„Obyś cudze dzieci uczył!” To przekleństwo najlepiej pokazuje, że zawód nauczyciela prestiżowy nie jest. Dlaczego? Powodów jest wiele. Dla większości nauczyciel, jako słabo opłacany pracownik nie jest godzien szacunku i tyle. Ja z nauczycielami mam kłopot. Paradoksalnie jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest nauczycielką. Na dodatek na swojej drodze spotkałam kilku nauczycieli, którym wiele zawdzięczam. Jednak belfrowania i belfrów nie lubię. Może dlatego, że belfer to nie zawód, ale charakter? (Zabawne, że podobnie mówi się o księgowych i… kurwach.) Ale w tym stwierdzeniu, że nauczyciele mają pewne określone cechy charakteru, coś jest. Pamiętam opowieść koleżanki z jednej z redakcji, z którymi współpracuję. Pewnego dnia do tejże redakcji weszła jakaś kobieta i powiedziała, że chce rozmawiać z kimś z gazety. Koleżanka pochylona nad komputerem odparła:
– Proszę usiąść zaraz panią się zajmę.
To powiedziawszy zaczęła wyłączać komputer. Na to kobieta stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu głosem:
– Proszę na mnie patrzeć, jak pani ze mną rozmawia.
– A pani, z której szkoły? – spytała koleżanka redaktorka.
– A pani skąd wie, że ja ze szkoły?
– Lata doświadczenia, proszę pani.
Ten dialog świetnie pokazuje to, czego w nauczycielach nie znoszę. Tego rządzenia człowiekiem i rozkazywania mu. Jednym słowem okazywania, że ja mam władzę. Na szczęście nie jest to cecha, którą posiadają wszyscy nauczyciele, bo gdyby tak było, uczniowie w szkołach masowo popełnialiby samobójstwa. W każdym zawodzie znajdą się osoby niezbyt się do niego nadające. Są jednak profesje, w których człowiek, który się do danego zawodu nie nadaje, a go wykonuje, zbyt wielkiej szkody światu nie wyrządza. Tak jest ze złym dziennikarzem lub pisarzem. Prędzej, czy później wyleci z obiegu. Odbiorca uzna, że przynudza i nie ma sensu go czytać, słuchać czy oglądać. Zły muzyk, aktor czy piosenkarz też szybko straci odbiorców. Gorzej ze złą księgową, która narazi klienta na kłopoty, złym lekarzem, który uśmierci pacjenta i… nauczycielem, który może komuś zniszczyć życie. Mam kolegę, który przez jedną panią nie ma do dziś matury. Owszem. Ma własną firmę i zarabia kupę kasy, ale… drogę na studia ta pani mu zamknęła. Egzamin maturalny z polskiego oblał trzy razy. Nie był jedynym, któremu pani od polskiego zablokowała lepszą przyszłość.
Piszę o tym wszystkim nie bez powodu. Ostatnio na jednym ze spotkań autorskich opowiadałam, że w swoich książkach lubię mieszać prawdę z fikcją. Od razu padło pytanie, czy kogoś w jakiejś książce obsmarowałam. Co to znaczy obsmarowywać? Moim zdaniem to mówienie o kimś złych rzeczy nie do końca zgodnych z prawdą. Takie coś mi się nie zdarzyło. Natomiast są osoby, które w swoich książkach sportretowałam niezbyt pozytywnie, ale cóż… tak się te osoby zachowywały. Jedną z nich jest pani, z którą miałam wątpliwą przyjemność mieć język polski w warszawskim liceum im. Stefanii Sempołowskiej. O tejże pani sporo tu kiedyś na blogu napisałam. W książce opisałam prawdziwe związane z nią historie. Były ponadczasowe. Znałam podobne nie tylko z lat mojego uczniowskiego życia, ale też z lat, gdy do szkoły chodziły dzieci znajomych. Podobnie też zachowywała się pewna nauczycielka mojego syna, który jest jeszcze uczniem. Dlatego na spotkaniu autorskim opowiedziałam o tym. Mówiłam też, że szkoła z jednej strony się zmieniła, ale z drugiej nie bardzo. Weszły nowe zasady w karcie nauczyciela i „moja” pani od polskiego, jako osoba bez wyższych studiów musiała przejść