Spotkania autorskie, na które jeżdżę po całej Polsce, obfitują w różne zdarzenia i różne rozmowy. Przygody mam w pociągach, autobusach, na stacjach benzynowych, w hotelach i na samych spotkaniach. Ostatnio zadano mi pytanie: „Czy pani wie, że zbieraliśmy pieniądze na spotkanie z panią i kolega jak zbierał i pytali go na co zbiera to mówił, że na pisarkę”. W świetle prostych faktów, że kultura w Polsce nie jest dochodowa to bardzo jasne określenie czym jest bycie pisarzem. Jak ktoś nie wie to odpowiadam: dziadostwem. Nie będę się jednak zajmować swoimi przemyśleniami na temat zawodu, o którym nierozważnie zamarzyłam jako ośmiolatka. Nie będę pisać o jego finansowym aspekcie, bo to nudne i przyziemne. Chce napisać o bibliotekarkach. Tak się bowiem składa, ze spotkania ze mną organizują szkoły lub biblioteki i jakoś tak jest, że statystycznie rzadziej trafia mi się fajna nauczycielka niż niefajna bibliotekarka. Bibliotekarki z reguły opowiadają mi przecudowne historie ze swojego bibliotecznego, ale i nie tylko bibliotecznego życia. Niektóre z historii zapadają mi w pamięć na długo. Wiele z nich, to historie godne wrzucenia do powieści lub scenariusza. Do tych, które tu opiszę zastrzegam sobie pewne prawo. Kiedyś jedna z bibliotekarek opowiedziała mi, jak tuż po maturze trafiła do wiejskiej biblioteki w drewnianym domku. W bibliotece były węglowe piece i codziennie przyjeżdżało do niej małżeństwo pracowników. Starzy ludzie zajmowali się sprzątaniem i zimową porą paleniem w piecu. Państwo byli po 80-tce i mieli za sobą ponad półwieczny staż małżeński. Przyjeżdżali pełną węgla furmanką. Słowo „przyjeżdżali” nie jest chyba za bardzo na miejscu, bo na koźle jechał pan, a pani biegła obok, by nie męczyć koni. Pani była bardziej zniszczona niż pan. Sprzątała biblioteczne pokoiki i żaliła się „mojej” bibliotekarce: – Ja się tu narobię. Potem musze biec do domu, by konia nie męczyć, a potem on na mnie włazi i jeszcze każe mi w trakcie kręcić dupą, bym go podrzucała. „Moja” bibliotekarka zaniemówiła. Ona ma 19 lat, seks dla niej jest tematem „tabu”, a tu taka historia opowiedziana prosto, bez zażenowania i z takimi szczegółami. Szokiem dla niej było najpierw to, że ci państwo jeszcze uprawiają seks. Podrzucanie dupą było już tylko potęgującym ów szok dodatkiem.Inna z bibliotekarek opowiedziała mi historię spotkań z czytelnikiem wariatem, który kilka razy w miesiącu nachodził bibliotekę w różnych dziwnych celach. Z reguły wiązały się one z załatwianiem spraw swojego syna, za którego pan chciał przeżyć życie. A to odrabiał za niego lekcje, a to szukał mu pracy itd. Pewnego razu przyszedł po jakąś książkę z wzorami pism. Panie usłużnie mu podały, a pan z aferą, że nie ma tu wzoru takiego pisma, jakie on chce napisać. Panie dopytują. Czy chodzi o pismo do sądu, o podanie o pracę, za każdym razem pan kręci głową i wścieka się coraz bardziej. Wreszcie wypalił: On chce wzór ogłoszenia matrymonialnego. Teraz ma zamiar syna ożenić! Pamiętam jak jedna z bibliotekarek opowiadała mi o czarnej liście pisarzy. (Spokojnie! Nazwiska nie padały, bo nie chodziło o to, kto się nie umie zachować, ale o to, na czym to złe zachowanie polega.) Na tej liście jest pewien pisarz erotoman, który na autorskie spotkanie przyjechał dzień wcześniej. „Moja” bibliotekarka (bardzo atrakcyjna kobieta) zawiozła go do hotelu, a tam… usłyszała:– Jaką ma pani atrakcję dla mnie dziś wieczorem? Pani na początku nie załapała tej zawoalowanej propozycji erotycznej. Zorientowała się dopiero wtedy, gdy została złapana za rękę, padły słowa, że samotnych wieczorów to on nie lubi i nikt jeszcze nie narzekał na to, co on ma kobieto do zaoferowania. Poinformowała więc pana pisarza, że przy rurze dla niego nie zatańczy i wyszła. Pan się ponoć obraził. Ostatnio jedna z bibliotekarek opowiedziała mi historię swoich różnych bibliotecznych delegacji. Otóż pani w PRL, gdy mieliśmy jeszcze 49 województw, jeździła po wiejskich bibliotekach swojego województwa i szkoliła wiejskie bibliotekarki. Jeździła czasem swoim maluchem, ale zdarzyło się jej parę podróży PKS’ami. W czasie jednej, kiedy towarzyszyła jej koleżanka, wylądowały na krańcowym przystanku, z którego czekała je czterokilometrowa podróż pieszo. Traf chciał, że jechał traktor z doczepionym chłopskim wozem, zwanym linijką. (Informacja dla niewtajemniczonych. Linijka to po prostu tylko deska między czterema kołami.) Panie spytały traktorzystę czy podwiezie je do biblioteki. Traktorzysta się zgodził, a panie odświętnie ubrane ruszyły w podróż. Gdy dojechały na miejsce obie były w kropki i paski z błota i końskiego łajna, bo koła linijki nie miały żadnych błotników. Innym razem pani bibliotekarka jadąc pełną kolein drogą, wpadła swoim maluchem do płytkiego rowu na poboczu. Jak z niego wyjechać? Koleżanka, z którą podróżowała poradziła:– Widziałam na filmie jak podłożyli pod koła wycieraczki z podłogi auta. Obie panie ochoczo rzuciły pod tylnie koła wycieraczki wyjęte z malucha. „Moja” bibliotekarka dodała gazu, a tu… wycieraczki wyleciały z impetem spod kół i zawisły na gałęziach drzew po drugiej stronie drogi. W wyciągnięciu auta z rowu pomogło inne auto, sznur i podtykane pod koła gałęzie. Te nie lądowały na drzewach, z których zostały zerwane. Często, gdy zmęczona wracam ze spotkań to takie właśnie opowieści o życiu nie pozwalają zasnąć i sprawiają, że żyję. Niech więc i żyją ich opowiadacki – polskie bibliotekarki.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...