Byłam w Opolu, gdy dopadła mnie wiadomość o śmierci Barbary Wachowicz. Zadzwoniło Polskie Radio i dziennikarka poprosiła o wypowiedź przez telefon. Z głowy, czyli z niczego, powiedziałam tyle, ile mogłam z siebie wykrzesać w tym momencie. Z reguły, gdy odchodzi ktoś, kogo znałam i szanowałam w głowie mam pustkę. Teraz przeglądam książki, które od niej dostałam i te, które sama kupiłam, ale w głowie nadal mam pustkę. Niemal wszystkie książki są z dedykacjami złożonymi równym pismem, fioletowym flamastrem. W tych pierwszych pisała mi o łączącym nas harcerstwie, w ostatnich dziękowała za kierowanie oddziałem Warszawskim Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i za Glorię Artis, o którą dla niej wystąpiłam. To była niezwykła osoba, piewca polskości, polskiej historii i patriotyzmu w formie nietandetnej, ponadczasowej, oczywistej. Dla niej Polska to nie był frazes. To była oczywistość i całe jej życie, w którym zajmowała się Słowackim, Mickiewiczem, Żeromskim, Kasprowiczem, a także polskimi harcerzami. Pamiętam opowieść Jacka Moskwy, który spotkał ją w 2012 roku na ulicy, gdy szła wziąć kredyt na kolejną wystawę, którą chciała zrobić. Bo Basia większość wystaw robiła za własne pieniądze. Powiedział jej wtedy, że nie musi brać kredytu, bo przyznano jej nagrodę Totus. Ucieszyła się jak dziecko. Miała fundusze na wystawę. Nie dbała o pieniądze, ale o to, czy zdąży ze wszystkim. Kochała harcerzy i harcerstwo. Do mnie mówiła czasem druhno, czasem Małgosiu, a ostatnio per „Pani Prezes”, od kiedy zostałam prezeską Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Wybierałam się na jej pogrzeb, ale zapalenie oskrzeli uziemiło mnie w domu.
Tego samego dnia, co Barbarę Wachowicz chowano Roberta Brylewskiego. Też nie mogłam być, choć jego śmierć wstrząsnęła mną jeszcze bardziej. Pamiętam wizytę u niego w domu na Emilii Plater. Rozmawialiśmy do „Cogito”, na łamach którego prowadziłam rubrykę „krok w rock”, w której prezentowałam wywiady z polskimi muzykami. Nie mogło zabraknąć Brylewskiego. Jego piosenkę „Ty i tylko ty” uważam za najlepszą piosenkę o miłości. A koncertową płytę „Live” Brygady Kryzys wydaną w Wielkiej Brytanii miałam przegraną na kasetę i słuchałam do zdarcia. Wtedy gadaliśmy o szkole, muzyce i prowokacjach. Robert mówił, że najbardziej prowokującą nazwą zespołu w PRL była nazwa Armia. W końcu tylu ludzi migało się od wojska, w którym służba była obowiązkowa. W czasie naszej rozmowy Vivian przez kalkę czy gazę próbowała odprasować jakąś gumę do żucia przyklejoną do spodni czy spódnicy, a najmłodsza z córek wesoło biegała po mieszkaniu. Ja radziłam wsadzić ciuch do zamrażalnika, ale zdaje się, że na to czasu nie było. Ciuch był potrzebny natychmiast. Chciałam teraz odnaleźć tamten wywiad, ale nie mogę się przemóc, by zdjąć z szafy oprawione przeze mnie roczniki „Cogito”. Nie chcę zatonąć w przeszłości, kiedy miałam wiele nadziei i wydawało mi się, że swoimi wywiadami i felietonami naprawiam świat. Jednak ta groteskowa scena, kiedy dziecko skacze, żona prasuje, a my rozmawiamy tkwi mi przed oczami. Bo choć potem rozmawialiśmy jeszcze kilka razy dla telewizji to tę rozmowę do gazety wspominam najbardziej, gdyż wszystko było intymne, nieoficjalne i garażowe, jak jego muzyka. Z ostatnich doniesień prasowych wynika, że Robert zmarł najprawdopodobniej na skutek powikłań po styczniowym pobiciu. Jeśli tak – to największy paradoks. To jak śmierć Johna Lennona, który piosenkami walczył z przemocą, a zginał zastrzelony, czyli uległ przemocy. Robert też był pacyfistą. Brzydził się przemocą. W dniu, kiedy chowano go na Powązkach, ja kaszląc słuchałam „Mam już dość” i myślałam o niesamowitej wartości tekstów tych piosenek, które w zderzeniu z jałowością tego, co teraz jest grane w radio budzą refleksję na temat sensu obecnej muzyki. Rock wyrósł z buntu. Obecny przeważnie nie buntuje się przeciwko niczemu. Jest karykaturą rocka, a jego wykonawcy w większości zachwyceni samymi sobą narcyzami. Nie mają do przekazania nic. I nic nie przekazują. Papka.
