Wrona, bociek i pies, czyli co do gara?

Spread the love

Gdy człowiek jest pijany i głodny to mam wrażenie, że do gęby włoży wszystko. Mój świętej pamięci stryj, który niestety za kołnierz nie wylewał, opowiadał mi jak to kiedyś nad Pilicą pijąc z kolegami wódkę szukali zagrychy. Były to czasy, gdy w sklepach poza octem i musztardą wiele nie było. Stryj miał wiatrówkę i nieźle strzelał, bo z zawodu był rusznikarzem i konserwatorem broni palnej. Z tej wiatrówki strzelił do wrony. Skubanie zajęło mu dość sporo czasu, a drugie tyle trwała obróbka termiczna ptaka. Wrona jednak i tak nie nadawała się do spożycia. Jak zeznał stryj – była łykowata i twarda.

Dziś zaczęłam się zastanawiać jak też jest z bocianem? Wprawdzie nigdy nie patrzyłam na niego jak na obiekt do zjedzenia, ale… nasz radomski korespondent zrobił temat o uratowanym ptaku, którego poraził prąd. Był to bociek biały, którego policjanci przewieźli do schroniska. Na razie najlepiej z nim nie jest. Ma kłopoty motoryczne, czyli po prostu się nie rusza. Leży na ziemi z wyciągniętymi nogami i nerwowo mruga okiem. Dostaje leki itd. I za trzy dni się okaże, czy będzie żył. Gdy nasz reporter nagrywał bohaterskich policjantów dowiedział się, że w tej miejscowości, nazywającej się nomen omen Jastrzębie (!), cztery lata temu zdarzyła się podobna historia. Tyle, że wtedy porażony prądem ptak wylądował w garnku! Zupa – podobnie jak i ta stryjowa z wrony – nie udała się. Stało się tak jednak z zupełnie innego powodu. Stryj ugotował wronę do końca (wygotowując wielokrotnie wodę). Bociani kucharz obróbki termicznej nie dokończył. Nakryła go policja. A ponieważ bocian jest pod ochroną, dlatego długodzioba wkładka rosołowa została zabezpieczona przez funkcjonariuszy, jako dowód przestępstwa. Czy gdyby gotowanie bociana przeprowadzono do końca, byłby to królewski, pyszny rosół? Nie wiem. Pod naszą szerokością geograficzną bocianów nikt nie je. Obdarzamy je taką miłością jak psy i koty, choć nie trzymamy w domach. Natomiast cieszymy się, gdy uwiją gniazdo blisko nas, bo to dobra wróżba. A jednak, jak się okazuje są ludzie, dla których bociek to mięso. Cóż… są i tacy, którzy taki stosunek mają i do psów.

Kilka lat temu robiłam reportaż o facecie, który jadł psy. Działo się to w Solcu nad Wisłą. Facet używał psów, jako zagrychy pod wódkę. Raz zaprosił na konsumpcje smutnego kumpla od kielicha. Kumpel był smutny, bo zginął mu pies. Po kilku głębszych dowiedział się, że pies się już znalazł… w jego żołądku. Przypomniało mi to oczywiście historię z „Króla szczurów” Jamesa Clavela, ale tam był obóz, a tu… środek nieogarniętej żadną wojną Europy. Czy bocian w Jastrzębiach wylądował w garnku, bo kucharz był alkoholikiem i potrzebował zagrychy? Tego reporter nie wie. Ale jedną rzecz wiemy oboje. Zarówno bociana jak i psa chciano zjeść na ziemi radomskiej. W sercu mojego ukochanego Mazowsza. Ale przerażające…

PS. Historia stryja o wronie też mnie zawsze przerażała. I z niesmakiem kręciłam głową, jak tłumaczył się pomrocznością jasną i głodem.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...