Pandemia wymusza pewne zachowania. Należy do nich nie tylko zdalna praca, ale też internetowe zakupy. Przez ostatni rok wzrosła liczba rzeczy sprzedawanych przez Internet. Od wielu lat przez Internet kupowałam i tak dość sporo, ale teraz niewiele jest przedmiotów, które kupuję bezpośrednio w sklepie. W sieci jest nie tylko taniej, ale i… wygodniej. Najczęściej zamawiam do paczkomatu InPost. Powód banalny. Tak nie znoszę swojego oddziału Poczty Polskiej, że robię wszystko, by korzystać z niego jak najrzadziej. Niestety i InPost płata figle. I to zarówno wtedy, gdy coś kupuję jak i wysyłam. Jakieś konkrety? Proszę bardzo.
Wiele miesięcy temu, jako prezeska Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich wysyłałam zgłoszenie wydanych przez nas książek na konkurs literacki. Ponieważ jestem za tym, by jeśli można oszczędzać środowisko to należy to robić, więc zapakowałam to wszystko w pudełko, w którym pól roku wcześniej przyszedł do mnie zakupiony przez Internet zestaw kapsułek do prania. Pudełko z naklejoną etykietą włożyłam do paczkomatu. Po kilku dniach w Menagerze Przesyłek ze zdumieniem przeczytałam informację, że paczka zaginęła. Rozpoczęłam korespondencję z InPostem. Firma szukała paczki. Tłumaczyłam, że to książki, że paczka ubezpieczona, ale wolałabym by się książki znalazły. InPost co kilka dni wysyłał mi zdjęcia jakichś książek, choć trzykrotnie słałam im zdjęcia okładek tych, które były w zapakowanej przeze mnie paczce. Wreszcie… Dzwoni mój telefon. Jakaś pani… z miejscowości Biłgoraj z firmy XYZ ma moja paczkę. Jak to możliwe? Okazało się, że jest to pani z działu reklamacji firmy, w której pół roku wcześniej kupiłam kapsułki do prania. Przyniesiono jej do reklamacji paczkę. Myślała, że z kapsułkami. Otworzyła… a tam książki i list przewodni do kapituły konkursu literackiego, a także moja wizytówka z numerem telefonu. No to zadzwoniła. Musiałam zamawiać kuriera do niej do firmy i kurier od niej zabierał paczkę, by zawieźć na końcu pod właściwy adres. InPost tłumaczył, że na pudełku nie było etykiety z adresatem, a tylko z nadawcą i to tym poprzednim, który jako pierwszy wykorzystał tekturowe pudełko. Dlatego paczka trafiła do Biłgoraju i firmy od kapsułek a nie na konkurs. InPost powiedział też, że to moja wina, bo źle nakleiłam etykietę. Machnęłam ręką. Nie chce mi się dalszych reklamacji.
Kilka tygodni temu postanowiłam kupić dzieciom (Paniczowi Synowi i Jejmości Synowej) specjalne urządzenie, by mogli na telewizorze oglądać filmy z internetu etc. Kupiłam je w któryś czwartek. Urządzenie miało być najpóźniej w sobotę rano, czyli po dwóch dniach. Było… w piątek, ale następny, czyli po dniach ośmiu. Poszukiwania malusieńkiej paczuszki trwały. Od wtorku codziennie dzwoniłam do in Postu. Gdzie była paczka? Do dziś nie wiemy.
Jednak nasz InPost to doprawdy nic w porównaniu z przesyłką, którą w listopadzie kupiłam jako prezent dla synowej. Była to deska do laptopa. Nie dotarła do dziś. Natomiast po trzech miesiącach oczekiwań przyszła paczka, w której zamiast deski o wartości 19,99 USD był zegarek za 5 USD. Pertraktacje ze sprzedawcą cały czas trwają. Zamówiony na Boże Narodzenie prezent dla Jejmości Synowej zostanie jej wręczony prawdopodobnie na gwiazdkę, ale te drugą.
I tak zastanawiam się… wirus rozprzestrzenia się dzięki globalizacji. Przesyłki w tej globalizacji nie są jednak jak wirus… Bo wysłana z Chin deska do laptopa do tej pory do nas nie dotarła.