Dzwoni przyjaciel do przyjaciela i mówi:
– Wiesz co? Nie przychodź do mnie więcej.
– A co się stało?
– Wczoraj, jak byłeś zginęło sto złotych.
– Stary! Chyba nie myślisz, że to ja?
– Nie. Nie o to chodzi, bo sto złotych się nawet znalazło, ale wiesz… niesmak pozostał.
Ten stary kawał obrazuje mój obecny stan ducha. Czuję ogromny niesmak. Ale po kolei.
Niby z jednej strony twierdzę, że jak to się mówi, „od kiedy pierś teściowej wkręciła się w wyżymaczkę nic mnie nie zadziwi”, a jednak… nie do końca jest to prawda. Są rzeczy, które mnie dziwią, a nawet szokują. Głównie dotyczą zachowania ludzi. Ostatnio coraz częściej dowiaduję się o takich historiach, które kiedyś wydawałyby mi się bajkami z mchu i paproci. Dziś są codziennością. Straszną codziennością chorego kapitalizmu, którego ofiarami padamy wszyscy. Katami zaś są zazwyczaj ci, którym forsa zmienia mózg w jakąś breję. Nie dalej, jak dziś (właściwie wczoraj, bo już noc) zadzwoniła moja przyjaciółka i powiedziała, że pewna nasza znajoma – znana w świecie kultury specjalistka od teatru, która ostatnio pracowała w jednym z prywatnych teatrów warszawskich, odeszła z pracy i… została pozbawiona komórki. Nie chodzi nawet o aparat telefoniczny, ale o numer, który od wielu lat znają wszyscy zainteresowani, jako numer jej.
– Jak to? – Spytałam i w odpowiedzi usłyszałam tak mrożącą krew w żyłach historię, że najpierw mnie zatkało, a potem… złapałam za telefon i zadzwoniłam na domowy numer owej damy polskiego teatru, której „niebiańskie” nazwisko przemilczę, bo zorientowany i tak domyśli się, o kim i o jakim teatrze piszę, a niezorientowanemu nic po tych danych osobowych. (Nie ma chyba w Polsce specjalizującego się w kulturze dziennikarza, który choć raz nie miałby do czynienia z ową damą teatru.) Otóż dama niestety potwierdziła mi te „rewelacje”, a ja po raz kolejny stwierdziłam, że niektórzy artyści to twórcy przez duże „tfu”. W tym wypadku mam na myśli władające teatrem aktorskie małżeństwo. Cóż, bowiem się stało?
Otóż owa teatralna dama, które to słowo piszę tu naprawdę bez przekąsu i kpiny, to osoba obdarzona nie tylko teatralną wiedzą, ale i talentem menadżerskim, a także słynąca z wielkich teatralnych koneksji. Dwa lata temu zatrudniła się w warszawskim prywatnym teatrze, jako organizatorka widowni, spec od „public relation” itd. Teatr miał tylko jeden telefon stacjonarny. Ponieważ praca damy teatru polegała miedzy innymi na wykonywaniu telefonów, a ta jedna linia telefoniczna była stale zajęta, więc spytała, czy nie można zwracać jej, choć połowy kosztów rachunków za prywatną komórkę, bo to z niej najczęściej dzwoni w sprawach służbowych. Właściciele teatru powiedzieli, że nawet cały rachunek będą płacić, ale… telefon musi być przepisany na teatr. Dama teatru się zgodziła. I tak jej numer telefonu, który miała od ponad 10 lat i który znali wszyscy dziennikarze, aktorzy itd., stał się własnością prywatnej firmy, prowadzonej przez parę aktorów. Owa para obiecała, że gdy nadejdzie rozstanie ich firmy z damą teatru, telefon znów zostanie przepisany na damę. Praca z właścicielami teatru od chwili przepisania numeru na teatr przestała się układać. Para aktorów pokazała swoją prawdziwą twarz, za którą kryli się łowcy koneksji. Okazało się bowiem, że dla nich najcenniejsze były właśnie te skrupulatnie zbierane przez damę teatru kontakty oraz fakt, że jak coś ciekawego w świecie Melpomeny się dzieje to ona od razu wie, bo do niej dzwonią. Dama jednak długo nie chciała wierzyć swoim oczom, uszom i instynktowi, dlatego dla dobra teatru robiła swoje. Bywało jednak, że na wynagrodzenie czekała i pół roku. Postanowiła więc odejść z pracy. Gdy tylko poinformowała o swojej decyzji pracodawców, natychmiast odebrano jej telefon, okazało się też, że numer jednak do niej nie wróci. Przecież ona nie jest już jego właścicielem, bo podpisała umowę przeniesienia numeru… Cóż tam obietnica przepisania numeru z powrotem? Teatr, jako właściciel dziewięciu cyferek w pewnej sieci, ma prawo zmieniać wcześniejsze zdanie i nie wywiązywać się z obietnic.
Zszokowana dama teatru zwierzyła się jednej z wielu znajomych dziennikarek. Ta natychmiast zadzwoniła do właścicieli teatru z pytaniem, czy to prawda. Aktorska para chyba przestraszyła się mediów, bo podjęła decyzję o zwrocie telefonu i przepisaniu numeru z powrotem na damę teatru. Finał sprawy ma nastąpić w poniedziałek. Przyznam jednak, że bez względu na to, jak się sprawa skończy, ja w stosunku do tego teatru będę długo czuć niesmak. No… chyba, że on, tak jak i telefon, zmieni właściciela.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...