Ze schodów do ławki

Spread the love

Kiedy byłam dzieckiem chodziłam na religię do kościoła. Moja parafia to był kościół pw. św. Jana Kantego przy ul. Krasińskiego na warszawskim Żoliborzu. Religia to były zajęcia dodatkowe. Lubiłam je. Miałam dzięki temu więcej koleżanek i kolegów. Poza tym powrót do domu z religii zawsze był pełen niespodzianek. Jako siedmiolatka byłam doprowadzana na religię i przyprowadzana z katechez. Czasem przez moją mamę, czasem przez mamę Kasi – koleżanki z podwórka. Wracając zachodziłyśmy do baru Mlecznego Sady na galaretkę z bitą śmietaną i cukrem lub budyń z sokiem. Z czasem gdy dorastałam wykruszała się liczba dzieci na religii, a tym samym zmniejszała się liczba klas katechetycznych. Ja dotrwałam do matury. Wprawdzie zrobiłam ją nie w swojej parafii, ale jednak. Zawsze byłam bardzo uparta i to mi zostało do dziś. Starałam się i staram doprowadzać do końca większość rzeczy, które zaczynam. Tak było z religią. Pracę maturalną pisałam z roli rodziny we współczesnym świecie. Potem odeszłam od kościoła. Nie. Nie przestałam wierzyć w Boga, ale pojawiła się masa wątpliwości związanych z chrześcijaństwem. Poczytałam apokryfy. Poznałam historię kościoła i religii, przeczytałam dwa razy Biblię, a jak kiedyś ktoś stwierdził >>nic nie napawa takimi wątpliwościami, jak wnikliwa lektura Pisma Świętego<<.  Poza tym poznałam inne religie monoteistyczne i tak… z katoliczki stałam się deistką. Uważam, że Bóg jest, ale nie koniecznie widzę to tak, jak katolicy, a nawet chrześcijanie. Może tak, jak widział to Lennon, który śpiewał, że „Bóg jest koncepcją, którą mierzymy nasze cierpienia”? Od wielu lat w kościele bywam rzadko. Na ślubach, chrzcinach, pogrzebach, ale głównie służbowo z kamerą. Oczywiście zdarzyło mi się, że byłam z własnej woli, by zobaczyć, zwiedzić, a nawet dlatego, że odczuwałam taką potrzebę. Ostatnio było właśnie tak. Zamówiłam mszę za Eksia. Chciałam, by przestał mi się śnić. Od śmierci nawiedził mnie we śnie pięć razy, a ponieważ nie miał mszy żałobnej, a tylko modlitwę nad grobem – ksiądz chciał za mszę 500 złotych, a my tyle nie mieliśmy. (W końcu chowaliśmy go na nasz koszt, bo Eksio nie miał ZUS.) W każdym razie w ostatnią niedzielę, za co łaska 20 złotych, odprawiona została msza w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu m.in. za duszę Eksia. Może mu pomoże? Dawno nie byłam na zwykłej niedzielnej mszy. W dzieciństwie miałam swoje ulubione momenty nabożeństwa. Po pierwsze śpiewy, a po drugie czytanie z Pisma Świętego. Kazania z reguły były nudne. Tak było i tym razem. O ironio z Nowego Testamentu przeczytano fragment o cudzie w czasie wesela w Kanie Galilejskiej co uznałam za chichot losu, bo świetny to cytat w czasie mszy za duszę alkoholika. Nagle naszła mnie refleksja. Gdzie spędzałam msze niedzielne w dzieciństwie? Na ciasnych schodach kościoła. Albo przed kościołem, bo do środka nie można było się wepchnąć. Tak było też z mszami za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki, na które chodziliśmy z koleżankami i kolegami z liceum. Nie można było znaleźć miejsca siedzącego. Chyba, że na schodkach za ołtarzem. Teraz było inaczej. Kościół był prawie pusty, a ja ze zdumieniem odkryłam, że mamy siedzące miejsce w ławce. Znów wróciłam myślami do lekcji religii z czasów dzieciństwa. Do kościoła chodziły tłumy. Co się z nimi stało? Nie wiem czy to konkordat, czy wprowadzenie religii do szkół, czy może jednak wtrącanie się kościoła do polityki sprawiło, że kościół stał się mniej popularny, a nawet niektórym ludziom niezbyt potrzebny? Bo nie chce mi się wierzyć, by wszyscy, jak ja, dwukrotnie dokładnie przeczytali Biblię, historię kościoła, apokryfy, historię religii, a w związku z tym mieli takie przemyślenia jak ja i dlatego rzadko chodzili do kościoła.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...