Pochodzę z domu, w którym Powstanie Warszawskie było od zawsze. Od kiedy sięgam pamięcią w domu wisiała fotografia mojego stryja Antka Piekarskiego, który zginął 7 września 1944 roku idąc do szturmu w Śródmieściu.
O tym, że powstańcem był dziadek też wiedziałam od zawsze.
Tak jak i to, że ojciec pomagał w filii Szpitala Ujazdowskiego na Sadybie.
Miałam 6 lat, gdy na ścianie pokoju pojawił się krzyż z powstańczego grobu stryja. Wcześniej wisiał u babci, ale babcia zmarła, więc ojciec przyniósł go do nas. Dla niego był ważniejszy niż dla jego młodszego brata Bronka, który nigdy nie poznał Antka urodziwszy się w listopadzie 1944 roku, czyli po upadku Powstania Warszawskiego, na wygnaniu w Częstochowie.
W latach 70. Można już było mówić o Powstaniu, a nawet przynależności do Armii Krajowej, więc nie był to temat tabu. Na moich oczach wypełniane były dokumenty do Londynu, na moich oczach stamtąd przyszła decyzja o odznaczeniu i stryja i dziadka krzyżem Armii Krajowej. Kolejne odznaczenia przyszły później. Gdy w drugiej połowie lat 80-tych trwały starania o budowę pomnika Powstania Warszawskiego Ojciec działał jako rzecznik prasowy. Wymyślił nawet cegiełki obrączki – srebrne, miedziane i żelazne. Był dziennikarzem, więc rzecznikowanie było dla niego czymś naturalnym. Kilka razy nosiłam za niego pisma w sprawie pomnika do różnych urzędów. Wreszcie… byłam w czasie odsłonięcia. Był rok 1989.
Ojciec zmarł 10 lat później nie doczekawszy kolejnej okrągłej rocznicy powstania. Przez kolejne lata to ja relacjonowałam w Telewizyjnym Kurierze Warszawskim powstańcze uroczystości. W 2017 roku odeszłam z TVP skupiając się na pisaniu do gazet i pisaniu książek. Zresztą nie było tam już dla mnie miejsca. W tym roku zaproszono mnie, jako kogoś wywodzącego się z powstańczej rodziny, do czytelni na spotkanie z mieszkańcami i rozmowy powstańcze. Mam to szczęście, że mam pamiętnik ojca (książka Tak zapamiętałem – wyd. PIW 1979), dokumenty, notatki, zdjęcia i pamiątki. Przygotowałam prezentację. A wraz z nią… nastąpiła we mnie taka refleksja. Dziadek, gdy wybuchło Powstanie miał 43 lata, dwóch synów, żonę w ciąży i wychowanka – Jasia Tchórza. Mój stryj miał 16 lat, a Ojciec niecałe 12. Ja skończyłam niedawno 51. Jestem starsza od nich wszystkich. Jakże zmieniła mi się przez ten czas optyka patrzenia na nich i ich powstańcze przeżycia.
Gdy we wczesnym dzieciństwie myślałam o Ojcu pomagającym zakopywać amputowane nogi wydawało mi się, że taki było obowiązek niespełna 12-latka.
Gdy wyszedłem potem przed klatkę, na stronę ogrodu, zobaczyłem szereg noszy, na których leżały nieruchome postacie. Po chwili dopiero zdałem sobie sprawę, że to polegli czekają w kolejce na pogrzeb. Rząd noszy ciągnął się wzdłuż muru aż do narożnika domu, w głąb ogródka generałowej. Wzrok mój padł na pierwsze nosze. Coś na nich było znajomego. Buty z cholewami? Wielokrotnie takie widziałem. Niemieckie bryczesy? Też. Już wiem. Brązowy golf i żylasta ręka. Tak, to ten, jak go w myślach nazwałem, robotnik z pogrzebu kapitana „Korwina”. Tak stalowo wówczas trzymał i prezentował broń. Chłód mnie przejął. Spojrzałem na następne nosze, nakryte białym zakrwawionym prześcieradłem. Leżące ciało było jakieś krótkie, drobne, dziecinne. Odkryłem prześcieradło — granatowa sukienka w białe groszki i wystające spod niej dwa krwawe kikuty, a obok koszyk i dwie stojące ludzkie stopy z odpiłowanymi kośćmi podudzia.
