza moich przyjaciół, zwyczaj odpisywania na każdy list. To czasem męczy. Dlatego bywa, że gdy listów w jakiejś sprawie jest wiele, odpisuję wszystkim to samo, chcąc dać znać, że przeczytałam. Uważam po prostu, że lepiej dostać odpowiedź z szablonu niż żadną. A naprawdę czytam każdy list. Nie o to jednak mi tym razem chodzi. Z tych, którzy do mnie napisali, jaką głupotą było Powstanie Warszawskie i jak ja jestem głupia ze swoimi poglądami nikt, i to podkreślam NIKT, (bo wywiązała się korespondencja) nie ma warszawskich korzeni! Rodzina żadnego z ludzi, którzy w swoich listach mnie dosłownie opluli, nie pochodzi z Warszawy! Nikogo z nich krewni nie brali udziału w Powstaniu Warszawskim! Nikt z nich nie stracił tu nie tylko bliskich, ale nawet dobytku. Jakie to znamienne! Mój stryj oddał życie za to, by ci plujący na mnie ludzie, dziś mogli głosić swoje poglądy i pluć. Ja też dam się pokrajać za to, by mogli je głosić i mnie wyzywać od kretynek, a nawet ukamienować. Bo na tym polega wolność słowa i przekonań w wolnej Polsce, o którą mój stryj walczył!
Między mną a tymi, którzy mnie dziś opluwają jest jednak pewna zasadnicza różnica. Ja napisałam, że nie biorę udziału w dyskusji, bo dla mnie to starta czasu. Nie twierdzę jednak, że ktoś jest idiotą, bo sądzi to czy tamto. Moi czytelnicy odwrotnie. Będą rozdrabniać każdy rozkaz na czynniki pierwsze i z uporem godnym lepszej sprawy sądzić ludzi, których nie znali i czasy, których nie znają nawet z bezpośrednich, prywatnych rozmów z uczestnikami walk, a jedynie z suchych dysput im podobnych osób. Na dodatek tych, którzy mają inne zdanie i czczą pamięć swoich bliskich zmarłych, bez cienia refleksji wyzywają. Kiedyś miałam znajomego, którego babka przesiedziała całe Powstanie w piwnicy twierdząc tak, jak ci, którzy mnie opluli, że Warszawa została niepotrzebnie zniszczona. A jednak nawet ta kobieta, zwana przeze mnie nomen omen „dekownikiem”, (bo zadekowana na tyłach siedziała z założonymi rękoma, gdy jej rówieśnicy szli z tasiemkami na czołgi) nigdy nie ośmieliła się powiedzieć, że mój stryj zginął niepotrzebnie! Do uczestników walk odnosiła się z pełnym szacunkiem. Może dlatego, że była Warszawianką? Tchórzliwą, ale jednak! I nie mogła doczekać się ukończenia Muzeum Powstania Warszawskiego. Czy nikt nie zastanowił się, dlaczego takich słów o Powstaniu Warszawskim nie powiedzieli ci, których rodziny zostały zamordowane na Woli? Dlaczego złym słowem nie opluła mnie kobieta, której wymordowano całą rodzinę, a czteromiesięcznym dzieckiem kuzynki Niemcy rzucili o ścianę, roztrzaskując jego głowę jak orzech?
A dlaczego ci, którzy w Powstaniu brali udział dziś twierdzą, że gdyby historia miała się powtórzyć, a oni znów mieliby naście lat, to poszliby oddać krew za każdy kamień swojego miasta?
Ja jestem dumna ze swojego stryja Antoniego. Tak jak i z prapradziadka Michała Piekarskiego – uczestnika powstania Styczniowego i z praprapradziadka Pawła Piekarskiego uczestnika Powstania Listopadowego (klęsk, które mi w listach wypomnieli czytelnicy). Czasem myślę, że nawet może bardziej dumna jestem z nich, niż z dziadka Juliana Steca, który za udział w zwycięskiej bitwie nad Wieprzem w czasie wojny polsko-radzieckiej dostał order. Wydaje mi się, że nie sztuką jest wygrać, gdy szanse są po naszej stronie, bo jesteśmy uzbrojeni po zęby lub w ogóle uzbrojeni. Sztuką jest iść do boju, gdy się nie ma nadziei, ale iść, by pokazać wrogom, że jeszcze nie zginęła.

PS. Ja też potrafię odpysknąć i słowem, jak siekierą, zdzielić poniżej kolan. Przyjaciel mojego ojca – Powstaniec Warszawski z pułku 'Baszta’ powiedział ostatnio: „Małgosiu! Nie przejmuj się tym tak! Ja już dawno przestałem. Z reguły krytykują Powstanie ci Warszawiacy, którzy po metrykę dwa dni jadą końmi!” Nie chcę używać tego argumentu. Bo to, że ze strony ojca jestem od wielu pokoleń Warszawianką to nie moja zasługa. To przypadek, za który dziękuję Bogu. Moje miasto kocham z całą jego historią i jak to zakochana osoba – nie muszę być w tej miłości obiektywna.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...