na emeryturę. Nie znaczy to jednak, że zachowania, których się dopuszczała (poniżanie uczniów, gdy czegoś nie wiedzieli, nabijanie się z nich, kpienie) przestały mieć miejsce w polskiej szkole. Wszystko dlatego, że jak powiedziała mi moja przyjaciółka większość ludzi idzie do zawodu nauczyciela dlatego, że to jest władza! Przyjaciółka, która dowiedziała się o tym na studiach na kolejny stopień specjalizacji pedagogicznej, sama była w szoku. Potem zaczęła się zastanawiać i stwierdziła, że patrząc na swoją szkołę – coś w tym chyba jednak jest. Obecne na spotkaniu autorskim nauczycielki były tym stwierdzeniem zgorszone. Nieprawda, że większość idzie do zawodu, bo to jest władza! One na pewno nie z tego powodu zostały nauczycielkami! One są tymi z powołania! Tymi prawdziwymi! Tymi kochającymi uczniów! – grzmiały z końca sali wyrzucając mi, jaka jestem niesprawiedliwa. Hmmm. Co za ironia losu. Przyznam, że sama nie wiem czemu w swojej odpowiedzi na pytanie o „obsmarowanie” kogoś w książce wybrałam postać nauczycielki. Myślę teraz, że kazała mi to zrobić podświadomość. Widziałam po prostu ich twarze. Jakże podobne do twarzy „mojej” polonistki z liceum. Podobne w zaciętości, we „wszystkonajlepiejwiedzącym” spojrzeniu i pogardzie dla tych, którzy nie uczą się na same piątki, a przecież ja do tego się publicznie przyznałam. Może właśnie dlatego, że dostrzegłam to w ich twarzach, przyszła mi do głowy akurat ta moja bohaterka literacka – profesor Płochowska z „LO-terii”? Paradoksalnie, gdy nauczycielki oponowały, przekonując, że są pedagogami z powołania – ich uczniowie milczeli. A siedzący niedaleko mnie pan mruknął:
– Ha ha! – by po chwili dodać jeszcze ciszej: – Uderz w stół a nożyce się odezwą.
Po spotkaniu kilka obecnych na sali osób powiedziało mi, że… trafiłam w dziesiątkę! Te panie takie były!
Spotkanie zresztą nie zakończyło się zbyt przyjemnie. Panie były obrażone. Oskarżały, że nie wiem nic o życiu w szkole. One wiedzą lepiej, bo tam pracują. Ja nie wiem nic, bo tylko tam bywam i słucham uczniów – czytelników, własnego syna, jego kolegów itd. Było mi trochę przykro, że nie rozumieją właściwie tego co do nich mówię, ale… to chyba norma. W każdym razie zdaniem nauczycielek podkopałam ich autorytet. Ta reakcja pokazała, że obecny na spotkaniu pan miał rację. „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Mądry nauczyciel, którego rzecz nie dotyczy, nie będzie oponował, bo z wrednym nauczycielem się nie utożsamia. A na tym spotkaniu była obecna inna nauczycielka i… nie wzięła udziału w dyskusji. Przyszła nawet podziękować za ciekawe spotkanie i wziąć autograf. Ponieważ mimo moich próśb, by panie się nie gniewały, nauczycielki dalej mnie atakowały mówiąc jak to nie znam się na szkole i nic o niej nie wiem, zaatakowałam i ja. Przyznaję, że z grubej rury swojej najcięższej armaty. Wyciągnęłam „z kieszeni” panią Czajkę. Tę, której zadedykowałam „Klasę pani Czajki”, czyli moją autentyczną panią od polskiego. Suchą, stanowczą, sprawiedliwą, nie wyróżniającą i nie faworyzująca nikogo polonistkę. I powiedziałam, że ja też miałam fajnych nauczycieli i nigdy nie powiedziałam, że większość jest niefajnych. Powiedziałam jedynie, że większość wg jakichś tam badań przeprowadzonych przez naukowców idzie do zawodu, bo to jest władza. (Choć na pewno nie wszyscy tej władzy nadużywają i się nią upajają, więc może nie zawsze od razu to widać!). Ja jednej ze swoich nauczycielek zadedykowałam książkę „Klasa pani Czajki”, a im życzę, by im też ktoś kiedyś książkę zadedykował.
