Mundial to czas, kiedy po raz setny zastanawiam się nad uprawianym w świecie (nie tylko w naszym kraju) kultem nogi, któremu towarzyszy niezwykła wprost pogarda dla mózgu. Jakiś przykład?
Żadne media nie rozpisywały się tyle ani o śmierci Joanny Kulmowej czy Barbary Wachowicz ile pisały o kontuzji barku piłkarza Kamila Glika. Oczywiście ja na pytanie „Co z barkiem Glika?” odpowiadam żartobliwie, że „po meczu z Senegalem został opróżniony”.
Generalnie jednak szaleństwo związane z futbolem ogarnęło świat do tego stopnia, że jestem tą piłką atakowana niemal wszędzie. W Biedronce proponują mi nalepki z piłkarzami, na stacjach benzynowych koszulkę, piłkę i coś tam jeszcze. Wszystko z polską reprezentacją lub mundialem.
Kwoty, które zarabiają piłkarze są moim zdaniem niebotyczne. Te transfery za miliony dolarów! To coś, co budzi we mnie niesamowite obrzydzenie. Dlaczego? Dlatego, że kult piłkarzy i piłki nożnej doprowadził do deprecjonowania wartości ludzi, którzy na chleb zarabiają nie nogami, a głową. Czy tylko ja widzę to, że kult piłkarzy jest demoralizujący? Że kwoty, które zarabiają są demoralizujące i niewychowawcze? Jak mówić dzieciom, by się uczyły skoro odbijają piłeczkę, że nie ma to sensu, bo nogami zarobią więcej niż głową? Staram się być z daleka od piłki nożnej, której oglądanie uważam jednak za wielką stratę czasu. Choć przecież wiele razy wcielałam się w rolę kibica. Głównie kiedyś w redakcji, bo była to forma spędzania wspólnie czasu. Jednak piłka jest wokół mnie. I to bez względu na to czy mi się to podoba czy nie.
Gdy podzieliłam się tą myślą, znajoma-kibicka odparła: „A czy w takim razie kult tzw. piosenkarzy czy celebrytów nie jest demoralizujący? Jeśli ktoś ma talent i ciężko pracuje i dużo za to zarabia to nie jest to demoralizujące. A w przypadku gwiazd-piłkarzy tak jest.” Cóż… jest różnica między „dużo” a „dużo”. Z piosenkarzami jest podobnie. Jeśli grający Chopina pianista po konserwatorium muzycznym nie ma za co żyć, a plumkający disco-polo po zawodówce samouk, który nie zna nut i gra jednym palcem trzy akordy zarabia kokosy też jest to demoralizujące. Celebryctwo to jest w ogóle jeszcze osobna para kaloszy. Ja ciągle powtarzam: „przestańmy czynić debili sławnymi”. I nie jestem w tym sama, ale nikt takich próśb nie słucha. Przypomnę tylko, że to nie ja byłam dziennikarką, która pytała Jolę Rutowicz – przebrzmiałą już dzisiaj gwiazdę Big Brothera – o ocenę powstania warszawskiego. Nie ja robię wywiady z miss euro czy miss mundialu. I nie ja zapraszam tego typu osoby na wykłady na uczelnię, by uczyły jak obsługiwać media społecznościowe. Poza tym… talent? Każdy ma jakiś talent. I wielu ciężko pracuje. Ja też ciężko pracuję. Co gorsza nie wydaje mi się, bym pracowała mniej niż piłkarze. Być może nawet pracuję więcej, bo nie miałam od lat wakacji. Każdy mój wyjazd jest wyjazdem do pracy (spotkania autorskie, warsztaty dziennikarskie etc.) albo po to by pisać – jak wyjazdy do Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach, z którego teraz piszę te słowa. Dostaję mniej więcej 100 (słownie: sto) złotych za felieton w piśmie literackim, a 2 (słownie: dwa) złote za sprzedaną książkę, której napisanie trwa kilka lat. Tak wycenia się pracę intelektualną. I to jest oburzające. W pamiętniczku z lat dziecinnych moja wychowawczyni napisała: „wiedza to do szczęścia klucz – chcesz być kimś to się ucz”. Dziś, gdybym coś takiego powiedziała dziecku to idę o zakład, że w każdej klasie znalazłby się minimum jeden uczeń, który powiedziałby to co ja kilka lat temu usłyszałam: „Lewandowski zarabia więcej od pani, więc nie ma sensu z panią gadać.” To powiedziawszy chłopiec wyszedł z klasy podczas spotkania ze mną! Nauczycielka przepraszała mnie za jego zachowanie, ale powiedziałam, że się nie gniewam, bo dziecko to skądś wyniosło. Pewnie z domu.
