Jego Wysokość Cieć

Spread the love

Jakoś tak się składa, że często w swoim życiu zawodowym dziennikarza telewizyjnego mam do czynienia z różnego rodzaju ochroniarzami. Są to zarówno ochroniarze Biura Ochrony Rządu, Straży Sejmowej, Straży Ochrony Kolei czy zwykli ochroniarze w biurowcach, sklepach itd. Nie będę przeprowadzać wnikliwej analizy, kim są ludzie, których praca polega na obserwowaniu innych i tego, co się dzieje. Wiem, że nie zamieniłabym się z nimi na prace nawet na pięć minut. Wolałabym zamiast łazić i obserwować zachowanie bliźnich czytać książki lub coś pisać. Oni jednak wybrali to, co wybrali. Zdarzają się wśród nich osoby obdarzone poczuciem humoru, z którymi można pożartować. Aczkolwiek trzeba być czujnym. Z poczuciem humoru jest jak z poczuciem rytmu. Nie każdy je ma. Ja zaś uwielbiam żarty. Moim dyżurnym żartem w sklepie, gdy płacę nowym banknotem i ogląda go sprzedawca, jest mówienie, że: „To dobry banknot. Całą noc nad nim pracowałam.” Tylko (lub aż) dwa razy zdarzyło się, że kasjer wołał kierownika sklepu z jakimś urządzeniem do sprawdzania banknotów. Choć być może wołałby go i bez mojego żartu. Tego przecież nie wiem i się już nie dowiem. Z ochroniarzami bywa podobnie. W tym roku podczas obchodów Święta Wojska Polskiego powiedziałam do jednego rewidującego mnie „Borowika”, który poprosił o otwarcie torebki: „Mam pistolet dostatecznie mały, by zmieścił się w mojej torebce. Lubię, bowiem bardzo małe torebki”. Była to zresztą trawestacja cytatu z książki „Pan Samochodzik i Niewidzialni.” Ochroniarz chyba książki nie znał, ale się ubawił, bo cóż… Torebkę miałam małą i tak wypchaną, że nie zmieściłaby się w niej druga paczka chusteczek do nosa, a co dopiero pistolet. Pan zwrócił mi jednak uwagę, bym była ostrożniejsza ze swoimi żartami.

– Wie pani, ktoś może to wziąć na poważnie – powiedział. Cóż… wiem coś o tym. Kiedyś przy okazji jakiejś uroczystości z najwyższymi władzami państwowymi na pytanie innego „Borowika”, „Czy ma pani coś niebezpiecznego?” odparłam:

– Szminkę.

Widząc zdziwioną minę dodałam, że: „Pan nawet nie wie, co się stanie, jak ją się wsadzi w oko.” Nastąpiła konsternacja. Ochroniarz wahał się. Lać czy walić? Ponieważ uśmiechnęłam się dopiero po minucie i dodałam, że żartuję, więc nic się nie stało. Jednak prawda jest taka, że im mniej ważny ochroniarz, tym bardziej brak mu poczucia humoru. Zupełnie jakby malało on wprost proporcjonalnie do ważności instytucji, którą chroni. I tak ochroniarze w rządzie czy sejmie jedynie bywają ponurzy, ale ci w sklepach, hipermarketach i na parkingach, to w większości po prostu tacy są. Wynika to chyba z wiary we własną ważność! A moment, kiedy mogą tę swoją ochroniarską ważność pokazać, sprawia, że ich ego urasta do rozmiarów, znajdującego się niedaleko Stadionu Narodowego balonu Orange, który w sezonie zabiera ludzi w podniebne wycieczki, by spojrzeli z góry na panoramę Warszawy. Tak samo ochroniarze z góry patrzą na człowieka.

