Dokładnie 1 lipca po 22:30 zadzwonił mój telefon stacjonarny. Nie chciało mi się odbierać, bo wszyscy znają przecież moją komórkę, której numer jest nawet podany w sieci. (Choć nie można nań zadzwonić z telefonu zastrzeżonego.) Tym razem telefon stacjonarny dzwonił uparcie, bo zarówno długo, jak i kilka razy. Po dobrym kwadransie wstałam z łóżka, przywlokłam się do gabinetu i odebrałam. W słuchawce usłyszałam męski, szlochający głos, który spytał:
– Obudziłem cię?
– Nie. A co się stało?
Spytałam, bo nie wiedziałam z kim rozmawiam. Głosu nie kojarzyłam, ale przecież jestem kim jestem, więc w swoim życiu poznałam kilka tysięcy osób. Dlatego zdarza mi się, że czasem kojarzę twarz, ale nie pamiętam skąd i jak się ten ktoś nazywa. Czasem znam głos, ale nie pamiętam do kogo należy. Nie chciałam więc nikogo urazić, bo może to jednak ktoś znajomy z kim dawno nie miałam kontaktu? W końcu numer należy do mojej rodziny od 1988 roku. Dlatego nie dopytywałam kto mówi, by ewentualnemu mojemu znajomemu bądź krewnemu nie było przykro. Uznałam, że jego tożsamość za moment sama się wyjaśni. A tymczasem głos w słuchawce, zabrzmiał jeszcze dramatyczniej i zawołał:
– Mamo! Miałem wypadek! Wypadek!
Mamo? Głos na pewno nie należał do Panicza Syna, dlatego wiedząc, że mam do czynienia z oszustem spytałam, używając pierwszego, lepszego imienia, które przyszło mi do głowy, a które do niego nie należy:
– O Jezu! Co się stało? Zbyszek? To ty?
– Tak! To ja mamo! Zbyszek – potwierdził głos w słuchawce.
Zaczęłam więc dopytywać:
– Ale co się stało? Gdzie jesteś Zbysiu?
I chyba byłam za mało przekonująca, bo w słuchawce zapadła cisza, a potem usłyszałam niezrozumiały szept. „Mój syn Zbyszek” coś do kogoś powiedział (lub ktoś do niego) i odłożył słuchawkę.
Zadzwoniłam od razu do Panicza Syna, który zdenerwował się bardziej niż ja. A potem uświadomiłam sobie, że jest weekend, że w weekendy tacy oszuści grasują częściej. Na dodatek był początek miesiąca, gdy ludzie dostają pensje i emerytury. Pomyślałam, że na pewno ten ktoś zadzwonił i jeszcze zadzwoni do wielu osób, więc gdyby ustalić numer, z którego dzwoni, można być może ustalić dane oszusta. Ponieważ w moim telefonie stacjonarnym, właśnie z tego powodu, że używam go bardzo rzadko, wyczerpała się bateria, a co za tym idzie nie działał wyświetlacz, dlatego zadzwoniłam do operatora, by spytać, czy można ustalić kto do mnie dzwonił. Usłyszałam, że skoro nie sprawdziłam na wyświetlaczu, to oni mi tego nie powiedzą, a dane od nich może uzyskać tylko policja. Było późno, a ja byłam zmęczona, więc dopiero następnego dnia rano zadzwoniłam na 112 i poinformowałam o zdarzeniu, podając godzinę, kiedy odebrałam telefon i mówiąc, że może da się ustalić numer i sprawdzić kim jest dzwoniący. Zapewne ma na koncie kilka takich telefonów. Głos w słuchawce powiedział mi, że dziękują za obywatelską postawę, informację odnotowali, ale mam to zgłosić osobiście na komisariacie. Była sobota, miałam pierwszy od wielu tygodni wolny dzień, ale… rada nie rada… pojechałam na komisariat. Tam dyżurny powiedział mi, że zgłaszanie nie ma sensu, bo mogę wszystko opisać w mailu. Zdziwiłam się, że nie powiedziano mi o tym na 112. Wypowiedziałam nawet na ten temat uwagę do dyżurnego. Spojrzał na mnie z politowaniem jak na wariatkę. Wsiadłam więc do stojącego na parkingu swojego auta i siedząc w nim, na komórce skleciłam wiadomość, którą wysłałam na podany przez dyżurnego adres e-mail mojej rejonowej komendy. Mniej więcej po 4 dniach od mojej wizyty na komendzie i 5 od zdarzenia, zadzwonił miły pan policjant i powiedział, że muszę osobiście się pofatygować, by złożyć zeznania.