Boże! Przecież ja tę dziewczynę widziałem dziś dwukrotnie. Tak! Jak biegła z noszami, a później —tak, chyba to ona — jak na stole krzyczała, gdy doktor… Skamieniałem.
(…)
Rano wyszedłem do ogrodu. Pani Władzia, wychowawczyni dzieci państwa Rzepeckich, i zięć pani Morawskiej szli z łopatami. Poszedłem i ja, choć mnie odpędzali. Nie pomogło. Wiedziałem, że muszą się zmęczyć. Zmęczyli się i kopaliśmy razem. Najpierw pogrzebaliśmy sanitariuszkę. Nogi też złożyliśmy do grobu. Trumny nie było. Zięć pani Morawskiej zatknął tabliczkę z dykty z napisem: „Halina z Hercogów Zagrodzka, sanitariuszka «Scarlett», lat 22, poległa dnia 25.VIII.1944 r.”
Gdy myślałam o 16-letnim stryju, który 7 września 1944 roku dostał w głowię i piersi, po czym umarł w bramie na rękach kolegów, gdy dowódca krzyczał: „Do szturmu skurwysyny! Do szturmu! Rzućcie to ścierwo!” – myślałam, że stryj się nażył! Miał przecież aż 16 lat!
Było wpół do drugiej, gdy nadszedł moment pożegnania z Antkiem. Ojca już nie było z nami. Znajdował się na wyznaczonym posterunku. Zdawało nam się, że żegnamy się z Antkiem na krótko, na parę dni. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że możemy żegnać się na zawsze. Stał w butach oficerskich, z których był taki dumny, w zielonych polskich bryczesach, w harcerskiej bluzie, wysoki, jasny blondyn — już żołnierz, a miał zaledwie szesnaście lat.
Gdy dziś myślę o tym pożegnaniu, zdaję sobie dopiero teraz sprawę, ile kryło w sobie treści. Antek na pewno nie bał się walki, ale pożegnanie to musiało być dramatyczne i dla niego.
(…) Zwykle przy pożegnaniach u Przyborowskiego czy Sienkiewicza żegnający wręczali wojakowi szkaplerz, ryngraf lub krzyżyk. Nad moim łóżkiem wisiał drewniany krzyżyk, który mi kiedyś kupiła matka na odpuście w Wilanowie. Poszedłem do pokoju, zdjąłem go ze ściany i dałem bratu. Matka powiedziała, że on ma już medalik, ale Antek wziął krzyżyk i wsunął w kieszeń bryczesów. Ucałowaliśmy się. Antek ucałował matkę. Chciała mu dać jeszcze trochę papierosów, ale podziękował. Zapytała, czy ma chustkę do nosa tak spokojnie, jak by wychodził gdzieś w odwiedziny. Gdy zapytała, czy ma broń przy sobie, odpowiedział, że wszystko dostanie na miejscu. Podszedł do drzwi, położył rękę na klamce i powiedział: „Mamo, to chyba jeszcze wszystko za wcześnie.” „Więc zostań”, rzekła matka. „Nie mogę, trzeba…” Otworzył drzwi i zbiegł jak huragan po schodach. Długo dźwięczał mi w uszach stukot jego podkutych butów, zelowanych ostatnio przez szewca Burno. Matka zamknęła drzwi, odwróciła się do mnie i powiedziała szeptem przez łzy: „On nie wróci…”
Dziadek też wydawał mi się facetem, który miał życie poza sobą, bo po 40-tce, a przecież… jeszcze czekały go narodziny najmłodszego syna. Jeszcze czekały go sukcesy zawodowe w pracy, jak chociażby skanalizowanie Krasnegostawu.
