Ponad tydzień w Internacie

Spread the love

Gdyby miesiąc temu ktoś mi powiedział, że przez przeszło tydzień będę żyła hiszpańskim serialem wysłałabym go na leczenie do psychiatryka. A jednak… tak się stało. Wszystko dlatego, że ludzie mają różne zwyczaje pisarskie. Ja na przykład nie umiem pisać w zupełniej ciszy. Gdy siedzę nad powieścią to albo przy radiu, albo ludzkim szmerze w kawiarni, restauracji czy innym miejscu publicznym. Artykuł, felieton czy reportaż chętnie piszę przy włączonym telewizorze. Coś tam do ucha zawsze wpadnie. Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że jako dziennikarz newsowy robię to np. oglądając kanał informacyjny. Bynajmniej. Informacje powodują, że nie mogę się skupić, więc chętnie  w trakcie pisania jednym okiem i połową ucha podglądam kanał filmowy. Często taki kanał z serialami, bo godzinne odcinki wyznaczają mi wtedy rytm dnia. I tak przez wiele tygodni, co jakiś czas, na antenie „AXN Crime” trafiałam na dziwny hiszpański serial o nastolatkach. Tytuł to „Internat”, a w oryginale. „El Internado. Laguna negra.”. Najpierw widząc to przełączałam na inny kanał. Wiało „Niewolnicą Isaurą” czy „W kamiennym kręgu”, więc nie chciałam oglądać. Pewnego dnia coś mnie zainteresowało. Jakaś rozmowa między nastolatkami (a przecież dla nich piszę), dodatkowo ktoś pod kogoś się podszył, ktoś zniknął bez śladu, gdzieś tam są podziemia, gdzieś tam skarb, a gdzieś skrytka i dziwne filmy… i tak jeszcze ze dwa razy serial przyciągnął mój wzrok. Potem ze dwa razy obejrzałam na wyrywki jakieś całe odcinki i… wsiąkłam. Przestałam pisać w trakcie emisji. Zaczęłam uważnie śledzić losy bohaterów wchodząc w ich świat. Potem zaczęłam zapamiętywać kiedy jest kolejny odcinek i zasiadać z uwagą przed telewizorem wymawiając się od proszonej kolacji czy towarzyskiej imprezy. Serial emitowany jest dwa razy w tygodniu, więc powoli zaczynałam męczyć się życiem od odcinka do odcinka. Opowiedziałam to przyjaciółce, a ona podała adres strony, na której można obejrzeć wszystkie odcinki wielu różnych seriali (jak wyznała właśnie tak obejrzała „Dr House’a”) i „Internat” już tam jest. Weszłam na podaną stronę, zapłaciłam siedem euro za nieograniczony dostęp przez miesiąc i w ciągu tygodnia, jak jakiś licealny maniak, obejrzałam od początku do końca siedemdziesiąt jeden odcinków hiszpańskiego serialu o nastolatkach zamkniętych w Internacie w środku lasu.

Nie oglądałam nigdy drugiego tak niezwykłego serialu. Nie powiem, że to coś najlepszego, że wybitne dzieło itd., bo byłaby to bardzo gruba przesada. Serial ma wiele naiwności, błędów scenariuszowych, reżyserskich, operatorskich itd., ale te minusy przesłania porywająca całość. Przede wszystkim skomplikowana i zawiła fabuła i mnogość fascynujących wątków, a także do końca trzymająca w napięciu intryga. Gdy ostatniej nocy z laptopem na kolanach zasypiałam nad przedostatnim odcinkiem byłam wściekła na samą siebie, że tak mi się chce spać! Scenarzystom, których było kilku, do samego końca, co jakiś czas udawało się mnie zaskakiwać. Daję słowo, że nie jest to proste, bo jak twierdzą ci, którzy oglądali ze mną filmy, w połowie wiem jak się skończą. Tyczy to zwłaszcza produkcji amerykańskich, przewidywalnych niestety do bólu.