Robert, podobnie jak Basia Wachowicz, która chwilę po nim była chowana na tym samym cmentarzu, nie dbał o pieniądze. Całe życie żył skromnie. Z daleka od ZAiKS, więc nawet o własne prawa autorskie nie bardzo zadbał. Obserwowałam na Facebooku relacje znajomych z pogrzebu. Patrzyłam na zamieszczane przez nich w sieci zdjęcia i fragmenty filmików kręconych komórkami myśląc, że dzisiejsze czasy są dziwne. Technicznie mamy wielkie możliwości rejestrowania świata, a jednocześnie częściej tych zdobyczy techniki niż do utrwalania ważnych chwil jak pogrzeb używamy do takich bzdur, że nawet pisać o tym się wstydzę. Ale chyba nic dziwnego, że obecne piosenki są tak głupie. Po prostu głupiejemy hurtowo – jak mówiła Wisława Szymborska. Współczesna literatura też w większości jest głupia. Myślę często o tym, czy warto w ogóle pisać, skoro najwięcej czytelników ma to, co nie przedstawia sobą żadnej wartości? Co przelatuje przez nas jak ogórki popite kefirem? Nawet ten blog prowadzę z mniejszą żarliwością niż kiedyś, bo przestałam wierzyć w naprawienie świata. Z roku na rok widzę, jak zwiększa się liczba idiotów, więc naturalne chyba, że zastanawiam się, czy warto pisać dla kilkunastu osób, z których zrozumie tylko kilka? A reszta nie tylko nawet nie doceni czasu poświęconego na dzielenie się swoimi myślami, ale jeszcze opluje w mailu. Czy warto?
Jakby dla dopełnienia tego wszystkiego zmarła Joanna Kulmowa. Znów dowiedziałam się o tym z telefonu dziennikarki Polskiego Radia. Znów, jakbym dostała obuchem po głowie. Znów mówiłam z głowy, czyli z niczego, ale szok był spory. Niby wiedziałam, że źle się czuje, niby miała 90 lat, ale… rok temu siedziałyśmy obok siebie na jej jubileuszu. Podpisała mi wtedy swój ostatni tomik wierszy „37”. Czytałam go potem kilkakrotnie.
To jeden z najlepszych tomików wierszy jakie ostatnio czytałam. Wstrząsający. O przemijaniu. Pisany przez osobę, która puka do nieba bram żegnając przy tym niemal wszystkich których znała. Wiersz opublikowany na 29 stronie czytałam kilkadziesiąt razy zachwycając się jego mądrością, głębią i tym, że dziś rzadko kto pyta po co żyjemy, a co dopiero mówić o pytaniu po co umieramy? Pamiętam, gdy przed laty pewien znajomy, kiedy podzieliłam się z nim swoimi myślami na temat sensu życia, wykrzyknął: „Boże! Po co mi to powiedziałaś! Ja teraz będę o tym myślał! Co ty robisz z moim mózgiem? Ja nie chcę o tym myśleć! Ja chcę po prostu żyć!”. Ale co to znaczy po prostu żyć? Tego wyjaśnić już nie umiał. O to, po co umieramy, spytać go nie zdążyłam. Zresztą i tak nie udzieliłby żadnej odpowiedzi. Bo do tego, by odpowiedzieć trzeba przede wszystkim myśleć.
Mam nadzieję że i z tamtej strony
Będzie niezaspokojenie:
Słowo nieodczytane we mnie
Widok niedopatrzonyTego chcę
Po to będę umierała
Na wszechwiedzy mi nie zależy.Bo gdybym wszystko wiedziała
Po co byłoby mi nie żyć?
Myślę, że i Barbara Wachowicz i Joanna Kulmowa rozmawiają teraz na temat sensu tego wszystkiego co na ziemi, a i Robert Brylewski je zagaduje, bo tylko pozornie jest z innej niż one, bo rockandrollowej, bajki. Może dyskutują o sensie życia i śmierci? O tym co tu na ziemi i tam, potem? Mają o czym gadać, zwłaszcza, że pogrzeb Basi był religijny, a Roberta świecki. Co odkryli po przejściu na drugą stronę? Ktoś powiedział kiedyś, że śmierci nie należy się bać, bo gdyby po tamtej stronie było niefajnie to ktoś by stamtąd wrócił. Na razie wrócił tylko Łazarz i Jezus, w co i tak nie wszyscy wierzą.
Joanna Kulmowa w swoim ostatnim tomiku napisała w wierszu…
ASPERA
Per aspera ad astra –
a tam łotrów już cała hałastra…
Ale napisała też:
HOMO SAPIENS
Dana mu była myśl
przeto wymyślił wszystko:
nóż
i koło
i ognisko.I czas wymyślił na zawsze.
I przestrzeń wymyślił na wszędzie.
I wiecznotrwałych bogów
żeby trwali gdy już jego nie będzie.Żeby trwali tam dla jego potrzeby
skoro tutaj
zmyślił sobie
niebyt.
A ja myślę, że „I tak tu już nie ma nic do stracenia” jak śpiewała Brygada Kryzys z Robertem Brylewskim i Tomkiem Lipińskim, a myśleć trzeba, „bo może rano już nie będzie tego wszystkiego”. Ja w każdym razie „jestem już zmęczona”. Nie tylko światem, ale i tym, że najwartościowsi odchodzą z niego. I chociaż to jest dobre, że większość odchodząc, jak Ignacy Rzecki, trzyma w swoich symbolicznych kieszeniach równie symboliczną kartkę z napisem „non omnis moriar”, czyli zostawia coś po sobie. Ale czy my, którzy zostajemy, jesteśmy w stanie właściwie zrozumieć to dziedzictwo? Czy umiemy z niego skorzystać?