Po tym spotkaniu po raz kolejny doszłam do wniosku, że w polskiej szkole mimo upływu lat wiele się zmienia i… nic się nie zmienia. Od razu znów stanęła mi przed oczami pani dyrektor szkoły, która rok temu „opierniczyła” mnie, że po spotkaniu autorskim śmiałam ją spytać, czy nie mogłaby mi za spotkanie autorskie zapłacić gotówką, bo nie mam za co wrócić do domu. Odmówiła krzycząc, że co ja sobie wyobrażam, że była inna umowa, a ja wracałam do domu z biletem kredytowym upokorzona do granic możliwości. I przypomniała mi się ta redakcyjna opowieść, którą tu już zacytowałam: „Proszę na mnie patrzeć, jak pani ze mną rozmawia!” Przypomniały mi się także wszystkie szkolne jędze mojego syna, a zwłaszcza pewien potwór, który w podstawówce uczył go historii. I stanęły mi przed oczami wszystkie te straszne nauczycielki, z którymi zetknęłam się na spotkaniach autorskich. Na przykład ta, która przerwała mi w pół słowa opowieść o samobójczej śmierci bohatera mojej książki „Dziewiętnastoletni marynarz”, mówiąc, że powinnam kończyć spotkanie, bo ona za dziesięć minut kończy pracę. Potem jej uczennica napisała do mnie list z przeprosinami. Zaczynał się od słów: „Mam na imię Ania, mam jedenaście lat i chciałam panią przeprosić za zachowanie mojej wychowawczyni…” A potem ujrzałam na powrót wiele innych potwornych belferzyc. Skąd wiem, że są/były straszne/potworne? Małe miasteczka i małe biblioteki mają to do siebie, że wszyscy się znają i wiele o sobie wiedzą. Bibliotekarki i stali czytelnicy to często skarbnice wiedzy o szkołach, ich uczniach, a także nauczycielach. Wielokrotnie, gdy na spotkaniach opowiadałam różne historie z wrednymi nauczycielami w roli głównej, to obecne na spotkaniach inne osoby mówiły mi potem:
– To było świetne. Pani to mówiła, a tu taka akurat siedziała! Pani tak, jakby mówiła o niej!
Ale ja zawsze to wiedziałam. Wrednego nauczyciela, niestety lub stety, poznam na odległość. Po prostu ma to coś wypisane na swojej twarzy. I podejrzewam, że moi wredni nauczyciele przypominają mi się zawsze wtedy, gdy na wprost mnie siada kolejny tego typu osobnik.
I tak na koniec. Wbrew pozorom takie wredne nauczycielki są potrzebne. Te larwulce, którym w swoim czasie Agnieszka Chylińska powiedziała „fuck off” pełnią naprawdę ważną społecznie rolę. Jaką? Otóż przygotowują dzieci i młodzież do dorosłego życia, które nie jest sprawiedliwe. Bo świat nie jest sprawiedliwy i choć ja się z tym cały czas nie godzę, to wiem, że niestety świat taki właśnie jest. Przecież każdemu z nas w dorosłym życiu zdarza się trafiać np. na wrednych i głupszych od nas szefów. Na urzędników, od których coś zależy, a są kompletnymi idiotami i złośliwcami. Na ludzi, którzy chcą nam zrobić źle dla zasady! I tak dalej… Tak więc wredny, złośliwy, niesprawiedliwy, czepiający się nauczyciel pełni ważną rolę społeczną w naszym życiu. I pewnie dlatego w każdej szkole trafia się choć jeden. Dla wielu uczniów to TYLKO jeden. Dla niektórych AŻ jeden. Bo i ten jeden potrafi złamać człowiekowi życie. No i zepsuć spotkanie autorskie. Przede wszystkim sobie, bo w końcu coś naprawdę jest w tym starym powiedzeniu „uderz w stół a nożyce się odezwą”. Gdyby siedział cicho, ja nie rozwijałabym tematu. Ale z drugiej strony… pewnie dziś na blogu pisałabym zupełnie o czymś innym.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...