– A list nie wystarczy?
– Nie.
– To po co ja go pisałam? Przecież byłam osobiście u Państwa.
– Kiedy to było?
– Wtedy, gdy otrzymali Państwo list. Napisałam go po wizycie u Państwa. Dyżurny nie chciał ze mną rozmawiać i kazał napisać list, więc siedząc w samochodzie pod komendą napisałam go i wysłałam.
Głos w słuchawce westchnął. Usłyszałam, że panu aspirantowi jest przykro, ale muszę przyjechać i złożyć zeznania osobiście. Ponieważ przed urlopem miałam mnóstwo pracy, więc zapytałam, czy żeby sprawę przyspieszyć, nie może Pan przekleić informacji z maila do zeznania, zostawić na portierni na komendzie, ja wpadnę, to podpiszę i będzie po sprawie.
– Nie. Muszę panią osobiście przesłuchać i pobrać dane – odparł Pan aspirant.
Innymi słowy to co opowiedziałam na 112, a potem opisałam w mailu muszę jeszcze raz opowiedzieć. No ok. Ustaliliśmy dzień dogodny dla mnie, bo przecież „to nic pilnego” jak powiedział Pan aspirant, a ja już nie naciskałam. Na komendzie wylądowałam 10 dni po zdarzeniu. Pan aspirant zadawał pytania, a pisząc odpowiedzi przekształcał je na swoją modłę robiąc przy tym sporo błędów językowych. Jednak gdy zaproponowałam mu, że zeznanie podyktuję, bo jestem zawodową pisarką, obruszył się.
– Zróbmy to po mojemu – powiedział.
Machnęłam ręką. Niech będzie. Byle szybciej. Jednak szybciej nie było. Pan przekształcał te zdania na bardziej policyjne ze sformułowaniami godnymi humoru z raportów policyjnych typu „męski glos należał bez wątpienia do mężczyzny” itd., a na dodatek skupił się na tym, czy coś mi ukradziono, czy coś ode mnie wyłudzono. Odpowiedziałam, że nie. Wyjaśniłam, że zgłosiłam się, bo uważam, że skoro ktoś do mnie zadzwonił to gdyby ustalić jego numer może to pomóc w ustaleniu jakiejś bandy naciągaczy. W odpowiedzi usłyszałam, że prokurator raczej umorzy sprawę, bo nie zostałam poszkodowana. Przy okazji kazano mi podpisać, że nie byłam karana, że nazywam się jak się nazywam, mój ojciec miał na imię jak miał, a mój pesel jest jaki jest.
I taką teraz mam refleksję. Zawsze myślałam, że postawa jak moja, może pomóc policji w znalezieniu przestępców, którzy na pewno grasują – ileż to bowiem czytamy w prasie o metodach „na wnuczka”, „na kuzyna”, „na policjanta” etc. A tu… nikt nie jest zainteresowany ustaleniem numeru telefonu z którego do mnie dzwoniono. Na dodatek za pierwszym razem na komendzie potraktowano mnie jak wariatkę. Miałam ogólne wrażenie, że wszystkich to g. obchodzi, a papierologia przysłania zdrowy rozsądek. No… gdybym została okradziona wyglądałoby to inaczej, ale tak… Sęk w tym, że mam wątpliwości, czy gdybym dała się okraść znaleziono by oszustów. A tak… nie ma co męczyć policji przestępcami.
Tak więc na razie… gdzieś tam „mój syn Zbyszek” zapewne wykonuje kolejny telefon, do kolejnej potencjalnej mamy. Może któraś mu pomoże… W końcu już tyle mam i babć to zrobiło…
I tylko jedno jest dobre. Wymieniłam baterie w telefonie. Dzwoń mój kochany synu Zbyszku. Z jakiego robisz to telefonu – sprawdzę sama, a potem…