Piszę, piszę i ledwie dyszę

Spread the love

W związku z powtarzającymi się pytaniami: „Czy naprawdę pani pisze LO-terię? I kiedy pani wreszcie skończy” oznajmiam, że naprawdę piszę, a co do terminu zakończenia pisania to nie wiem, bo w moim zawodzie jutro jest niewiadome. Natomiast dowód na to, że piszę w postaci fragmentów zamieszczam poniżej. Wiem wprawdzie, że te fragmenty niewiele mówią o całości, ale… cóż. W końcu to tylko dowód dla niewiernych Tomaszów.

– Mateusz… – Michał zaczepił kumpla na dużej przerwie.
– No?
– Przymierzam się do zrobienia prawa jazdy na samochód, a ty podobno robiłeś na motor…
– Robiłem, ale wiesz… po wypadku Wojtka na skuterze to starzy w ogóle nie pozwalają mi jeździć. Zupełnie jakby nie czuli, że mnie to też ruszyło. Naprawdę. Gdyby mogli to i rower schowaliby mi w piwnicy.
W głosie Mateusza była mieszanina żalu do rodziców i do życia. Był też pewien rodzaj strachu. Może przed losem, który dla Wojtka okazał się tak nieprzewidywalny i niełaskawy?
– Ale skończyłeś ten kurs?
– Nie tylko skończyłem, ale zdałem. Prawko mogę ci pokazać!
– Na motor?
– I na motor i na samochód.
– A robiłeś w tej Auto Szkole na Gocławiu?
– Nie.
– To nie wiesz jak tam jest?
– Nie. Ale mogę się dowiedzieć. A co? Teraz ty robisz prawko? – Zainteresował się Mateusz.
– Tiaaa – odparł przeciągając słowo i zamyślił się. Jak też to będzie kiedy już zrobi? Do szkoły jeździć autem nie będzie. Za blisko. Głupio by to wyglądało. Gdzie więc pojedzie? Może gdzieś z Kingą? Tylko gdzie?
– Ciekawe, czy jak zrobisz to będziesz mógł jeździć – z zamyślenia wyrwał go głos Mateusza.
– Raczej będę – odparł Michał. – Prawo jazdy to pomysł matki.
– Ale czym?
Michał westchnął. Nie bardzo chciał opowiadać o tym wszystkim, ale widząc badawcze spojrzenie kumpla odparł:
– Dostałem spadek.
– Spadek? Po kim?
Na szczęście zadzwonił dzwonek na lekcję i Michał nie musiał już odpowiadać. Wyczuł, że nawet najprostsza odpowiedź zrodzi kolejne pytanie. A nie chciał opowiadać o ojcu, Ruszczykowskich i całej historii, o której codziennie przypominał mu schowany w szufladzie sygnet. I nawet nie dlatego, że nie ufał Mateuszowi. Po prostu opowiadanie o tym automatycznie oznaczałoby ponowne psychiczne wchodzenie w tę historię. A tego nie chciał. Jeszcze nie teraz. Ma czas. Zwłaszcza, że mama kilkakrotnie uprzedzała:
– Przyjdzie koza do woza. Jak jedno z nich umrze, to drugie samo się do ciebie odezwie.
O! jak przyjdzie koza do woza, jak jedno z nich się do Michała odezwie to on… No właśnie? Co on? Co on wtedy zrobi? Rozmawianie o Ruszczykowskich, opowiadanie o nich komukolwiek sprawiłoby, że znowu zacząłby się nad tym zastanawiać. A po co robić to na zapas?
Wychodził ze szkoły, gdy na schodach dogoniła go Kamila.
– Słyszałam, że robisz prawko? – powiedziała.
– Yhm… – mruknął mało zachęcająco. Po chwili jednak zorientował się, że może to być źle odebrane, a na dodatek Kamila wręcz może się obrazić, pokiwał głową przytakująco i uśmiechnął się.
– Ja robiłam na specjalnym obozie i to ci polecam!
– Problem w tym, że ja nie mogę tyle czekać – powiedział zasuwając kurtkę. – Mama chce bym zrobił teraz. Poza tym specjaliści twierdza, że lepiej robić w zimie i mieć jazdy wtedy, gdy na drogach panują fatalne warunki atmosferyczne.
– Coś może w tym jest – stwierdziła Kamila i westchnęła ciężko. O trudnych warunkach na drogach wiedziała chyba wszystko. Przez ten czas, kiedy sama jeździła do szkoły, co najmniej trzy razy zakopała się w śniegu. Dopiero, gdy pogodziła się z Olkiem, to on pokazał jej jak kręcić kierownicą, by wyjechać z zaspy. Oczywiście metoda skutkowała tylko wtedy, gdy samochód nie był zakopany do połowy wysokości kół. Teraz dzięki jego uwagom była już czujna. – Szukasz dobrego kursu? – spytała po chwili milczenia.
– Dobrego i blisko domu – odparł. – Wiesz… ja chcę jeszcze coś robić, no i matura… i Kinga…
– Fajnie, że się pogodziliście – stwierdziła Kamila, a Michałowi ulżyło, że nie spytała o to coś, co chce robić. Kurs fotografii miał być jego tajemnicą.
– Też się cieszę – odparł Michał. Akurat doszli do jej samochodu.
– Siadaj, podrzucę cię – zaproponowała Kamila.
– Blisko mam.
– Ale jest mróz.
Wsiadł. Pod jego dom podjechali w milczeniu. Michał całą drogę obserwował ręce i nogi Kamili. Jak też ona hamuje i zmienia biegi. Dopiero wysiadając powiedział:
– Myślisz, że się tego nauczę?
– Prowadzenia samochodu? – spytała zdziwiona. – Pewnie! Jeśli ja się nauczyłam, to i tobie się uda. Wiesz co mówił mój instruktor?
– No?
– Że jeśli te wszystkie tępe mordy siedzące za kierownicami polskich samochodów, mają prawo jazdy, to dlaczego inteligentny człowiek ma nie zdać?
– Dobre! – zaśmiał się Michał i pomachawszy Kamili na pożegnanie trzasnął drzwiami od auta.

PS. W saskokępskich knajpach się już przyzwyczaili do widoku mnie, laptopa i siedzącego pod krzesłem psa. Dziś w jednej spytali, czy chcę… prąd!

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...