Podobno przyjaciół nie poznajemy w biedzie, ale wtedy, kiedy zaczynamy odnosić sukcesy. Coś w tym jest. Wraz z każdą moja kolejną książką przybywa mi wrogów. Nie jawnych! Takich skrytych, którzy za plecami obrabiają tyłek. Zawsze mnie to dziwi. Pewnie dlatego, że odbieram samą siebie, jako osobę życzliwą światu i bliźnim. Stosując zasadę 'zabrania się zabraniać’ staram się nic nikomu nie narzucać, a osoby o skrajnych poglądach omijać dając im żyć z dala od siebie.
Wczoraj odebrałam z drukarni „LO-terię”. Książka jest z wydrukowaną dedykacją.
Moim wszystkim ukochanym dzieciom z „rodziny Homolków” (w kolejności alfabetycznej): Agatce, Agnieszce, Ewie, Jankowi, Julce, Majce, Mańce, Markowi, Oli, Rafałowi i Tomkowi, a także (zgodnie ze starszeństwem) Mateuszowi, Zuzi i Szymonowi Krukowskim oraz mojemu synowi Maćkowi i wszystkim jego koleżankom i kolegom z podziękowaniem za natchnienie i wsparcie…
Postać Mateusza Niewiadomskiego dedykuję pamięci Pawła Ślusarskiego, bez którego zwariowanych historii z dzieciństwa nie byłoby tej książki.
– autorka
Wczoraj dostała ją tylko trojka rodzeństwa Krukowskich i przyznam, że dawno nie widziałam takiej radości. Pomyślałam wtedy, że dla tych chwil warto znosić kwaśne miny i zawistne spojrzenia dalszych znajomych. Taka radość wynagradza też tę finansową nieopłacalność*) związaną z pisaniem książek. Warto pisać.
*) jedno ze spotkań autorskich ze mną odwołano, bo miasteczko wydało sto pięćdziesiąt tysięcy złotych na koncerty Dody i Feel’a. Nie ma więc pięciuset złotych na spotkanie z pisarką. Ubawiłam się.