Ostatni erudyta, czyli jak poznałam przystanek

Spread the love

Zawsze, gdy przejeżdżam koło cmentarza Bródnowskiego myślę o leżących tam znajomych i bliskich. Paradoksalnie częściej o tych, związanych z zżyciem zawodowym. Miedzy innymi o Jurku Mikołajewskim – moim dźwiękowcu. Przed oczami stają mi nasze rozmowy o filmach. M.in. o filmie „Skarb”. Ileż Jurek znał na pamięć dialogów!

Przypomina mi się też mój montażysta Paweł Ślusarski i historia, gdy przyszłam do niego montować materiał o mammografii. Musiałam zrobić sobie mammografię, by mieć cokolwiek nakręcone i móc zrealizować reportaż o bezpłatnych badaniach. Ze zdjęć wróciłam „lekko upokorzona” całą sytuacją. Świecić gołym biustem przed kolegami z pracy to nie jest normalne. Tego dnia na montażu nie było żadnej kobiety. Zapukałam do montażowni do Pawła i powiedziałam:
– Byłam na mammografii z kamerą i muszę to zmontować u ciebie.
– Czemu u mnie? – Zainteresował się Paweł.
– Bo musiałam pokazać cycki, a to intymna sprawa i to mogę tylko z tobą z montować.
– Czemu ze mną? – Drążył zaintrygowany Paweł.
– Bo się przyjaźnimy i nie traktuję cię jak mężczyznę.
– Co takiego!? Proszę natychmiast opuścić moją montażownię!  – Paweł tak krzyczał, że aż ludzie z korytarza zaglądali! Ale temat zmontowaliśmy jednak razem.

Na Bródnie leży też Tomek Zygadło. Reżyser, z którym miałam przyjemność się kolegować, a może nawet przyjaźnić. Żegnałam go w swoim czasie tutaj, na blogu. Z Tomkiem, jak z niewieloma osobami, potrafiłam godzinami gadać o muzyce, sztuce, filmie, literaturze i religii. Był to ostatni znany mi erudyta, na naprawdę wielkim poziomie. Przyznam, że wielu rozmów z nim do dziś mi brakuje. Cieszę się, że w komputerze zostało mi po nim kilkanaście prześmiesznych i zakrapianych erotyzmem SMS’ów, bo mają klasę same w sobie. Cieszę się też z e-maili, które mam, ale żałuję, że to elektroniczne pamiątki, a nie coś namacalnego, jak niegdyś tradycyjne listy. Jest też kilka zdjęć, które robiłam mu podczas wspólnej wizyty na Bazarze Różyckiego. I jest mój tekst. Napisany specjalnie dla Tomka, jako zaczątek czegoś, z czego miał powstać scenariusz naszego wspólnego paradokumentalnego filmu. Filmu, który nigdy nie powstał. Zaczęło się od prostej rozmowy i prostej propozycji. Tomek powiedział, że jeździł na jakąś terapię do kriokomory na Targówek i tam zobaczył coś, co go zafascynowało. Pojechaliśmy we dwójkę to zobaczyć. Był to kawałek torów i przystanek widmo. Potem podjechaliśmy jeszcze na „Różyca” na „flaki po warsiasku”…  A potem odwiozłam Tomka do domu, sama pojechałam do siebie i napisałam tekst. Po prostu przystanek rozpalił moją wyobraźnię. Tekst leżał w przysłowiowej szufladzie od sierpnia 2010 roku. Chyba to jest ten czas, kiedy powinien ujrzeć światło dzienne…

Tajemnica przystanku tramwajowego

– Właściwie to wszystko zaczęło się dość dawno, ale nikt nigdy nie zwracał na to uwagi – powiedział sierżant Adam Wąsik z posterunku przy Jagiellońskiej. Jego pierwszego o to spytaliśmy. Bo mieszkańcy ulicy Piotra Wysockiego donieśli nam, że policja zrobiła im krzywdę, ale co dokładnie? Tego nie mogliśmy zrozumieć, bo krzyczeli jeden przez drugiego. – Wiecie państwo – tłumaczył Wąsik. – Kilka doniesień rocznie, a wszystkie brzmiały absurdalnie.
– To znaczy jak?
Sierżant Wąsik gestem wskazał kanapę ustawioną w rogu pokoju. Wiedzieliśmy. Historia będzie długa. Wąsik rozpoczął opowieść:
– Że niby w nocy na pewnym przystanku tramwajowym na Wysockiego pojawia się dziwny tramwaj, z którego wysiada kobieta. Przez jakiś czas coś mówi, a potem znika we mgle, a tramwaj odjeżdża.
– No w tym akurat nie ma nic absurdalnego. Ludzie mają różne nawyki. Może jest jakaś kobieta, która raz na jakiś czas…

– Proszę państwa… – sierżant Wąsik przerwał gwałtownie, westchnął nabrał w płuca powietrza i wypalił: – Tak by było, gdyby nie fakt, że torów jest tam kilkadziesiąt metrów, a tramwaje przestały nimi jeździć w latach 70-tych! Tramwaj nie ma skąd przyjechać i nie ma dokąd odjechać. Tory nie są połączone z żadną trasą, a sam przystanek jest zabytkowy. To taki punkt założony przez Towarzystwo Miłośników Tramwajów i Towarzystwo Miłośników Pragi na pamiątkę istniejącego tam niegdyś przystanku.

