Nic tak nie spowalnia prac nad czymś twórczym, jak prozaiczne porządki. Niemniej jednak raz na jakiś czas trzeba je zrobić. I tak ostatnio postanowiłam uporządkować dysk zewnętrzny, który jest moim archiwum. To niezwykle ciekawe doświadczenie, którego efekt okazał się zaskakujący. Oto nie tracąc zdjęć ani innych dokumentów zyskałam 200 Gigabajtów miejsca! Szok! Jak to możliwe? Wystarczyło po prostu wywalić zduplikowane pliki. Przy okazji odbyłam podróż w swoją przeszłość. Przed oczami przeleciało mi ostatnie 10 lat, bo mniej więcej z tego okresu zdjęcia zalegają na twardym dysku zewnętrznym (1 terabajt), który ze względu na czarny kolor nazwałam niepoprawnie ortograficznie i politycznie, bo… „MÓŻYN”.
Co znalazłam? Swoje zdjęcia z Rzymu z pogrzebu Jana Pawła II. Oj dobrze pamiętam i to wzruszenie i ten powrót, kiedy zepsuł się autokar i z rozmodlonych ludzi wyszła cała prawda o ich pseudokatolickiej wierze. Kiedy w moją stronę leciały wyzwiska, bo jak z telewizji, to powinnam zrobić skandal, a nowy autokar ma się znaleźć natychmiast! Gdy powiedziałam, że powinniśmy się cieszyć, że nie pada nam na głowę, jesteśmy na parkingu i przy restauracji, więc mamy co jeść – zakrzyczano mnie.
Znalazłam tez zdjęcia ze zlotów grunwaldzkich mojego syna, który w swoim czasie był zuchem, a potem harcerzem. Matko! Jak ten czas szybko leci. Jutro idzie na studniówkę!
Znalazłam zdjęcia z prac przy reportażu „Pan Witek – Gość z Atlantydy” o Panu Witku Hultaju. To po emisji tego reportażu wpadłam na pomysł, by zaprosić Pana Witka na koncert do mnie do ogrodu w trakcie jednej z jednodniowych wystaw, które znajomi robili na mojej posesji. Potem poprosiłam pana Witka, by zaśpiewał kumplowi na urodzinach, w ramach prezentu oczywiście. Do dziś pamiętam miny gości, czyli snobistycznego towarzystwa pracujących w korporacjach krawaciarzy, gdy stanął między nimi obdarty, szczerbaty facet z rozstrojoną gitarą i zaśpiewał:
„Mój koń, mój koń, mój koń
nie mieści mi się w dłoń.
Mój koń, mój koń, mój koń
polubił cipci woń!”
Znalazłam też zdjęcia z wypadów do znajomych na działkę w Łosiu. Na zdjęciach m.in. mój pies… jeszcze młodziutki i bez siwego włosa. I ludzie, z którymi nie mam już kontaktu lub mam sporadyczny. I nasze dzieci – takie małe i momentami śmieszne.
Znalazłam zdjęcia ze ślubów różnych osób. W tym ze ślubu, którego panna młoda potem wyszła za mąż jeszcze drugi raz. Szybko bowiem okazało się, że mąż jako jej mąż zrobił na boku dziecko komuś innemu. Z nią nie miał dzieci. Małżeństwo zostało unieważnione. Istnieje już tylko na fotografiach. Są tez zdjęcia z powtórnego ślubu powstańczej pary. Pierwszy ślub, jako młodzi ludzie zawierali przed ołtarzem polowym w obozie jenieckim poza granicami Polski. Ten drugi, będący odnowieniem przysięgi małżeńskiej zawierali w katedrze Polowej Wojska Polskiego po 60 latach. Dziś on jest już wdowcem. Zdążył tez pochować córkę.
Znalazłam zdjęcia z wyjazdu do Brukseli. Pojechałam tam w 2005 roku jako reporterka Victora Gimnazjalisty. Jeden z posłów do Europarlamentu zorganizował konkurs plastyczny o Unii Europejskiej, a jego laureaci w nagrodę pojechali zwiedzać parlament. Zwiedziłam i ja. A oprócz tego spróbowałam takiej ilości gatunków piwa i czekoladek, że miałam dość i jednego i drugiego na długie tygodnie. Pamiętam, że miałam wtedy dylemat. Chciałam kupić sobie portfel lub saszetkę. Taką z tapiseri z wyszytym obrazem Breughla. Ale chciałam też coś przywieźć dla kogoś. Musiałam wybrać. Albo dla kogoś albo dla siebie. Z pamiątki dla siebie zrezygnowałam. A ten ktoś, tego co dostał i tak nie docenił. I tak po latach dla mnie taki portfel lub saszetka pozostały w sferze tych drobnych, bo przecież tylko materialnych, marzeń. Na szczęście życie przede mną. Jeszcze kiedyś pojadę do Brukseli i wrócę z takim wyszywaną saszetką z obrazem Breughla.
Znalazłam zdjęcia z gali wręczania Srebrnych Jabłek w 2003, kiedy tytuł najlepszej pary zdobyli… Małgorzata Foremniak i Waldemar Dziki. Dziś od dawna nie są parą. Pamiętam, że na tej imprezie po raz pierwszy zobaczyłam przyprowadzoną zresztą przez rodziców młodziutką… Weronikę Rosati.
Znalazłam zdjęcia z wycieczek w Góry Stołowe, do Piotrkowa Trybunalskiego, Kazimierza nad Wisłą, a nawet z rejsu dezetą po Zalewie Zegrzyńskim. Zupełnie zapomniałam o tych wycieczkach. Cóż… w większości były w katalogach, do których nie zaglądam. Nie wszystko, co jest na dysku, chcę pamiętać na co dzień. Są wspomnienia, które w postaci pamiątek chowam po to, by były w zasięgu ręki, ale nie chcę, by towarzyszyły mi bez przerwy. Po co je trzymam? A diabli wiedzą, czy kiedyś do czegoś się nie przydadzą.
Czas nie stoi w miejscu. W moim prywatnym życiu w ciągu ostatnich 10 lat wiele się zmieniło. I pomyśleć, że wspomnienia mogą mieścić się w metalowym klocku, a odkopanie ich potrafi dostarczyć tylu wzruszeń i tylu refleksji. Przede wszystkim tej, że czas nie leczy ran, ale uczy z nimi żyć. Ale też i optymistycznej: po latach niektóre przeszłe tragedie czasem potrafią bardzo śmieszyć.
Niemniej jednak… dobrze, że sprzątanie jest już za mną. Mogę wrócić do pracy.