Rzucił mi się dziś rano w sieci artykuł pt. „Doda zrobiła z Nositorby kura domowego”. Abstrahując od tego, że przez chwilę zastanawiałam się, czy kur czy knur, ale… z treści wynika, że obecny facet niejakiej Dody, czyli Doroty Rabczewskiej „sprząta i robi jej zakupy. Jest jak prawdziwa perfekcyjna pani domu.” Życie Dody mnie nie interesuje, ale określenie „nositorba” zainteresowało. Ulubiony zawsze nosi za mną torbę, nosi też zakupy i często sprząta. Jednak kolejny tabloid w odniesieniu do towarzysza życia Dody za każdym razem pisze o nim (i jego względem niej zachowaniu) z pogardą. I tak zaczęłam się zastanawiać. Jak facet jest twardzielem: pije, bije itd. to źle. Ale jak widać, gdy sprząta, gotuje i nosi za nią torbę też niedobrze.
Opinii publicznej trudno dogodzić, a już znajomym to w ogóle. Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś nie pasuje. Mieszkanie za małe to źle, bo ciasno. Za duże to źle, bo tyle sprzątania i trzeba to ogrzać. Mieszkanie w bloku to źle, bo nie ma ogródka. Dom z ogródkiem też źle, bo trzeba uprawiać. Facet z brodą to źle, bo jak całuje to kłuje. Bez brody też źle, bo wygląda jak dziecko. I tak dalej…
Ostatnio przekonałam się o tym wszystkim po raz enty. Oto po 12 latach zmieniłam samochód. Przed świętami wyjechałam z salonu nowym Fiatem punto. Przy moim „szczęściu” uważam, że trzeba kupować rzeczy nowe i na gwarancji. W swoim życiu kupiłam już nowe, a zepsute następujące dość drogie przedmioty, które musiałam wymieniać u sprzedawców tracąc na reklamację czas: pralkę, lodówkę, dwa telewizory, (trzeci nieprzestrojony na polski system), klawiaturę do komputera, grę na komputer bez kodu i kilka jeszcze innych drobniejszych rzeczy. Gdy raz w życiu kupiłam używany samochód to po 2 tygodnia eksploatacji skrzynia biegów wypadła mi na ulicę na środku mostu Grota Roweckiego, a komis wypiął się na mnie tyłkiem. Naprawa kosztowała mnie wtedy majątek. Tak więc od tamtej pory zawsze kupuję nowe auta. To moje trzecie. Pierwszy był Fiat 126p, który mi niestety po 2 latach skradziono, potem Fiat 600 50th zwany Jubisiem”, a teraz Fiat punto, ochrzczony mianem „Kropeczka”, bo uznałam, że to dziewczynka. Lubię Fiaty, bo rzadko się psują, a ich eksploatacja nie pochłania majątku. Na dodatek jako dziennikarka akurat na tę markę mam zniżkę. Ostatnim Fiatem jeździłam… 12 lat – przemierzyłam niemal całą Polskę i kawał Europy! Zdecydowałam się zmienić go na nowe auto, bo było w nim coraz ciaśniej. A kiedy jeździliśmy z monodramem Ulubionego to nie można było szpilki wetknąć. Tak więc przyszedł czas zmiany. Mam zwyczaj, że kupuję to, na co mnie stać. Samochód jest rzecz jasna na kredyt, ale raty znośne (paradoksalnie nie mogłabym sobie na niego pozwolić, gdybym nadal pracowała w TVP, ale to już inna sprawa). W każdym razie wyjechałam z salonu „Kropeczką” i… zaczęło się. Niewielu znajomych umie się ze mną cieszyć. Wysłuchuję więc, że Fiat (marka) jest beznadziejny, choć nikt nie potrafi mi powiedzieć, dlaczego i skąd taka wiedza. Kiedy wskazuję im, że mają obsesję postpeerelowską, bo im się kojarzy z Fiatami 125p i 126p to milkną. Najlepsza była rozmowa z jedną z koleżanek, która próbowała wmawiać, że Fiaty się psują.
– My mieliśmy Fiata i ciągle się psuł, pamiętasz? – powiedziała przy mnie do męża z nadzieją, że jej przytaknie.
– Nie psuł się! Co ty za bzdury opowiadasz – zaoponował mąż i przypomniał, że jeździli nim 14 lat.
– To czemu go sprzedaliśmy?
– Bo ciągle mówiłaś, że nie chcesz jeździć Fiatem.