– A ludzie, którzy o tym donosili? Może pijacy?

– To, że znajdujemy się na Pradze nie znaczy, że wszyscy tu piją i łażą za przeproszeniem napruci jak szpadle – sierżant Wąsik wyraźnie się zirytował. – Gdybym uważał, że to pijacy to bym wam o tym nie mówił. Zresztą… długi czas uważaliśmy, że ci ludzie byli lub są pijani, więc doniesień nikt nie notował. Tylko potem zaczęliśmy badać ich alkomatem, a tu nic. Psycholog policyjny przychodził badać, czy nie wariaci, a tu nic. Nie stwierdzał odchyleń tylko silne wzburzenie czy zdenerwowanie. Jednego chcieliśmy skierować na badania psychiatryczne to się zdenerwował, ale powiedział: „Oczywiście. Pójdę, ale coś za coś. Pan tam postaw budkę wartowniczą i patrz, co się tam dzieje w nocy.” No i poszedł na te badania. Też nic nie wykazały.

– I co? Postawiliście tę budkę?

– Państwo myślicie, że to tak łatwo postawić budkę i oddelegować policjanta. Nie łatwo, ale… dogadaliśmy się z prewencją, by codziennie po zmroku przechodził tamtędy patrol policji.

– No i?

– Dugo nic się nie działo. Myśleliśmy, że to żarty aż pewnej nocy… dokładnie 21-go koło 9-tej okazało się, że naprawdę znikąd pojawił się tramwaj, z którego wysiadła kobieta.

– Jak to znikąd?

– Ci chłopcy, którzy byli w patrolu twierdzili, że wyjechał jakby z mgły. Mgła była i on pojawił się w tej mgle, zatrzymał na przystanku, a kobieta wysiadła i zaczęła monolog.

– A co mówiła?

– Nie słyszeli dokładnie, ale coś, że ją oszukał czy zdradził.

– Kto?

– Padło nazwisko, że Jakubowicz, ale wiecie państwo … Jakubowiczów to na Pradze mnóstwo. Sam założyciel Szmulowizny to się przecież Jakubowicz Zbytkower nazywał, bo to był taki Żyd Szmul syn Jakuba. No przecież nie będziemy biegać po wszystkich Jakubowiczach, bo nie wiemy, w jakim on wieku, kiedy to było i w ogóle, o co chodzi. Ale rzeczywiście z mgły wynurzył się tramwaj i ona z niego wysiadła i zniknęła. Kolesie nie chcieli tam więcej iść na patrol. Dogadałem się z komendantem prewencji, że przeniesie ich gdzie indziej i mają zakaz mówienia o tym kolegom. Sprawa owiana tajemnicą, a my nadal badamy teren. No i znów minął miesiąc… i nic się nie działo. I nagle okazało się, że jest znów 21-szy i 9-ta i znów na przystanek wjechał znikąd, jakby z mgły tramwaj, z którego wysiadła kobieta, znów coś mówiła i znów tramwaj odjechał, a ona zniknęła we mgle.

– Czyli zawsze 21-go?

– Dacie państwo skończyć? No, bo się okazało, że ona to robi nie tylko 21-go, ale zawsze o 21-szej, a tramwaj ma też numer 21. Zaczęliśmy śledzić tę historię, ale wiecie państwo, Komenda Stołeczna uważała, że to są jakieś fantasmagorie i bzdury. Znalazł się jednak taki w biurze prasowym kolega, który był fanem kryminałów, kina i tak dalej i powiedział, że był kiedyś w telewizji taki program o zjawiskach paranormalnych i niewyjaśnionych sprawach. Postanowił pójść tymi tropami. On wam resztę dopowie.

