Cztery minuty to bynajmniej nie tytuł filmu, ale czas, jaki miałam w Toruniu na przesiadkę z jednego pociągu do drugiego. Wysiadłam na peronie pierwszym z pociągu Intercity z miejscówkami, relacji Lublin-Gdynia, a przesiąść musiałam się w pociąg Przewozy Regionalne relacji Toruń-Poznań i wysiąść z niego w Trzemesznie. Zdążyłam, bo przecież zawsze spadam na cztery łapy. Zawsze jednak muszę w trakcie tego spadania na cztery łapy wywinąć jakiegoś koziołka. Tak było i tym razem. Wprawdzie „by żyło się lepiej” zgłosiłam kierownikowi pociągu Intercity chęć przesiadki i że ma na to cztery minuty, a on odparł, że zawiadomi następny pociąg, by na mnie czekali, ale niestety los lubi płatać figle. Gdy przygotowałam się do wysiadki i pociąg stanął już na dworcu w Toruniu, okazało się, że… drzwi, przed którymi stanęłam, nie chcą się otworzyć. Próbowały otworzyć je cztery osoby i nic. Pędziłam więc do wagonu obok, by móc wysiąść, ale tam najpierw wysiadali ci, którzy do tej wysiadki – podobnie jak ja – przygotowali się w czasie jazdy. A więc na wstępie miałam już minutę opóźnienia. Ze sobą miałam małą walizkę na kółkach, torbę z książkami i laptopem i rzecz jasna torebkę damską w postaci malutkiego skórzanego plecaczka, który Ulubiony kupił mi na ostatnie urodziny. Teoretycznie więc nie miałam skrępowanych ruchów, bo plecaczek miałam na plecach, walizkę na kółkach mogłam ciągnąć za rączkę, a torbę z laptopem i książkami zwykle stawiam na walizce i ciągnę razem. Niestety… Miałam też buty na szpilce. Co z tego, że diablo ciepłe, wygodne itd. skoro ich obcas to szpilka? Jestem w stanie wprawdzie nawet w nich biec, ale… musi być do tego odpowiednie podłoże. To odpowiednie podłoże musi być zresztą nie tylko dla szpilek, ale chyba przede wszystkim dla… kółek walizki. Na pewno odpowiednie nie są: schody pociągu, schody przejść podziemnych czy przejścia przez tory itp. Do drugiego pociągu biegłam jak wariatka, a przebiec musiałam z peronu I-go na IV-ty, co w przypadku dworcu w Toruniu oznacza bieg przez cały niemal dworzec, gdyż perony I-szy i II-gi są po jednej stronie, a III-ci i IV-ty po drugiej stronie dworca. Ostatnie metry pomagał mi pokonać SOK-ista. Widział po prostu jak walczę na torach z walizką, która mimo kółek, co chwila blokowała się. Wreszcie wpadłam do pociągu i… wtedy okazało się, że gdzieś na tym krótkim odcinku zgubiłam… fleka od buta, a na dodatek paskudnie ubrudziłam spodnie. Ponieważ czekał mnie tylko jeden nocleg, a następnego dnia dwa spotkania autorskie jedno po drugim, więc… nie wzięłam ani butów na zmianę ani spodni. W hotelu zmieniłam buty na kapcie (marki kierpce) i tak zeszłam do znajdującej się na dole restauracji. Po powrocie z kolacji uprałam spodnie mydłem w umywalce i powiesiłam na kaloryferze. Rano metodą wkładania pod prześcieradło uprasowałam. Z butami była jednak gorsza sprawa. Fleka znikąd wziąć nie mogłam, a na dodatek pozbawiony go obcas niemiłosiernie stukał. Tak więc wszelkie plany zwiedzenia Trzemeszna legły w gruzach. Czas po spotkaniu, a przed odjazdem w powrotnego pociągu spędziłam w bibliotece na rozmowie z paniami i przy okazji sięgnęłam na półkę z książkami. W oczy rzucił mi się tytuł: „Wojna i dziecko”. Ta książka gdzieś jest w domu, ale od dłuższego czasu nie mogę jej znaleźć. Cóż… mieszkam w czymś, co jest pomieszaniem biblioteki z rodzinnym muzeum i graciarnią, więc… o istnieniu pewnych książek w domu wiem, ale znalezienie ich proste nie jest. A już dawno temu chodziło mi po głowie, by poszukać pewnego ważnego dla mnie zdjęcia. Zajrzałam więc w egzemplarz, który leżał na półce w bibliotece. Przerzuciłam strony, by znaleźć to, czego szukałam i…. znalazłam. Zdjęcie mojego stryja Janka zrobione zaraz po przewiezieniu go do sierocińca. Takie zdjęcie, jak to, które jest w książce taty z jego wspomnieniami z czasów wojny, ale… tu jeszcze opublikowano drugą fotografię. A więc nie myliłam się. Stryjowi Jankowi zrobiono dwa zdjęcia, gdy po wypuszczeniu dzieci Zamojszczyzny z bydlęcego wagonu na dworcu wschodnim w Warszawie trafił do sierocińca. I tak myślę, że wszystko ma swoje dobre i złe strony. Gdybym miałam w bucie fleka, pewnie pochodziłabym po Trzemesznie i bym fotografowała miasteczko, a tak…. Posiedziałam w bibliotece i znalazłam to, czego szukałam od tak dawna.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...