Zawsze, gdy mam realizować materiał na dworcu PKP i mam zgodę, ale np. nie wezmę jej na piśmie, ochroniarz pędzi do mnie, jak do zbrodniarza wojennego i skacze, jak małpa przed kamerą, bym nie filmowała dworcowej hali. Pomijam, że reprezentuję telewizją publiczną, co widać patrząc na oznakowanie kamery, a więc logicznym jest, że nie robię nic w celu przestępczym. No i przecież równie logicznym jest, że nie filmuję nic w sposób skryty. Bo przecież, gdybym chciała coś nakręcić bez zgody PKP, mogłabym po prostu przyjść na dworzec z ukrytą kamerą (np. w specjalnych okularach) i kręcić wszystko, z rozmowami z kasjerami włącznie. Tymczasem ochrona dworca (nie mylić ze Strażą Ochrony Kolei) w sposób czasem wręcz groteskowy pastwi się nade mną i moim operatorem. Z tymi ludźmi nigdy nie żartuję. Nie ma to sensu. Pamiętam historię, gdy zgodę uzyskałam jadąc już samochodem. Tak, więc wydruku e-maila od rzecznika PKP mieć nie mogłam, bo niby skąd. Rzecznik powiedział zresztą, aby w razie pytań kierować ochroniarzy do niego. Podjechałam na dworzec. Ochrona przybiegła w te pędy. To niesamowite, że gdy dzieje się na dworcu coś naprawdę złego, to wtedy ich nie ma. Wówczas miałam mało czasu, więc poprosiłam operatora, by filmował, a ochroniarzowi powiedziałam, że zgoda jest i że mogę go połączyć z Rzecznikiem. On mi na to odparł, że nie wie czy osoba po drugiej stronie mojej komórki jest naprawdę Rzecznikiem (sic!) i musi to sprawdzić swoimi kanałami. W takich sytuacjach (a było ich wiele) standardowe są krzyki z ust ochroniarza: „Ja wykonuję swoją pracę!” Bo ja swojej przecież nie wykonuję. Ja właśnie popełniam przestępstwo w imię pracy w publicznych mediach. Zawsze też dziwnym trafem wysłuchuję, że jak nie mam zgody, to on przeze mnie straci pracę. (Zupełnie jakby moim celem, a nawet moja pracą było pozbawianie go pracy!) Wtedy akurat zrezygnowana powiedziałam, by się skontaktował z biurem prasowym. Pan nie wiedział jak, wrzeszczał do swojej krótkofalówki i wszystko trwało, trwało i trwało. W tym czasie drugi pan ochroniarz (bo panów było dwóch) albo tańczył mi przed kamerą, albo odpychał ją bądź zakrywał obiektyw itd. Mówiłam, że marnują i swój i mój czas, bo zgoda jest i zaraz się wyjaśni. Proponowałam, że jak mi udowodnią, że zgody nie mam, to przy nich potem skasuję nagranie, ale żeby mi nie utrudniali. Wtedy jednak ochroniarze mieli wyraźnie nadzieję, że ja kłamię, robię coś nielegalnie itd, wiec obaj byli agresywni, a jeden napędzał drugiego. Tamten z krótkofalówką histerycznie wrzeszczał do centrali, a ten drugi skakał jak piłeczka przed kamerą, byle byśmy tylko nic nie nagrali. To się oczywiście po chwili zmieniło w wielki zawód z ich strony, bo okazało się, że tak, jak mówiłam zgoda na kręcenie była. Zanim jednak się to okazało, na moim dysku pojawiło się kilkanaście klipów z podskakującym ochroniarzem i drugie tyle z ochroniarzem wtykającym ręce w obiektyw. I tak piętnaście minut pracy miałam w plecy. Musiałam wszystko zaczynać od nowa.

Kilka razy zdarzyło mi się też tak, że jeden ochroniarz odszedł i po pięciu minutach zjawiał się drugi i sprawa zaczynała się od nowa. Znów mi skakał i tańczył do kamery. Tylko tym razem inny pan. Np. zamiast chudego – gruby! Nic tylko siąść i płakać lub turlać się ze śmiechu. Za każdym razem najcenniejsza jest ta pierwsza mina zwiastująca zbliżanie się niezwykle ważnego człowieka, który myśli, że łapie mnie na poważnym przestępstwie. Co najgłupsze w większości przypadków zanim zdążę np. pokazać ową pisemną zgodę, którą zresztą staram się trzymać w ręku (łażę, więc po hali dworca czy galerii handlowej z karteluchą), ochroniarz zdąży poszturchać mojego operatora, znów poskakać mu przed kamerą (to jest ich ulubione zachowanie) i pozasłaniać obiektyw.