***

– No jasne, że pamiętam tę sprawę – młodszy aspirant Wojciech Pląsek uśmiechnął się i gestem wskazał nam krzesła przed swoim biurkiem. Siedzieliśmy w ciasnym pokoiku w pałacu Mostowskich. – Jak tylko o tym usłyszałem zadzwoniłem do Pawła Biedziaka. On długie lata był rzecznikiem, a teraz robi karierę w telewizji. I pytam się go, czy by nie chciał się prywatnie ze mną pobawić w takie śledztwo. Że jak coś z tego wyjdzie to pomyślimy, co z tym zrobić. Biedziakowi się pomysł najpierw nie spodobał, ale… przeczytał zapiski tych dwóch, co mieli ten pierwszy patrol, kiedy ten tramwaj z nią przyjechał i ona zniknęła we mgle. I to go zainteresowało. Potem poprosił o zapiski następnych, którzy patrolowali tę ulicę. No i powiedział, że może byśmy spróbowali poszukać jakichś dziwnych zdarzeń z tej ulicy. Takich jakichś niewyjaśnionych. Szło ciężko…, bo nie wiedzieliśmy, kiedy to miało miejsce.

– A policjanci? Ci, którzy widzieli tę kobietę?

– No oni nic nie umieli powiedzieć. No, co ja państwu będę mówił. No wiejskie głupki przywiezione do Warszawy. Pytałem, w jakim wieku, to mówili różnie. Jeden, że młoda, a drugi, że w średnim wieku. Ten, co mówił, że młoda był koło 40-tki, a ten, co mówił, że w średnim wieku to miał ze 20 lat. No to jak tu dojść do porozumienia?

– No i co panowie zrobiliście?

– Postanowiliśmy my we dwóch z Biedziakiem zaczaić się najbliższego 21-go koło 9-tej, by przyjrzeć się kobiecie. Mieliśmy dyktafon, aparat fotograficzny i patrzyliśmy i słuchaliśmy. Rzeczywiście nadjechał tramwaj…, ale wiecie państwo, nie taki, jakie teraz jeżdżą. To był stary tramwaj. To już wiedzieliśmy, że coś jest nie tak i tylko źli byliśmy na tych z patrolu, że tego nie powiedzieli. Zupełnie jakby takich tramwajów było mnóstwo na ulicach, a jestem pewien, że te głupie mośki to w życiu takiego tramwaju nie widziały. Ja już nie wiem, kogo to przyjmują do tej policji… – młodszy aspirant Pląsek się wyraźnie zirytował. – Gdyby od razu padła informacja, że to stary tramwaj. A to dopiero my musieliśmy to odkryć. W każdym razie tramwaj rzeczywiście wyłonił się z mgły. Zatrzymał się na przystanku i wysiadła z niego kobieta. Ubrana była tak, jak przed wojną. Na głowie miała kapelusz. Rzeczywiście coś powiedziała, że jakiś Jakubowicz ją porzucił i weszła we mgłę. Narobiliśmy zdjęć tramwajowi, kobiecie itd., ale wie pan… żadne nie wyszło. To znaczy zdjęcia były, ale na nich ani kobiety ani tramwaju. Co gorsza na dyktafonie nie było nic. To znaczy nagranie było. Słychać było dalekie odgłosy miasta, ale nie tramwaj i nie kobietę.

– No i co?


– No i znów minął miesiąc. Postanowiliśmy znów spróbować to nagrywać i fotografować, ale jeszcze zrobić jeden eksperyment. Zamknęliśmy całą tę ulicę. Ona jest ślepą wprawdzie, ale rozesłaliśmy patrole po domach, by wszyscy, którzy z tej ślepej ulicy korzystają wiedzieli, że tego dnia od 19-tej do północy będzie zamknięty przejazd tym ostatnim odcinkiem. No i wtedy też się ciekawe rzeczy okazały…

– To znaczy?

– Ludzie opowiadali, że wreszcie ktoś to wyjaśni, bo oni tam – rozumiecie państwo? Od lat 21-go starali się omijać ten przystanek. Bo jak o tym opowiadali, że to widzieli to ich za wariatów brano.

– A mówili, kiedy to się pierwszy raz pojawiło?

– Każdy mówił, że dawno, że jeszcze babka opowiadała, dziadek, ciotka, matka i tak dalej. No i zamknęliśmy ulicę. I Paweł, wymyślił, żeby na torach położyć coś takiego, co jak przejedzie po tym czymś tramwaj to będzie widać, że przejechał. No, ale nie chcieliśmy, by to było coś, co by ten tramwaj wykoleiło, więc wpadliśmy na pomysł, że tak jak w dzieciństwie położymy na torach starą aluminiową złotówkę. Kiedyś, jak się taką złotówkę kładło, to ona się robiła płaska. No i teraz, wiecie państwo, tramwaj przyjechał, jak wtedy, ona wyszła, jak wtedy, zdjęcia nie wyszły, jak wtedy, nagranie się nie udało, jak wtedy i doszła do tego złotówka. Nienaruszona. Paweł zajął się wtedy złotówką. Ja pobiegłem za kobieta, ale rozpłynęła się we mgle w najbliższych zaroślach.

