Co roku rozpoczynają się dyskusje na temat sensu wybuchu Powstania Warszawskiego. Nie biorę w nich udziału. Nie widzę sensu tych dyskusji. Powstanie Warszawskie to niezaprzeczalny fakt, a jako absolwentka wydziału historycznego UW o faktach dyskutować nie lubię. Jestem za podawaniem ich do wiadomości, a nie interpretacją. Wszelkie gdybanie typu: „co by było gdyby nie wybuchło” mierzi mnie i jest dla mnie stratą czasu. Wolę myśleć o faktach. Fakt jest taki, że było, zakończyło się militarną klęska, ale i… duchowym zwycięstwem, czego dowodem są choćby dzisiaj opublikowane przez Newsweek listy niemieckiego żołnierza porucznika Petera Stoeltena. Niemcy nas podziwiali. Wiem o tym nie tylko z tych listów. Gdy w pięćdziesiątych latach uciekł na zachód powstaniec warszawski Jan Kurdwanowski – po wojnie lekarz. W niemieckim obozie dla uchodźców poznał niemieckiego lekarza. Byli w jednym wieku i… jak wyszło z rozmowy obaj brali udział w Powstaniu Warszawskim. Oczywiście po przeciwnych stronach barykady. Niemiec brał udział w ataku na Arsenał. Strzelec Krok, czyli Jan Kurdwanowski arsenału Bronił. Na kartkach wyrwanych z lekarskich notesów w dziesięć lat po wojnie siedząc przy stoliku w Berlinie Zachodnim rozrysowali plan Arsenału, ulic Bielańska i Nalewki i zaznaczali swoje stanowiska. Wyszło, że w czasie walk o Arsenał dosłownie strzelali do siebie. Były długie rozmowy o walkach. Temat zdawał się być niewyczerpany. Jak Polacy odbierali Niemców? Wiadomo. Ale jak Niemcy odbierali Polaków? O tym toczyli długie polsko-niemieckie rozmowy. Gdy Jan Kurdwanowski wylądował ostatecznie w Ameryce nadal kontaktował się ze „swoim” Niemcem.
Koleżanka mojego poległego w Powstaniu stryja – Antoniego – sanitariuszka Halina Surdyk-Brzozowska napisała w swoim pamiętniku: „Ilekroć rozum powstanie przeklnie tylekroć serce ujrzy je w glorii.”
Lubimy gloryfikować, bo takie są nasze słowiańskie serca. Mnie się to akurat podoba. To chwyta za serce, a patriotyzm rodzi się właśnie z chwytania za nie! Z grania na czułej strunie wrażliwości. Z czytania w dzieciństwie „Reduty Ordona” Mickiewicza, czy „Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego.
Niestety my Polacy lubimy też ubrązawiać. Gdy wspomniany przeze mnie powstaniec Jan Kurdwanowski spisał swoje powstańcze wspomnienia i opublikował w wydanej najpierw na zachodzie książce „Mrówka na szachownicy” środowiska kombatanckie zawrzały. Był odsądzany od czci i wiary, że opisując swoich dowódców nie padał przed nimi na kolana, ale pisał, że któryś tam to cham, a inny zwykła świnia. A przecież to bohaterowie! Cóż… Świat nie jest czarno-biały! Gdy w latach 70-tych mój ojciec szukał świadków powstańczej śmierci swojego brata, odezwali się jego koledzy z oddziału majora Barry. To była powstańcza żandarmeria. Sam Barry miał opinię niezbyt sympatycznego człowieka. Świadkowie śmierci stryja mówili, że Antek dostał najpierw w głowę, a potem w piersi, koledzy wciągnęli konającego do bramy, ale Barry krzyknął: „Rzućcie to ścierwo i do szturmu skurwysyny!” Każdy ma na swoim sumieniu i chlubne zachowania i niechlubne słowa czy gesty. Jestem za tym, by o nich też mówić. To w średniowieczu wszystko było proste, a świętym dorabiano pobożne życiorysy. To dlatego wszyscy mieli prawie takie same. Dziś niechlubne czyny z życiorysów bohaterów namiętnie wycieramy gumkami. Po co?
Zwłaszcza, że po 65 latach od wybuchu i upadku Powstania Warszawskiego częściej czytam, jakim było błędem, jak było niepotrzebne. Czytam jak jego dowódcy odsądzani są od czci i wiary, bo ciągle analizujemy jaki był jego sens. Wolę czytać o faktach. A te gdzieś się rozpłynęły. Coraz rzadziej czytam o bohaterskich czynach kwiatu młodzieży, który poległ. Mam czasem wrażenie, że w glorii widzi Powstanie cały świat. Zaś my sami ciągle piszemy, że celebrujemy klęskę. A przecież już Horacy pisał, że „Słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę”. (Dulce et decorum est pro patria Mori). Szkoda, że ten zaszczytny cel jest, co chwila sprowadzany do roli czynu niepotrzebnego. Jako wnuczka, córka, a przede wszystkim bratanica Powstańca, który poległ z bronią w ręku, mając niespełna 16 lat, nie godzę się, by ktoś nazywał jego śmierć niepotrzebną.
PS.
O Powstaniu Warszawskim, jego żołnierzach i cywilnych ofiarach na swoim blogu pisałam wielokrotnie. I jak znam siebie temat będzie wracał. Nie tylko dlatego, że gra miejska, dla potrzeb której napisałam felieton o tym, jak rozmawiać z dziećmi o powstaniu odbędzie się 8 sierpnia. (Start na Starym Mokotowie ok. 9.30 – 10.30, finał na Starym Mieście w Klubie Księgarza ok. 13.30 – 14. Rekrutacja zespołów, co najmniej 2-osobowych za pośrednictwem strony www.warszawa44.pl ) Cały czas zbieram nazwiska osób poległych 5 sierpnia 1944 na Woli. Zwłaszcza, że 5 sierpnia odbędzie się msza w intencji ofiar mordu.
PS.2.
Wiele lat temu mój ojciec do spółki z koleżanką Hanna Kuczmierowską napisał książkę o broni niemieckiej w Powstaniu Warszawskim. Materiały do niej zbierali bardzo długi przekopując także niemieckie archiwa. Roboczy tytuł „Choć na tygrysy mają Visy”. Wydawnictwo, które miało ją wydać padło, więc książka przeleżała w biurku ojca aż do jego śmierci 10 lat temu. Cały czas mam maszynopis. Zwracałam się z propozycją jej wydania do kilku polskich wydawnictw. Na próżno. Odpowiedziało mi tylko jedno, że jak im zapłacę to wydadzą. Reszta nawet się nie zająknęła. Nie wiedziałam, że praca dokumentacyjna ojca i pani Hanki jest tak niewiele warta, że za jej upublicznienie trzeba płacić. Wydawnictwa sugerowały mi nawet, że książka nikogo nie interesuje. Naprawdę?