Redaktor chamek czy bufonek?

Spread the love

Odezwał się do mnie dziś pewien redaktor. Jego nazwisko i reprezentowaną redakcję przemilczę, bo nie chodzi mi o to, by człowieka spostponować i to publicznie, podając do wiadomości jego personalne dane i gazetę. Zwłaszcza, że moim zdaniem trochę nieelegancko ją reprezentuje, a to krzywda czyniona wbrew pozorom przede wszystkim czytelnikom. Przecież jakże często oceniamy czytelników po pismach, które czytają, a te z kolei po ich naczelnych? Pan redaktor jest dyrektorem wydawnictwa. Zapewne w swoim pojęciu to daje mu pełne prawo do pewnego typu zachowań. Zgodnie z zasadą „co wolno wojewodzie”, a on tu niczym wojewoda. Jacek Fedorowicz w cyklu opowieści o koledze kierowniku pisał kiedyś, że dyrektor im ma więcej palm tym ważniejszy. Ten ma pewno w gabinecie ze 30, bo tak się nadął. Korespondencja z nim była ciekawa, a zaczęła się zupełnie niewinnie.
Otóż nagle jakiś człowiek, którego nazwisko nic mi nie mówiło, a pisał z maila sugerującego gazetę, poprosił o pewien tekst z mojego bloga. Odpisałam:
„Proszę tylko powiedzieć, do czego to panu jest?” Może facet prowadzi jakiś prywatny portal, zajmujący się tym, czego wpis dotyczył? Wtedy przyszła odpowiedź: „Jak wskazuje nazwa domeny mojego adresu – do publikacji w tygodniku…” i tu tytuł pewnej prowincjonalnej gazety lokalnej.
Odpisałam więc następująco:
Proszę Pana 🙂
Domeny nic nie wskazują, bo jak Pan zapewne wie ludzie często ze służbowych maili załatwiają prywatne sprawy 🙂
Do mnie przychodzą maile z adresów typu sekretariat ministerstwa i bynajmniej nie piszą do mnie jako sekretariat, ale jako Zosia sekretarka, która w godzinach pracy zamiast przygotowywać służbowe pismo czyta blogi i coś jej się tam chciało naskrobać. Mnie samej zdarzaj się wysyłać artykuły do gazet nie z maila prywatnego, a z telewizyjnego, czego teoretycznie robić nie powinnam, bo telewizyjny ma służyć do spraw telewizyjnych itd. Tak więc adres nadawcy naprawdę nic w dzisiejszych czasach nie oznacza 🙂
Proszę dać mi jeszcze znać czy chce Pan ze zdjęciami czy bez i czy cokolwiek płacicie. Pytam, bo ostatnio wiele razy nie pytałam i się na końcu okazało, że coś dla kogoś specjalnie pisałam za „dziękuję”, a w końcu jestem zawodowym dziennikarzem, a nie amatorem. 🙂 Tu akurat nic specjalnie dla państwa nie pisałam (ciach szczegóły umożliwiające identyfikację gazety), ale nie mniej jednak pytam.
Odpowiedz, która nadeszła wprawiła mnie w osłupienie:
1. Proszę konwersować metodą „Odpowiedz nadawcy”, aby pod spodem pozostawała
pełna historia rozmowy (już poprawiłem całość).
2. Proszę odpowiadać metodą malejącą (najnowszy tekst zawsze na górze).
Pani swoisty wykład na temat używania adresów był całkowicie zbędny. Trudno wymagać żebym jeszcze zaznaczał „w jakim celu” używam adres e-mail. Po prostu traktuję tę sprawę zasadniczo, standardowo – adres jest wizytówką i podpisem. Problem z właściwą oceną sytuacji jest dla – jak sama Pani o sobie powiedziała „zawodowego dziennikarza” – cokolwiek problemem zabawnym…
Do rzeczy. Chciałem potraktować przedruk Pani tekstu jako swoisty smaczek (ciach informacje mogące zidentyfikować tekst, a tym samym gazetę, która go chce)… Dlatego pytanie o honorarium zdziwiło mnie. Zwłaszcza, że co do zasady nie płacę za przedruki.
Proszę o szybka decyzję.
Odpisałam następująco:
Szanowny Panie,
W Pańskim przypadku adres może i jest wizytówką i podpisem, ale w przypadku 99% internautów – w tym dziennikarzy – nie! Ludzie wykorzystują adresy służbowe w różnych celach. Ale mniejsza o to.
Do rzeczy.
Tekst i zdjęcia Panu ślę.
Co do właściwego cytowania i innych głupot, to Pan wybaczy. Mam prawo w korespondencji, w której robię komuś grzeczność nie stosować się do rozkazów. Proszę rozkazywać swoim podwładnym.
Co do finansów. Jest stare powiedzenie „kto pyta nie błądzi”, a są gazety, które płacą za przedruki np… (…) A i podręczniki szkolne płacą mi za przedruk fragmentów moich powieści. Nie wydaje mi się więc, by moje pytanie było niestosowne. Mnie dziwi, że Pan się dziwi.
A skoro już mnie Pan poucza i coś tam rozkazuje punktując :0) to i ja Pana pouczę. 🙂
Na drugi raz kierując do kogoś takie prośby proszę od razu zaznaczać kim Pan jest, po co to Panu i że to wszystko za dziękuję czy uśmiech. 🙂 Od razu miałby Pan tekst lub odmowę (choć nie ode mnie), a tak… nasza korespondencja się niepotrzebnie wydłuża. Pan pewnie myśli o mnie jak o pazernej babie, bo to wywnioskowałam z Pana zdziwienia moim pytaniem o to, czy płacicie. A ja… cóż… po Pańskim wypunktowaniu jak mam do Pana pisać 🙂 odebrałam Pana jako zarozumialca, który z racji piastowanego stanowiska w gazetce i wydawnictwie zadziera nochala. Mam nadzieje, że to tylko fatalne pierwsze wrażenie… 🙂 I po co to Panu? 🙂
Życzę więcej uśmiechów i dystansu do siebie, gazety i ludzi, z którymi Pan koresponduje. 🙂
Akurat zadzwonił kumpel. Opowiedziałam mu o zdarzeniu, a ponieważ siedziałam jeszcze przy komputerze (cały czas tu nad czymś siedzę i piszę, z wolna podczytując pewną książkę), więc i przeczytałam, co ciekawsze fragmenty listów. Był w szoku, że komuś takiemu po czymś takim wysłałam tekst i zdjęcia i zgodę na druk. On po takim mailu nie odpowiedziałby albo posłał do stu diabłów! To samo powiedziała moja przyjaciółka, która zadzwoniła chwilę później. Ja odpowiedziałam i tekst ze zdjęciami wysłałam. Dopiero potem poszperałam w sieci, kim jest Pan. Oj… nie ma dobrej opinii w swoim środowisku i powiecie, który opisuje jego tygodnik. Mam nadzieję, że chociaż podpisze mnie pod tekstem i zdjęciami. Czy to zrobi, pewnie i tak się nie dowiem. W najbliższym czasie nie wybieram się do… No i o mały włos, a podałabym nazwę miejscowości, a tym samym zdradziła, kim jest pan redaktor. I tylko nie wiem. To chamek czy bufonek? Czy może ja jestem nienormalna?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...