Jeszcze Polska, czy już Matrix?, czyli moja Mama i Ruskie

Spread the love

Moja Matka tak nie lubiła Ruskich, że czasem śmialiśmy się z Ojcem, że jest to u niej jakaś obsesja. Matka np. lejących pod płotem pijaków wysyłała do Moskwy i ich przyjaciela Stalina. Jak ktoś był chamem, to mówiła, że pewnie się w Moskwie tego nauczył. (Słynna była akcja z jej zachowaniem w kinie na jednym z pierwszy seansów „CK Dezerterzy”.) Oczywiście Moskwa nie była tu używana w znaczeniu miasta, ale była symbolem sowietyzmu. Coś jak Wąchock w kawałach jest synonimem zacofania. Matka, urodzona na Zamojszczyźnie w Zwierzyńcu nad Wieprzem, jako sześcioletnia dziewczynka przeniosła się z rodzicami do Chełma. Gdy miała 12 lat wybuchła II wojna światowa. Do Chełma wojna dotarła po tygodniu. Starty w walkach z Niemcami nie były zbyt duże, bo walki trwały krotko. Jednak nie Niemców bali się mieszkańcy. 25 września do miasta wkroczyły wojska radzieckie. Jeszcze na początku wojny dziadek wywiózł najmłodszą córkę Danusię do Zwierzyńca – do rodziny babci. Sam z żoną i trójką pozostałych dzieci uciekł z domu i schronił u pani Miączyńskiej na obrzeżach miasta. Codziennie zza płotu dobiegało ich niemieckie szwargotanie, które pewnego dnia zgodnie z obawami zmieniło się w rosyjską mowę. Tej rosyjskiej mowy słuchali wszyscy przez 2 tygodnie. Potem znów nadeszło szwargotanie. Gdy 7 października dziadkowie z dziećmi wrócili do domu – był splądrowany. Dębowy stół ktoś przewrócił i widać było, że próbował wykręcać z niego wielkie, rzeźbione nogi. Myślał pewno, że kryją kosztowności. Starsza siostra Mamy – Zosia ubolewała, że ktoś zniszczył jej zeszyt z piosenkami. Miała piękny charakter pisma i w zeszycie kaligrafowała znane szlagiery. Teraz spisane elegancko szlagiery leżały porwane, a to, co z nich zostało ewidentnie służyło komuś za papier toaletowy. Matce z kolei najbardziej było żal zeszytu z aktorkami. Jako kinomanka i córka kinomanki zbierała fotosy aktorek i jak to nastolatka – wklejała do specjalnego zeszytu. Sąsiedzi, którzy w tym czasie nie opuścili swoich domów mówili, że tego domu nie plądrowali Niemcy. Ta demolka była dziełem Armii Radzieckiej, która na ziemie Polskie wkroczyła tuż po wybuchu wojny.
O tym, że może być coś gorszego niż plądrowanie domu, kradzież jakichś dziecinnych zbiorów Matka i jej rodzeństwo przekonali się dość szybko. Tuż za płotem rodzinnego domu Niemcy zrobili obóz jeniecki tzw. stalag 319. Dlatego wszyscy jako dzieci i nastolatki widzieli niejedną tragedię. Ale to już później. Z września 1939 Matka oprócz ucieczki z domu najbardziej zapamiętała opowieść dziadka, który pojechał odebrać ze Zwierzyńca najmłodszą Danusię. Tam krewni relacjonowali mu, jak pół miejscowości spalili Ruscy. Mieszkańcy z ust do ust przekazywali sobie opowieść o podaniu rąk na moście przez Ruska i Niemca. Na którym? Na Wieprzu? Czy może na Bugu? Dziś się już nie dowiem… Kto zawczasu nie włączył dyktafonu ten tak ma.
Matka nie cierpiała Ruskich jednak nie tylko ze względu na skradziony zeszyt, czy wyrwane nogi od stołu, ale też i na przeszłość swojego Ojca. Jej Ojciec, a mój dziadek, Julian Stec brał udział w wojnie polsko-radzieckiej. W uderzeniu znad Wieprza walczył pod Piłsudskim i był ranny w nogę. Został za to zresztą odznaczony przez Marszałka. Gdy trumna z Piłsudskim jechała na Wawel popędził żegnać swojego wodza, dumnie salutując przejeżdżającemu pociągowi. O ironio udział w bitwie nie został uznany w PRL. Przestał liczyć się do emerytury. Dziadek, stary działacz PPS rzucił legitymację i w PZPR-y już nie poszedł. Zresztą gdzie miał iść? Przecież, gdy 22 lipca 1944, jak cała ludność Chełma widział wkraczającą Armię Radziecką sam powiedział:
– Jeden skurwysyn wyszedł, a drugi przyszedł.
A Mama twierdziła, że: „na pewno wiedział co mówił”. Na podejmowanych w domu na obiedzie dwóch żołnierzy Armii Czerwonej patrzył z politowaniem. Bo przykładali do ucha maszynkę do mięsa czekając czy wydobędzie się z niej jakiś dźwięk. A na pytanie babci o pomarańcze odparli, że w Związku Radzieckim jest dużo fabryk pomarańczy. Mama mówiła mi potem, że pewnie ten obiad u niej w domu, był dla tych Rusków ostatnim obiadem w cywilizowanym świecie. Byli mili, weseli, przestraszeni i na bank wywodzili się z jakiejś strasznej biedoty. Pewnie potem zginęli w walce. Może pod Studziankami? A może na Wale Pomorskim? A może dopiero pod Berlinem? A jeśli nawet przeżyli, to Stalin i tak wcisnął ich do jakiegoś łagru, bo za dużo widzieli zachodu. I bynajmniej nie chodziło o cud techniki w postaci maszynki do mielenia mięsa.
Ojciec, choć Warszawiak z dziada pradziada, pod tym względem trochę się z matką dogadywał. Cóż… lata studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim sprawiły, że dobrze poznał mentalność ludzi z Lubelszczyzny. A jak się jeszcze weźmie pod uwagę fakt, że jego dziadek jeszcze przed I wojną światową budował kanalizacje w Kijowie, Tyflisie i Baku, a także to, że jego Ojciec wraz z tymże Dziadkiem, a swoim Ojcem siedzieli w tiurmie w Baku, bo zostali tam osadzeni jako zakładnicy polscy i przeznaczeni na rozstrzelanie przez… Dzierżyńskiego, to wyjdzie, że i w domu Ojca, co nieco o ruskiej mentalności się mówiło. Po prostu „sowiecką zarazę” Ojciec też znał. Ale tylko u Matki była to rusofobia i przybierała czasem formę poważnej obsesji.
Piszę o tym, bo jestem pewna, (czuję to po prostu), że wczoraj, w 70-tą rocznicę podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow moja Matka zaczęła przewracać się w grobie. Dziś śniła mi się. Mówiła: „O Tempora! O mores!”*) tym swoim głosem, kiedy z namaszczeniem używała wszystkich łacińskich sentencji podkreślając, że świat schodzi na psy. Czuję teraz, że Matka właśnie przewraca się w swoim grobie z boku na bok tak niecierpliwie, jakby przestało jej tam być wygodnie. Ale im bliżej września, tym bardziej zaczyna się rozkręcać. By w 70-tą rocznicę swojej ucieczki z domu przed nadciągającymi Ruskimi, zapewne kręcić się jak wiatrak. Mam po prostu wrażenie, że szykuje się do… straszenia. Zarówno naszych władz, jak i Rosji. I mam nadzieje, że wraz z nią straszyć po nocach, różnych „obsrajmurkow” i „piździworków” układających dzisiejsze losy świata, będą wszyscy ci, którzy w 1939 roku IV rozbiór Polski widzieli na własne oczy. A przede wszystkim duchy żołnierzy, którzy zginęli w lasach katyńskich itd. Bo przecież nie może być tak, byśmy nagle wysłuchiwali, co i rusz, że wywołaliśmy II wojnę światową, bo nie chcieliśmy Niemcom oddać Gdańska! Albo, że Stalin podpisał pakt z Hitlerem, bo my już taki mieliśmy wcześniej! Czy to jeszcze Polska, czy już Matrix?
PS. Ruskie lubię, choć głównie literaturę i… pierogi, ale i do ludzi nic nie mam. Tylko ten system.

*) O czasy! O obyczaje!

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...