Z „Internatem” tak nie było. Mimo że wcześniej na stronie oficjalnej serialu i na YouTube obejrzałam parę scen z odcinków, których jeszcze nie znałam, to nawet te sceny oglądane już potem w serialu zaskakiwały mnie. Co niezwykłego jest w „Internacie”? Przede wszystkim mieszanina filmowych gatunków. Jest to kryminał, thriller, horror (a jakże!, bo są i duchy i niezwykłe sny), ale też dramatyczny serial obyczajowy o miłości i nienawiści, dojrzewaniu, pokręconych kolejach losu, namiętnościach itd. okraszony wątkami… komediowymi. Widz momentami i boi się (jak to w horrorze czy thrillerze) i jednocześnie się śmieje, bo serialowi bohaterowie to nie tylko dojrzewające nastolatki i ich nauczyciele, a czasem rodzice z masą problemów i tajemnic. To także grupa sześciolatków, z których główne bohaterki Paula i Evelyn swoimi zabawnymi dialogami wypowiadanymi w momentach, gdy wokół na wszystkich czyha niebezpieczeństwo, dostarczają widzowi powodów do zdrowego śmiechu. Każdy odcinek kończy się tak, że chce się natychmiast wiedzieć co dalej. Zaskakujące dla mnie jest to, że autorom udało się trzymać w napięciu widza, choć akcja filmu dzieje się cały czas w tym samym miejscu! W tytułowym internacie położonym w środku lasu, (do którego wchodzić nie wolno), a jego bohaterowie bardzo rzadko opuszczają Internat. Jeśli zaś już to robią, to na krótko. Gdy coś dzieje się poza Internatem, to głównie w krótkich scenach retrospektywnych, które cofają widza do akcji sprzed kilku dni, miesięcy, a nawet lat. Zdarza się, że i sprzed kilkudziesięciu. Te sceny (im bardziej zresztą oddalone w czasie tym bardziej wyblakłe) pokazują różne miejsca Europy. Trafiamy nawet na ziemie Polskie, bo do obozu koncentracyjnego w Bełżcu w 1944 roku. Pokazane tu straszne życie jest zresztą zupełnie czarno-białe.

Parę razy twórcy serialu przesłodzili i przesadzili (zwłaszcza z dialogami), ale stworzyli coś, co nie daje się wrzucić do żadnej filmowej serialowej szufladki. 71 odcinków siedmiu serii wciągnęło mnie strasznie. Mało tego! Zaraziłam tym kilka osób, które moim tropem siedzą teraz w sieci i z wypiekami na twarzy odkrywają mroczną tajemnice Internatu Czarna laguna i pobliskiego lasu. Żegnając przy tym kolejnych bohaterów ginących w tajemniczych okolicznościach. Odkrywając też, że w filmie nie ma czarnych lub białych charakterów.

Serial, który miał premierę w 2007 roku, a odcinek finałowy wyemitowano w październiku 2010 roku był drugim najdroższym serialem wyprodukowanym przez hiszpańską telewizję. Jeden odcinek śledziły średnio 3 miliony Hiszpanów. „Internat” zakupiły telewizje w różnych krajach świata (oprócz krajów Europy Środkowej m.in. Kuba, Meksyk i Peru) tylko nie… Stany Zjednoczone. We Francji wyemitowano tyko pierwszą serię, bo… była niska oglądalność. W Polsce „Internat” ma swoje forum fanów, a nawet niedawno był jakiś ich zlot. Cóż… gusta bywają różne. Ja sama trochę dziwię się sobie, że aż tak dałam się wciągnąć do hiszpańskiego „Internatu”. Ale tak się stało i… nie żałuję! Zobaczyłam zupełnie inne kino od tego, do którego jestem przyzwyczajona. Nie myślałam jednak, że z tego filmowego „Internatu” tak trudno będzie mi wrócić do rzeczywistości.

I to jest moja odpowiedź na liczne pytania czytelników czemu milczę.

PS. Mamy (my Polacy) poważne kłopoty z ortografią, interpunkcją i poprawną polszczyzną. Odcinki zamieszczone na poleconym przez przyjaciółkę portalu w internecie były tłumaczone przez kogoś prywatnie. Strasznie! Nie mogłam na to patrzeć. Dobrze, że hiszpański podobny jest do innych języków, których się uczyłam, więc nie musiałam uważnie śledzić napisów, bo bym z pewnością zwariowała. Ayuda!

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...