Drugim miejscem, w którym odbywają się takie cyrki, są wszelkiego rodzaju banki, które z reguły i tak filmuje się z zewnątrz. I to jest najśmieszniejsze, że ochroniarze nie pozwalają ich filmować z zewnątrz, co w ogóle jest niezgodne z prawem, bo od strony ulicy można dziś filmować i fotografować wszystkie gmachy użyteczności publicznej. Kiedyś robiłam temat o wielkich reklamach. Filmowałam drzwi banku. A tu ochroniarz wypada ze środka i oczywiście skacze mi przed kamerą jak piłeczka, robi pajacyki machając rękami, no i oczywiście wrzeszczy, że ja mu życie niszczę filmując napis w stylu: „Najlepsza lokata w Polsce”. O ironio ten sam ochroniarz kilka dni później pozwalał mi filmować ten sam bank z zewnątrz, gdy realizowałam temat dotyczący napadu na tenże oddział banku. Cóż… wcześniej pewnie myślał, że nagrywałam, jako telewizja publiczna, materiał poglądowy dla złodzieja.

Przykłady mogłabym mnożyć. Dojdę więc do ostatniego zdarzenia. Z wczoraj. Pojechałam realizować niezwykle ważny społecznie (moim zdaniem) temat, jakim jest akcja „podziel się posiłkiem”. Akcję organizuje Danone Polska a jej partnerem w zbiórce żywności jest Bank Żywności. Wczoraj i dzisiaj 35 tysięcy wolontariuszy w 2500 sklepów zbierało produkty żywnościowe o przedłużonej trwałości dla niedożywionych dzieci, których w Polsce jest ponad 160 tysięcy. Wczoraj pojechałam do pewnego centrum handlowego, gdzie umówiłam się z organizatorami zbiórki, a oni zapewnili mnie, że wszystko jest uzgodnione z władzami hipermarketu i galerii handlowej, w której ów hipermarket się znajduje. Jest więc zgoda na filmowanie i nie będzie żadnych problemów z ochroną. Schody zaczęły się po wejściu do galerii. Ochroniarz już do nas biegł, bo w końcu kamera – rekwizyt duży. Od razu nas widać. Tak, jak i mikrofon z kostką z napisem TVP. Odesłałam go do organizatora. Na szczęście jeszcze nie włączyłam kamery, więc nie skakał. Potem… było już tylko gorzej… Przyszedł kolejny i krzyczał. Cechowała go „agresja 10”, jakby to określiły samice z „Seksmisji”. Pani organizator tłumaczyła, że zgoda jest, ale nie ma ze sobą wydruku, bo biuro prasowe galerii powiedziało, że nie jest potrzebny, ponieważ wszyscy ochroniarze będą powiadomieni. Najwyraźniej ta zmiana ochroniarzy nic o tym nie wiedziała. Ten ochroniarz nie uwierzył. Tak więc po raz kolejny w swojej karierze miałam wpychanie mi się przed kamerę i gadanie w trakcie nagrania oraz nieprzyjemnym głosem wołanie, że mam natychmiast wyłączyć, bo on wykonuje swoją pracę itd. (Ja przecież nie wykonuję! Ja popełniam najstraszniejsze przestępstwo! Nagrywam przedstawiciela ogólnopolskiej akcji „podziel się posiłkiem”.) Potem przybiegł kolejny ochroniarz… Jeszcze bardziej agresywny. Po dziesięciu minutach szarpaniny wszystko się wyjaśniło, ale jak zwykle trwało. Najbardziej mnie ubawił jednak moment, kiedy już po wyjaśnieniu, że zgoda na filmowanie jest, organizatorka poprosiła tego ochroniarza, który potwierdził, że jest ta cholerna zgoda na filmowanie, by podał jej swoje dane, aby gdy przyjdzie inny (a ten inny, kolejny już biegł z obłędem w oczach i zaciętą miną łowcy bandytów), to ona go do niego odeśle. No i tylko prosi o imię i nazwisko, bo teraz chce wiedzieć, do kogo ma odesłać kolejnego ochroniarza po potwierdzenie prawdziwości jej słów. Co się okazało? Pytany o imię i nazwisko ochroniarz podał jej pięciocyfrowy numer identyfikacyjny i powiedział (słyszałam to już dziesiątki razy i zawsze mnie to śmieszy), że przedstawić się nie może, bo istnieje ochrona danych osobowych. I pomyśleć, że mówił to do organizatorki otoczonej wianuszkiem wolontariuszy, z których każdy miał na piersi identyfikator z imieniem i nazwiskiem. No to, co GIODO wyprawia z nami w tej III czy IV RP to jest naprawdę cyrk! Ale do GIODO jeszcze tu kiedyś wrócę.

