Pisałam o czymś innym, gdy dostałam wiadomość, że dziś w nocy (lub nad ranem) zmarł prof. Konrad Rudnicki – polski astronom, duchowny starokatolicki i teolog Kościoła Starokatolickiego Mariawitów w RP, profesor astronomii i teologii, antropozof, a prywatnie niezwykle fascynujący człowiek. Miał 87 lat. Mimo różnicy wieku byliśmy po imieniu. Znałam Konrada osobiście, bo kiedyś byłam dziewczyną jego syna Jerzego – jednego z ważniejszych mężczyzn w moim życiu. Do dziś zresztą przyjaźnię się i z nim i z jego żoną.
Pamiętam wszystkie święta, które dane mi było spędzić w domu Konrada w Krakowie z jego żoną Teresą i najmłodszym z synów – Dawidem. Pamiętam wszystkie rozmowy. Pamiętam msze w kaplicy w jego mieszkaniu. I do dziś mam list, który napisał do mnie, kiedy zmarł mój tata. Konrad był niesamowitym człowiekiem o fascynującym życiorysie. Był synem Lucjana Rudnickiego – pisarza, który za swoją działalność polityczną więziony i zesłany na 3 lata do Guberni Archangielskiej. Zbiegł stamtąd i brał udział w I Wojnie Światowej przeciw Niemcom, za co w latach 1916-1918 był internowany w Szczypiornie, Hawelbergu i Modlinie. Jego matką była Maria z Szukiewiczów, która była najpierw działaczką socjalistyczną i współpracownicą Józefa Piłsudskiego, a potem komunistyczną. Brała m.in. udział w zamachu na gubernatora Skałona.
Konrad w czasie II wojny światowej wraz ze swoją matką w Piotrkowie Trybunalskim ochraniał przez okupację kilku Żydów. W styczniu 1996 odebrał za to tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” oraz medal Jad Waszem. Był partyzantem – żołnierzem Gwardii Ludowej o pseudonimie „Zemsta”, ale mówili też na niego „Twardowski”. Pamiętam jego opowieści o tym, jak przeżył palenie Gdańska przez Rosjan. Przeżył cudem. Jeden z Rosjan przyszedł ostrzec jego oddział, ale… nie usłuchali, bo nie zrozumieli. Ocknęli się w nocy, gdy wszystko wokół płonęło. Konrad opowiadał, że skakali przez okno, z bodajże trzeciego piętra. Konrad przeżył skok, bo upadek zamortyzowały zwłoki jednego z kolegów, którzy skoczyli wcześniej. Była to wstrząsająca relacja.
Od września 1945 Konrad studiował astronomię na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie następnie pracował naukowo przez kilkanaście lat. W 1965, podczas pobytu w amerykańskim Palomar Observatory odkrył nową kometę rejestrując ją na kliszy. Była to pierwsza kometa odkryta przez Polaka po II wojnie światowej. Od nazwiska odkrywcy nazwano ją C/1966 T1 Rudnicki.
Był członkiem prezydium Komitetu Historii Nauki i Techniki PAN, członkiem Sądu Koleżeńskiego Polskiego Towarzystwa Astronomicznego oraz członkiem Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii.
Jest o nim mowa w serialu… „Wojna domowa”. Kto pamięta moment, gdy do głównego bohatera przyjeżdża przemądrzała babcia? To ona radzi czytać książkę profesora Konrada Rudnickiego „Gwiazdy i planety”. Mam tę pozycję w swojej biblioteczce, oczywiście z autografem Konrada. Pamiętam, że oboje śmialiśmy się z motta serii, w ramach której została wydana, a które to motto brzmiało: „od książeczki – do biblioteczki”.
Oprócz pracy astronoma, był od 1959 kapłanem Kościoła Starokatolickiego Mariawitów oraz administratorem filii w Krakowie. Jego imiona zakonne to Maria Paweł. Ks. Rudnicki jako profesor teologii specjalizował się w teologii mistycznej. Wykładał w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Był także antropozofem, członkiem Powszechnego Towarzystwa Antropozoficznego i Sekcji Matematyczno-Przyrodniczej w Goetheanum w Dornach (Szwajcaria).
Był członkiem Komisji Mieszanej do Dialogu Teologicznego pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim i Kościołem Starokatolickim Mariawitów. Jeździł wielokrotnie do Rzymu na rozmowy z papieżem Janem Pawłem II. Pamiętam wszystkie msze Konrada, w jakich dane mi było uczestniczyć. Zostawił we mnie kawałek siebie w postaci rozmów filozoficznych, teozoficznych i astronomicznych. Przecież to dzięki niemu miałam możliwość spojrzeć w niebo przez teleskop, bo specjalnie dla mnie otworzył kiedyś kopułę obserwatorium na Skale w Krakowie. Cóż… wtedy był tam dyrektorem. Nie myślałam, że będzie mi tak smutno, gdy go zabraknie. A jednak! I tylko mam nadzieję, że jest teraz wysoko w gwiazdach, które ukochał i niedaleko tej komety, którą odkrył, a która nosi jego imię.