Jednak rozdźwięk jest nie tylko między honorariami moimi a piłkarzy. Jest też ogromny między honorariami piłkarzy a np. panczenistów! I to też jest bulwersujące, bo sportowcy w innych dyscyplinach też mają talent i też ciężko trenują! Piłka nożna to jest biznes a nie wynagradzanie talentu czy ciężkiej pracy! I wmawianie mi, że to ma coś wspólnego z talentem i pracą jest po prostu obrazą logicznego myślenia. Tu chodzi o miliony na reklamę i za reklamę!
Chyba dzień po tej wymianie zdań ze znajomą-kibicką sieć obiegło zdjęcie dokumentu, z którego wynikało, że jakiś lekarz za uzyskanie tytułu doktora nauk medycznych dostaje do pensji dodatek wynoszący 6,50 (słownie: sześć złotych i pięćdziesiąt groszy).
Od razu pomyślałam o piłkarzach, którzy nawet za przegrany mecz dostają sowite wynagrodzenie. I tak się zastanawiam. Co musi się stać, by zaczęto doceniać mózg? Przypomnę w tym miejscu tytuł pracy licencjackiej Roberta Lewandowskiego obronionej w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie. Napisał licencjat o sobie pt. „RL 9. Droga do sławy”. Jak donosiły media: „kapitan piłkarskiej reprezentacji Polski opisał w niej własną karierę.” Oczywiście to fajnie, że zdobył wykształcenie, bo gdy byłam dzieckiem to wykształconych piłkarzy było zaledwie kilku, a może nawet tyko jeden Zbigniew Boniek. (W tej chwili więcej nazwisk nie pamiętam.) Natomiast mierzi mnie temat tej pracy. Panicz Syn broni licencjat z anglistyki. Temat jego pracy związany jest z literaturą, więc do napisania musiał sporo czytać. Co czytał kapitan naszej drużyny do licencjatu o sobie? Wywiady ze sobą? A jak to się ma do doktoratu z medycyny lekarza, który dostał ów dodatek 6,50?
Nie mam nic do Roberta Lewandowskiego. Niech ma się jak najlepiej, strzela gole etc. Ale dlaczego za te gole jest lepiej wynagradzany niż lekarze za swoją pracę? Przepraszam, ale jego gole niczego w moim życiu nie zmieniają. A wizyta u lekarza (i to niejednego) może odmienić moje życie i to diametralnie. (Życie Glika i jego barku – też.) I właśnie dlatego nie mogę pogodzić się z kultem nogi, który w jawny sposób deprecjonuje mózg.
Teraz mamy apogeum tego kultu. Nazywa się mundial. Oczywiście życzę naszej drużynie zwycięstwa, ale nie z pobudek patriotycznych, bo uważam, że marny to patriotyzm, który rodzi się w narodzie raz na 4 lata albo tylko w czasie meczów reprezentacji. Życzę wygranej dlatego, że jak wyczytałam ostatnio „badania kryminologa uniwersytetu w Lancaster dr. Stuarta Kirbiego wykazały znaczny wzrost przemocy domowej w czasie mistrzostw świata. Kirby zbadał policyjne raporty dotyczące tego rodzaju przemocy w czasie mistrzostw w 2002, 2006 i 2010 roku z jednego z rejonów Anglii. Częstotliwość tego typu incydentów wzrastała o 38 proc., gdy drużyna narodowa przegrywała i o 26 proc., gdy zwyciężała.” Niech więc nasza drużyna wygra. Zwłaszcza, że „inne badania, przeprowadzone tylko na podstawie raportów z mistrzostw w 2010 roku potwierdzały tezę Kirbiego. W tym przypadku wzrost przemocy po przegranej wynosił 31,5 proc., a po wygranej 27,7 proc.”
Choć dla mnie z tych badań wynika jedno… gdyby nie mistrzostwa przemocy domowej byłoby prawdopodobnie mniej…
Może więc jednak kult mózgu? Zachęcam. Naprawdę niektórym trudniej ruszyć głową niż nogą?