Jaka piękna żałoba, czyli ja po śmierci chcę zniknąć

Spread the love

Poniższy tekst jest odpowiedzią na artykuł:
Stwierdziła zgon żyjącej kobiety; została zawieszona

Miałam 20 lat, gdy pierwszy raz musiałam jak dorosły człowiek załatwiać czyjś pogrzeb. Historia była i jest na tyle straszna, że przez 10 lat jej nie opowiadałam, bo wpadałam w histerię. Potem już było łatwiej. Teraz mówię i piszę o tym, bo czas, który ran nie leczy, uczy z nimi żyć. Z tą raną jakoś żyję.
Otóż ponad 20 lat temu mojego narzeczonego rodzony brat, a mój rówieśnik Michał powiesił się. Na stule ukradzionej z kościoła, na haku wbitym w ścianę – stanął na barku i odepchnął go nogami. Wtedy nastąpił huk. W pokoju był sam. Jego brat, a mój narzeczony za ścianą. Babci i mamy w domu nie było. Ja byłam u rodziców na Saskiej Kępie. Nie chcę rozpisywać się o przyczynach samobójstwa, bo nie o to chodzi, by epatować dramatem. To osobiste sprawy nieboszczyka. Nie chcę więc pisać o jego życiu i uczuciach. W każdym razie choć pogotowie wezwano błyskawicznie to nie pomogła reanimacja. Lekarz stwierdził zgon. Nie chcę pisać też o tym, jak ja to przeżyłam. Niech czytelnikom bloga wystarczy, że 10 lat o tym nie opowiadałam. Że nigdy nie zapomnę twarzy Michała po śmierci, tego jak zabierano go do kostnicy, ani tego jak szybko stygnie człowiek.
Czemu więc o tym piszę? Bo o ten nieszczęsny pogrzeb mi chodzi i o cholerne kartki na mięso. Co ma piernik do wiatraka? Otóż najbliżsi Michała nie byli w stanie załatwiać pogrzebu. Ja w krytycznych sytuacjach jestem jak czołg. Daję radę. Dlatego zdecydowałam się wszystkim zająć. Nawet nie wiedziałam, co mnie czeka. Najpierw nie chciano mi wydać aktu zgonu, bo… nie oddałam michałowach kartek na mięso. Zdenerwowana i roztrzęsiona pobiegłam do jego matki, by powiedzieć, że w Krajowej Radzie Narodowej… żądają tych kartek. Niestety. Była druga połowa miesiąca, a całe mięso z nich zostało już wykupione. Wróciłam z tą informacją do dzielnicowego KRN.
– Obżarli nieboszczyka z mięsa! – Krzyczała urzędniczka, a ja czułam się jak w filmie Barei. Urzędniczka zażądała wkładek na kartki na mięso. Znów biegłam do Michała matki. Tym razem wróciłam z wkładką. Akt zgonu został wydany. Potem było jeszcze wiele innych kłopotów, z trumną (Michał był bardzo wysoki), z pogrzebem 10 dni po zgodnie, (nota bene w upał w czasach, gdy nie było lodówek, więc grabarze żądali podwójnej stawki za pracę w trudnych warunkach) itd. Tudzież wiele kłopotów z księdzem, który żądał za mszę żałobną więcej niż rodzina mogła zapłacić argumentując to… samobójstwem zmarłego. Niby msza po samobójstwie jest droższa.
Piszę o tym, bo kilka dni temu na Mazowszu jedna lekarka stwierdziła zgon pacjentki, a ta w kostnicy w worku zaczęła się ruszać. Teraz leży w szpitalu w ciężkim stanie. Ktoś powie, a co to ma wspólnego z Michałem? Ano te urzędnicze historie. Kobiecie leżącej w kostnicy załatwiono pogrzeb. Rozmawialiśmy o tym w redakcji, bo koleżanka przygotowywała materiał do Kuriera Mazowieckiego. W półtoraminutowym materiale nie dało rady zmieścić wszystkich wątków. Zwłaszcza, że najważniejsze i tak jest życie i zdrowie kobiety. A ta, po 7 godzinach spędzonych w worku w kostnicy, nie