Tak więc usłyszałam już sto opinii, że dokonałam fatalnego zakupu i bez sensu się cieszę. Fatalny jest kolor, marka, model itd. (Paradoksalnie, gdy do testów dziennikarskich dostawałam jakieś francuskie auto, to nie miało znaczenia czy jest to Renault, czy Peugeot czy Citroën, czy sportowy czy dostawczy czy terenowy – też zawsze znajdował się ktoś, dla kogo to był beznadziejny samochód.) W każdym razie teraz usłyszałam, że powinnam kupić wóz terenowy, albo bardziej damski, i sexy i z czujnikami parkowania i tak dalej. A w ogóle za te pieniądze mogłam sobie kupić coś lepszego dwuletniego. Argumenty, że chciałam mieć samochód zupełnie nowy, na gwarancji i akurat na ten mnie stać, a na dodatek jestem zadowolona – uznano za głupie. Bo przecież jestem głupia, skoro nie postępuję tak, jak proponują znajomi, którzy zawsze wiedzą lepiej jaki samochód jest najlepszy, jaki najlepszy jest komputer, sprzęt RTV i AGD (ja zawsze słyszę, że kupiłam zły), jaki jest najlepszy przepis na zupę, sałatkę, mięso duszone, marka butów, ciuchów itd.
Tak jakoś się dzieje, że inni ludzie zawsze lepiej od nas wiedzą, jak wychowywać nasze dzieci, jak postępować z naszym mężem, psem, kotem itd. Ostatnio kupiłam suce wieprzową raciczkę i usłyszałam, że psy nie mogą wieprzowiny, choć na raciczce napisane było „psi przysmak” i kupiłam ją w sklepie dla zwierząt. Ale koleżanki wiedzą wszystko lepiej nawet od weterynarzy. Lepiej też wiedzą jaki powinien być prawdziwy facet: czy nosić torbę za dziewczyną i otwierać przed nią drzwi, czy mieć na wszystko wywalone i leżeć na kanapie wtedy, gdy ona szoruje podłogę. Ostatnio zresztą usłyszałam opowieść o kobiecie, która umierała na raka i gdy była już po chemii, łysa i słaba, sprzątała kuchnię, a jej mąż, jak prawdziwy macho leżał i czekał na podany przez nią obiad. Co ciekawe, co najmniej setka moich koleżanek lub dalszych znajomych powiedziała mi, że w życiu nie wytrzymałyby z mężem, który je bije lub źle traktuje (ja wytrzymałam 4 lata). Na moją uwagę, że też tak kiedyś twierdziłam, dopóki nie spotkało mnie to co spotkało, przeważnie wzruszały ramionami. Nie rozumiały o co mi chodzi. Cóż… moje pierwsze małżeństwo na zawsze nauczyło mnie, że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Dlatego nie zdziwiłam się, że w tym roku i mnie dopadła depresja, choć kiedyś myślałam, że to wymysł i byłam pewna, że mnie to nie dotyczy. Niestety odejście z TVP, a konkretnie bilans mojej pracy dla tej instytucji oraz okoliczności odejścia z niej, wpędziły i mnie w depresję. Piszę o tym, bo wiem, że ludzie potrzebują wsparcia. Potrzebują też pochwalenia własnych wyborów i decyzji, zwłaszcza, gdy się cieszą, a nie ganienia. Szczególnie, gdy ten wybór czy decyzja, jak w przypadku samochodu, nie jest wyborem na całe życie.
– Fajne dostałam perfumy? – spytałam koleżankę.
– Nic nie czuję – odpowiedziała, choć obie wiedziałyśmy, że to nieprawda, ale po co pochwalić? Nawet grzecznościowo? Lepiej wbić szpilę. Nie bolało? Uśmiałaś się? Szkoda. To powiedziały mi jej oczy, gdy zaśmiałam się słysząc odpowiedź.
Ludzie robią postanowienia na Nowy Rok. Ja mam jedno. Być szczęśliwą i głośniej śmiać się z tych wspaniałych rad, że powinnam kupić inny samochód, sweter, spodnie, buty, perfumy niż te, które wybrałam i które mnie się podobają. A moim czytelnikom życzę tego samego. Bądźmy szczęśliwi. A właściwie: bądźmy życzliwi, a wtedy na pewno będziemy szczęśliwi. A jak zaczniemy cieszyć się szczęściem innych to i nasze się pomnoży. Życzę wszystkim dużo szczęścia na ten Nowy Rok!