Wszystko to przypomina mi zachowanie PRL-owskiego ciecia z mojej podstawówki, który też był taki ważny. Zwłaszcza w obcowaniu z nami dziećmi. Czasy były takie, że dziecku nikt nigdy w nic nie wierzył. Zawsze to, co mówił cieć było dla dorosłych bardziej prawdziwe niż to, co my mówiliśmy. Tak więc cieć bezkarnie lał nas gumową rurką po udach, a potem w oczy wypierał się, że to nie on. Niestety nie były to czasy monitoringu i mógł sobie na coś takiego pozwolić. Mógł też łapać dziewczynki za cycki bez oskarżenia o pedofilię, a także opowiadać różne mądrości ludowe. Takich cieci w Polsce były wtedy masy, bo ostatnio kumpel z redakcji opowiadał mi o swoim, który zwykł był mawiać przy dzieciach, że „wszystko jest niczym w porównaniu z jadem piczym”, a oni znaczenie określenia „jad piczy” zrozumieli dopiero w starszych klasach. Mam często nieodparte wrażenie, że dzisiejsi ochroniarze są jak ci ciecie z PRL-u. Dostali malutki kawałek władzy i wyżywają się, jak mogą na tych, którzy im jakkolwiek podlegają. Ostatnio w „moim” Simply poprosiłam, by zawołał kogoś do Punktu Obsługi Klienta, bo chcę rozmienić 50 złotych, by móc wziąć wózek. (W trzech kasach panie nie miały rozmienić.) Pan NAKAZAŁ mi iść rozmienić banknot do punktu Lotto. Nie chciałam się kłócić, więc poszłam, ale Lotto nie miało rozmienić, więc znów stanęłam oko w oko z ochroniarzem, który znów KAZAŁ mi gdzieś iść poza supermarket. Dopiero, gdy stanowczym tonem zażądałam, by natychmiast przyszedł kierownik sklepu, to po tego kierownika poszedł, a kierownik owe pięćdziesiąt złotych mi rozmienił.
Pamiętam też, jak byłam świadkiem, gdy w jednym z hipermarketów dwaj ochroniarze wykręcili ręce matce, która przyszła do sklepu z dzieckiem w wózku. Gdy zapłaciła za zakupy i wychodziła okazało się, że w budkę tegoż wózka wpadł jej jakiś batonik wart zresztą niecałe dwa złote. I nie ważne było, że owa matka zakupy zrobiła za 300 złotych. Ta kradzież za dwa złote była tak zuchwała, że nic tylko poniewierać tym podłym złodziejskim nasieniem, tym wstrętnym babskiem! Oczywiście wtedy zareagowałam natychmiast! Zażądałam po prostu wezwania kierownika sklepu, a kobietę po dłuższej rozmowie przeproszono.

I choć ze mną i moją kamerą przeważnie ochroniarze przegrywają, to zdarzają się momenty, w których są górą. Wprawdzie często te momenty, w których są górą, to takie raczej pyrrusowe zwycięstwa – jak poskromienie złodziejki batonika, to mam jednak nieodparte wrażenie, że w większości przypadków ci panowie sami sobie jawią się niczym policjanci z Miami. I tylko krokodyla i jachtu im brak, że o urodzie nieśmiało napomknę, bo w końcu facet musi być tylko trochę ładniejszy od diabla. Niestety polscy ochroniarze przeważnie śmierdzą, w wielu przypadkach są szczerbaci, a co najgorsze kompletnie niewychowani i nieempatyczni. Tyle, że w swoim mniemaniu bardzo ważni. Bo każdy z osobna to Jego Wysokość Cieć.

PS Powyższy tekst nie tyczy WSZYSTKICH ochroniarzy, stróży itd. Proszę więc nie przysyłać listów „ja taki nie jestem” albo „a ja znam fajnego ochroniarza”, bo ja też znam kilku fajnych. Jednak ci fajni są – jak to w naszym społeczeństwie – niestety w mniejszości. No… chyba, że to ja mam takiego pecha.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...