Szukamy sponsora, czyli w szponach księdza Wujka

Spread the love

Pisałam jakiś czas temu, że Ulubiony dostał stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na monodram, którego tytuł brzmi „Listy do Skręcipitki”. Monodram oparty jest na wzruszających i pełnych miłości listach mojego pradziadka Antoniego Adamskiego (patrz zdjęcie) do swojej żony, a mojej prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich (patrz drugie zdjęcie). Pradziadek pisał je z położonego daleko za Uralem sanatorium dla gruźlików. Listy są niesamowite. Najpierw miłosne i czasem frywolne, a potem… tragiczne, bo oto tysiące kilometrów od domu zastaje go I wojna światowa i rewolucje. Nie może więc powrócić do żony i córki. Listy zmieniają swój charakter. Zostaje tylko dramatyczne wołanie, czy wy mnie tam jeszcze w Polsce pamiętacie i strach przed umieraniem na obczyźnie. Ulubiony, jak tylko o nich usłyszał już się „podjarał” niczym szczerbaty na widok sucharów, a teraz, gdy trwają próby właściwie cały czas chodzi jak nakręcony. Nic dziwnego. Listy są naprawdę niesamowite.

By jednak monodram pokazujący całą te miłość i wszystkie jej odcienie wystawić, potrzebna jest większa suma niż stypendium, które jest tak naprawdę tylko pensją dla aktora, (choć oczywiście można się nim dzielić z innymi twórcami monodramu). By wystawić jakąkolwiek sztukę potrzebny jest jednak sponsor (scenografia sama i z niczego się nie zrobi). Ostatnie tygodnie właściwie niczym innym się nie zajmuję (z drobnymi przerwami) jak pisaniem listów do potencjalnych sponsorów. (Gdyby każdy z nich dał nawet tylko stówę, już byśmy byli do przodu w pracach nad scenografią itd.). Ponieważ na razie wszyscy odmawiają, więc napisałam list do przyjaciół i znajomych z prośbą o podpowiedź. Gdzie szukać finansów na wystawienie sztuki? W posłanym przyjaciołom i znajomym pytaniu podałam wszystkie informacje o monodramie, odesłałam do bloga Ulubionego, na którym odkrywa on kolejne uroki listów i miłosnej historii bohaterów. Przyjaciele i znajomi ruszyli z pomocą, bo w końcu, co 100 głów to nie trzy wyjałowione półmózgi. (Mam na myśli siebie, Ulubionego i reżyserkę). Posypały się pomysły, ale… przeczytałam tez list, którego autor (mój znajomy) napisał mi, że sponsora nigdzie nie znajdziemy, bo tytuł monodramu jest… zboczony! Przyznaję, że mnie zatkało. Zaniemówiłam naprawdę i to na dobre pół godziny. Patrzyłam tępo w komputer, jakby mi ktoś dał czymś ciężkim w łeb, a potem… zaczęłam szukać po słownikach definicji słowa Skręcipitka. Nie znalazłam. Nawet w słowniku wulgaryzmów i wyrazów zelżywych. Jest to bowiem słowo, które wymyślił mój pradziadek. Był to jego miłosny kod w rozmowach z żoną. Ich słownictwo miłosne nie przypominało księdza Wujka. Pełne było romantyzmu, namiętności i frywolności, ale czyż u małżonków nie jest to dozwolone? Pradziadek nazywał żonę: „Cipuchną”, Pierdzimączką”, „Szczeniaczkiem”, „Skręcipitką” (sam o sobie pisał „Twój aż do grobu skręci… Już dalej nie dokończę, domyśl się sama.”), a także… „salcesonem ewangelickim”, bo prababcia była luteranką. Nie rozumiem i nigdy chyba nie zrozumiem, jak w XXI wieku pełnym prawdziwe wulgarnych słów na każdym kroku, ktoś może uznać za zboczone określenie Skręcipitka pisane w mających sto lat miłosnych listach przez męża do ślubnej zony na dodatek 11 lat po ślubie! W słowniku wulgaryzmów jest tylko słowo PITA pisane dużymi literami i będące klawiszowym skrótem angielskiego wyrażenia „Pain In The Ass”, co oznacza tyle, co „Jak wrzód na tyłku”. Pradziadek jednak na pewno nie znał angielskiego, bo wtedy nie był to język tak modny i popularny, jak dziś. Jego listy pełne są miłości i do żony i do ojczyzny. W oczach ich autora – Atoleńka „nasza Wisła niewiele mniejsza” od… Wołgi. Jego zdaniem w Polsce wszystko jest najlepsze! A to, czego najbardziej autor się boi, to umierać na obczyźnie. Prosi żonę, by córce kupiła Historię Polski Anatola Lewickiego, a na imieniny… „Jance naszej (…) nie kupuj żadnych lalek ani głupich zabawek, kup jej Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”.

Gdy nagle słyszę, że historia takiej miłości, opowiedziana takimi słowami, ma zboczony tytuł, bo jest w nim słowo Skręcipitka to aż się gotuję! Oto polska pruderia sięgnęła zenitu! Nastolatki grają w filmach pornograficznych, w programie Ewy Drzyzgi opowiadają bez skrępowania o traceniu dziewictwa i to jest w porządku, ale w listach sprzed stu lat polskie słownictwo intymne dwojga kochających się ludzi, mających ślub (jedyny dziś podobno słuszny, bo kościelny)  jest już fuj? To jest nieprzyzwoite? Cieszę się, że żaden z potencjalnych sponsorów nie napisał takich bzdur w odmowie, bo musiałabym publicznie piętnować głupotę urzędów. A tak… odmawiających rozumiem, że mają ważniejsze sprawy, a piętnuję głupotę tylko lub aż znajomego. Jest starym kawalerem i pewnie właśnie z braku żony wszystko mu się kojarzy nieprzyzwoicie.

Niestety nie jest sam w tym dopatrywaniu się diabła tam, gdzie go nie ma. Kiedyś kolega opowiadał mi historię swojej koleżanki ze szkoły, która była z bardzo religijnej wielodzietnej rodziny. Było ich w domu bodajże ośmioro. Otóż ta religijna koleżanka powiedziała kiedyś do mojego kolegi, że nie lubi chodzić całą rodziną do kościoła, bo kiedy idą jej rodzice i całe rodzeństwo to wszyscy patrząc na nich wiedzą, że jej rodzice musieli TO robić aż osiem razy! Gdy usłyszałam tę historię załamałam się! Spytałam kumpla czy nie powiedział, koleżance, że robili to co najmniej osiem razy? „Bałem się” – odparł kolega.

Teoretycznie w naszych co raz bardziej społecznie moherowych umysłach  to, co między ślubnymi małżonkami powinno być uznane za normalne. A nawet za święte. Przynajmniej tak twierdzą światli księża zajmujący się pomocą rodzinom. Tymczasem nagle zdarza się ktoś, kogo gorszy Skręcipitka! Cóż… może nie widział walentynkowego demotywatora z dresiarzem uznanego zresztą za bardzo trafny, a nawet prawdziwy! Zapewniam, że mój pradziadek do prababci takich kartek nie wysyłał!

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które zwróciło uwagę na historyczną i obyczajową wartość listów oraz na patriotyzm całego przedsięwzięcia – nie miało takich „zboczonych” myśli. Dlatego jeśli wśród czytelników jest ktoś, kto również ich nie ma, a może i chce zasponsorować spektakl – zapraszam do kontaktu. Wszystkich pozostałych, do lektury kolejnych odkryć Ulubionego, który dzielnie pracuje nad monodramem.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...