– No i?

– No i minął kolejny miesiąc. Znów zamknęliśmy ulicę. Choć już moje szefostwo patrzyło na mnie, jak na wariata. Biedziak biedził się w archiwach i szukał śladu jakiegoś wydarzenia sprzed lat. No i znalazł. W przedwojennym Kurierze Warszawskim z  lipca 1925 roku ogłoszenie, że taka Mańka Penconek z Pelcowizny handlująca na Kiercelaku zaginęła. I było zdjęcie. A na nim… ta kobieta z tramwaju. No i w gazecie było napisane, że ostatni raz widziano ją, jak 21-go na Chłodnej wsiadła do tramwaju nr 21. To wszystko się zgadzało, bo przedwojenny tramwaj nr 21 miał te trasę. Dokładnie z Woli na Pelcowiznę przez Chłodną i Wysockiego. Biedziak poszedł tym tropem. Udało mu się dotrzeć do faceta, którego ojciec znał Mańkę. Ta Mańka była podobno piękna. Co zresztą widać na zdjęciu. Ona na tym bazarze poznała jakiegoś bogatego pana, który zawrócił jej w głowie. I jak to bogaty pan. Wykorzystał. A ona zaszła w ciążę. Podobno mu o tym powiedziała. Wtedy wyszło na jaw, że on żonaty. Ona biedna próbowała szantażu, że jego żonie powie. Ale on się nie ugiął. Powiedział, że mogła z nim, to mogła z każdym i że to nie jego dziecko. Krótko potem Mańka zaginęła.

– I? – Spytaliśmy, bo aspirant Pląsek zawiesił głos.

– No Biedziak to szalony facet! Postanowił zrobić ostatni eksperyment. Kolejnego 21-go znów zamknęliśmy ulicę. Zgody Komendy wprawdzie już nie miałem, bo zaczęli mnie brać za wariata, ale mieszkańcy nie muszą wiedzieć, że zgody nie mam. Tyle razy miałem to i nakłamałem, że nadal mam. I zamknęliśmy ulicę, a jak tramwaj się wynurzył, to Biedziak rzucił się pod koła.

– I co? I co?

– No i nic! Żyje! Tramwaj po nim przejechał! Sam widziałem! A Biedziak nawet tego nie poczuł! I wtedy, jak ona wysiadła z tego tramwaju, to ją zwałowałem.

– I co?

– I ona się odwróciła. I popatrzyła na mnie tak smutno. I powiedziała, że Jakubowicz ją oszukał, zdradził… i weszła w te krzaki i znów rozpłynęła się we mgle. I wtedy ja wpadłem na pomysł, że trzeba w tych krzakach zacząć kopać. I następnego dnia zgłaszam to szefowi. A on mi mówi, że to już szczyt, że dość tych żartów, że mam się leczyć, że mnie wyśle na urlop, bo zdurniałem do reszty. Więc z Biedziakiem się wkurzyliśmy i sami za własną kasę najęliśmy robotników, którzy zaczęli w tych krzakach kopać. No i robotnicy znaleźli.

– Co?

– Nie „co”, tylko „kogo”! Mańkę Penconek znaleźli! Została zamordowana. W tych krzakach, jak tylko wyszła z tramwaju. Ciało też morderca od razu zakopał i tak przeleżała Mańka w ziemi ponad 85 lat!

– Ale jak się mordercy udało to ukryć?

 

– Tam obok jest taki pomnik. Wybudowany w 5-tą rocznicę cudu nad Wisłą. Pomnik stawiano akurat w 1925 roku, by był gotowy na 15 sierpnia. Pewnie było tam rozkopane. A co to za filozofia kilka metrów dalej wykopać grób dla kogoś? Pewnie ziemia w tym miejscu była zresztą odrzucona z dołu na fundamenty do pomnika… musiała Mańka sama się upomnieć o swój grób i modlitwę. No i tylko na nas mieszkańcy wściekli. Bo…, wiecie państwo, ludziom to trudno dogodzić. Najpierw się wściekali, że tramwaj widmo mają, a teraz się wściekają, że już go nie mają. Mówią, żeśmy im taką piękną legendę zabili. A myśmy nic nie zabili. To ten Jakubowicz prawdopodobnie zabił Mańkę.

– A z nim co się stało?

Tu aspirant Pląsek ściszył głos:

– Nad tym to jeszcze pracujemy. Biedziak jest na tropie.

sierpień 2010

PS Kilku znajomych zmylił Paweł Biedziak. Myśleli, że to autentyczna historia…

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...