czuje się najlepiej. Media skupiły się na lekarce, która wystawiła akt zgonu. A tymczasem… inne wątki też są ważne i jest ich tyle, że od razu stanęły mi przed oczami wydarzenia sprzed dwudziestu lat. Obnażają jednak głupotę naszego zbiurokratyzowanego świata. „Nie ma to jak ładny, duży dokument” – mówił mieszkaniec zbiurokratyzowanej wyspy nonsensu, którą odwiedził Tytus de ZOO. Czy nasz świat nie jest taką wyspą? Wprawdzie teraz nie żądano od rodziny „nieboszczki” kartek na mięso, bo na szczęście żywność w Polsce nie jest reglamentowana, ale zniszczono jej dowód, bo przecież zmarła. Potem okazało się, że kobieta żyje, ale… w świetle prawa… nie istnieje. Odkręcenie tego jest trudne. Trzeba kobiecie wyrobić dowód, a do tego… potrzebne zdjęcie. A jak zrobić jej to zdjęcie? Kobieta leży pod kroplówką, jest intubowana itd. Wezwać fotografa do szpitala? Na czas robienia zdjęcia odłączyć od respiratora? A jak wtedy umrze? Drugą sprawą jest postawa księdza, który wziął za pogrzeb 700 złotych, ale gdy okazało się, że „imprezy” nie będzie – oddał 600, bo jak zeznała rodzina powiedział, że ktoś wykopał dołek i on poniósł koszty. Może się nie znam i może mój idealizm jest zbyt daleko posunięty, ale mógł przeznaczyć na to pieniądze z niedzielnej tacy i wrzucić to w koszty świątyni, dziękując przy tym Bogu za cudowne ozdrowienie parafianki. A nie dodawać zgryzoty rodzinie.
Nie wiem jak skończy się historia kobiety, którą za życia uśmiercono, a teraz jak umrze to będą kłopoty z jej pochówkiem, bo w świetle prawa nie istnieje. Jak przeżyje też będą kłopoty, bo jak przywrócić jej świadczenia? Wiem jedno. Zwyczaj grzebania zwłok mi się nie podoba. Dużo z tym kłopotów. A chodzenia do bliskich na cmentarz nienawidzę. Wolę patrzeć na ich zdjęcia i rozmawiać z nimi. Rozmawiam i z tatą i z mamą i dalszymi przodkami i z… Michałem, którego zdjęcie stoi w moim gabinecie. Zdjęcie uśmiechniętego Michała. Takiego, jakiego najbardziej lubiłam.
Sama chciałabym po śmierci zniknąć. By mój syn nie musiał przechodzić tych wszystkich urzędniczych cyrków. Czyż nie lepiej byłoby (jak w Azji) palić ciała, a prochy rozsypywać na cztery strony świata? Ale pewnie z tradycji grzebania zwłok nikt nie zrezygnuje. Nie tylko dlatego, że taka tradycja, choć ta zmienia się, o czym już kiedyś na blogu pisałam. Za duża z tego kasa. Na śmierci zarabiają wszyscy. Nawet na takiej, co to niby była, a nie jest. Ksiądz zarobił stówę. Ktoś powie, że to nie dużo, ale… pieniądz piechotą nie chodzi. A ja w swoim życiu znalazłam tylko 5 złotych.

PS. Dziękuję Ani za list i zwrócenie mi uwagi, że zrobiłam literówkę w tytule i zamiast „śmierci” napisałam „śmieci”. Często już po opublikowaniu postu coś spostrzegam i wtedy poprawiam. Bywa jednak, że coś przeoczę. Właśnie po to w redakcjach jest korekta. Dziękuję Ani, że zechciała być moją korektą.

PS.2. W związku z listami czytelników na temat śmierci Michała oświadczam: proszę ani nie ciągnąć mnie za język ani nie wymądrzać się, że trzeba było mu pomóc, bo nie znacie Państwo sprawy, a ja wam jej nie opowiem. Jak to dobrze, że w swoim czasie zlikwidowałam możliwość komentowania bloga.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...