Na stopniach wejściowych matka z babcią i panią Szczerkowską oraz nianią małej Tereski obierały jabłka na marmoladę dla żołnierzy. Tereska o dwa kroki dalej dreptała niezdarnie, trzymając się drutu ogradzającego trawnik. Stanąłem w odległości jakichś trzech metrów od klatki, znów wracając myślą do oglądanej operacji. W ogrodzie panował ruch, przechodzili wciąż żołnierze, łącznicy, sanitariuszki. Nagle za figurą Matki Boskiej w ogródku generałowej dostrzegłem obłok ziemi i dymu. Powietrze wokół pociemniało, równocześnie rozległa się potężna detonacja i prąd sprężonego powietrza uderzył mnie z taką siłą, że aż zachwiałem się na nogach. W sekundę później usłyszałem rozdzierający krzyk dziecka, który umilkł nagle, ustępując krzykom kobiet. Obejrzałem się. Przed klatką była kotłowanina. Babcia niezdarnie podnosiła się z ziemi i ciągnęła za rączkę wyrywającego się Janka. Niania Tereski krzyczała rozpaczliwie, podnosząc dziecko. Z otwartej buzi Tereski sączyła się wąska strużka krwi. Ktoś pobiegł do klatki numer 7 po sanitariuszkę. Przybiegła natychmiast siostra o czarnych, siwiejących włosach, ubrana w granatowy tenisowy żakiet. Wzięła delikatnie „lejące się przez ręce” dziecko i pobiegła w kierunku sali operacyjnej. Niania Tereski zanosiła się szlochem.
(…)
Zszedłem do piwnicy. Detonacje nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Myślałem o Teresce — szpital tuż, tuż, pomoc natychmiast, na pewno wyzdrowieje. Niestety, za półtorej godziny przyniesiono z powrotem ciało Tereski. Odłamek, który ją uderzył w plecy, przebił opłucną — krwotok i koniec.
(…)
Po południu ojciec przyniósł z fortu skrzynię po pancerfaustach. Mocna była, okuta metalowymi płaskownikami. Poszliśmy do mieszkania państwa Szczerkowskich. W ostatnim pokoju na wprost korytarza leżała na tapczanie Tereska. Jak duża lalka z wosku. Na umytej buzi nie było już krwi. Ciałko spowijał wokół pasa i piersi bezużyteczny teraz bandaż. Otworzyliśmy skrzynię. Młotkiem i obcęgami wyrwaliśmy drewniane łożyska po pancerfaustach. Ktoś wyścielił dno jakimś prześcieradłem. Ojciec w milczeniu ułożył w skrzyni Tereskę. Wieko nie domykało się, bo skrzynia była za płytka, więc wrzasnął na mnie, bym przyniósł kawałek drewna, to się podłoży pod wieko. W milczeniu pobiegłem do kuchni. Miałem żal do ojca, że na mnie krzyczy. Bezradnie szukałem odpowiedniego drewna za piecem, gdy nagle z pokoju, gdzie była Tereska, doszedł mnie szloch. Stanąłem w drzwiach. Ojciec, klęcząc nad skrzynią, z trudem opanowywał łkanie. Nie pamiętam, kto prócz mnie i pani Szczerkowskiej był przy tym.
Grób dla Tereski kopaliśmy jak zwykle z panią Władzią. Był to już drugi rząd grobów. Kopaliśmy pomiędzy dwoma krzakami bzu.
(…)
Około południa natężenie niemieckiego ognia w doskonale zsynchronizowanej akcji wszystkich rodzajów broni doszło do punktu kulminacyjnego. Później artyleria przeniosła ogień gdzieś dalej, na Mokotów, na Królikarnię i na Chełmską. Nadzieja znów zaświtała w moim sercu. Teraz pewnie doszła do głosu piechota. Odbywa się walka wręcz. Czy nasi zwyciężą?
Po półgodzinie otrzymałem odpowiedź na to pytanie, lecz w jakże przerażający sposób. Rozległ się strzał karabinowy skierowany do wnętrza piwnicy, ze ściany posypał się tynk, a na dworze dał się słyszeć ochrypły wrzask: „Alle raaausss!”
Wszyscy z piwnicznego korytarza rzucili się w głąb, do naszej piwnicy, przewracając, co było po drodze, i wylewając nieczystości. Jakiś dziecinny głos pytał wśród spazmów, czy nas rozstrzelają. Ojciec z determinacją sięgnął po wiszący na ścianie sztucer, żołnierz wydobył zza pasa granat. Zrozumiałem — lepiej zginąć z bronią w ręku jak wolny… Matka podeszła do ojca i łagodnym, ale stanowczym ruchem wyjęła mu sztucer z ręki i rzuciła za stojący pod ścianą kufer. Opaskę zdjął już ojciec sam. Zniknęła ukryta za dekoltem matki.
Dziś, kiedy cały czas jeszcze mam wrażenie, że życie jest przede mną, ich losy i przeżycia przerażają mnie bardziej niż kiedyś. Jestem z nich. Jestem dzięki nim. Jestem jaka jestem. Starsza niż oni wtedy.
Wszystkie cytaty pochodzą z…