Wiele razy na blogu już pisałam o „ślonskiej godce” i temat musi znów powrócić, gdyż nie dalej jak w ostatni weekend byłam na Śląsku na kolejnej premierze. Tym razem piewca Śląska i śląskości Marian Makula zaprosił mnie na „Jeji zocność Dulcyno”. To śląska wersja „Moralności pani Dulskiej”. Tytułowa bohaterka adaptacji klasyki (a nawet lektury szkolnej) przygotowanej przez Mariana Makulę jest Ślązaczką o niemieckich korzeniach. Dlatego mówi po śląsku oraz łamaną polszczyzną z dość silnym niemieckim akcentem. Ponieważ cała akcja toczy się na Górnym Śląsku, więc jedni bohaterowie „godajom”, a drudzy mówią. Mąż Dulcyny, w przeciwieństwie do pierwowzoru, trochę mówi, a nawet śpiewa, jak to u Makuli, który wodewile po prostu lubi. Jego bohater ma inteligenckie korzenie kresowe. Małżeństwo to właściciele kamienicy i mają problem z lokatorami, wśród których jest zwłaszcza jedna, prowadząca się nie tak, jakby to sobie Dulcyna wyobrażała, ale… płacą to i grosz się od nich bierze. Cóż z tego, że to grosz z nierządu. Na dodatek dorosły synalek Richat przysparza kłopotów. Ogląda się za spódniczkami i… jak u Zapolskiej sprawia, że w ciążę zachodzi pomoc domowa. Tym razem jest to pochodząca z Ukrainy Lena. Czy będzie ślub i pićset plus? W spektaklu „ślonska godka” miesza się z językami ukraińskim, rosyjskim i polskim. Makula brawurowo żonglując słowami w żartobliwy sposób oddaje chciwość, brak tolerancji i śmieszność tej mieszczańskiej familii.
Wszystkie widziane przeze mnie dotąd spektakle autorstwa Mariana Makuli mają to do siebie, że są po prostu śmieszne. A przecież w komedii i wodewilu, jaki tym razem serwuje nam autor i reżyserka spektaklu Izabella Malik, grająca zresztą postać tytułową, chodzi o to, by widz się śmiał i to do rozpuku. Jest tu więc wiele rzeczy mocno przerysowanych, ale w komediach tak już jest. By był rozpuk śmiechu, musi być rozmach wariactwa. Są więc śpiewy, że „lumpować to nie grzech” do muzyki Andrzeja Minkacza i gonitwy po scenie.
Makula zawsze do swoich projektów angażuje najlepszych aktorów i najlepsze głosy. Ma swoich ukochanych artystów, wśród których króluje Inga Papkala. W spektaklu o Dulcynie zagrała matkę chrzestną Leny.
Tym razem spektakl był połączony z 70 urodzinami artysty i przyznam, że dawno nie widziałam tak obchodzonych urodzin. Najpierw był tort, potem spektakl, potem śląskie jadło, czyli wurszty, salcesony, sałatki, modro kapusto i żur, a na końcu… koncert artystów, którzy do tej pory współpracowali z jubilatem lub się z nim przyjaźnią. I chyba ta Papkala zrobiła na mnie największe wrażenie. Dawno nie widziałam kogoś, kto byłby na scenie aż do tego stopnia w swoim żywiole. A był to żywioł polski, śląski, artystyczny i najwyższej klasie i jednocześnie swojskim luzie. Coś cudownego. Kocham te panią jeszcze bardziej!
Zawsze po powrocie ze spektakli Makuli mam tylko jedne problem. Jak pokazać jego sztuki w innych częściach Polski? Bardzo bym chciała, by mogli je obejrzeć nie tylko Hanysy, ale też Gorole. Bo przecież skoro „lumpować to nie grzech” to niech i reszta Polski polumpuje na widowni. Zwłaszcza, że ostatnia sztuka jest o nas wszystkich. W końcu hipokryzja w naszym narodzie jest wielka od Śląska po same morze.