Mówią, że nie chwal dnia przed północą, ale… wyjątkowo cieszę się, że dziś idę do pracy. Nie dalej jak wczoraj na ten temat rozmawiałam z koleżanką. Ona powiedziała, że praca w niedzielę to coś strasznego. Czasem owszem, ale dziś… mam przygotować materiał o obchodach rocznicy powstania w Getcie Warszawskim. Bardzo lubię wszelkiego rodzaju patriotyczne i rocznicowe tematy. Zwłaszcza związane z II wojną światową czy powstaniami. Lubię robić o Powstaniu Warszawskim, Kościuszkowskim, Listopadowym, Styczniowym itd. dziś Powstanie w Getcie. W planach jest nawet zwiedzanie Synagogi Nożyków przy Grzybowskiej. Wprawdzie byłam w środku kilka razy, ale… dziś można zadać pytanie Rabinowi. Ilekroć jestem w jakiejś Synagodze lub koło Synagogi przypomina mi się fragment książki mojego taty „Tak zapamiętałem”, kiedy opisywał ostatnie wakacje spędzone w Nowym Dworze Mazowieckim.
„Któregoś dnia wraz z Antkiem poprosiliśmy naszego przyjaciela, pana Antka Kamińskiego, żeby nas zaprowadził do synagogi. Chcieliśmy zobaczyć, jak „kiwa się Żyd na pokucie”. Jeden z kolegów miał bowiem taką zabawkę: na dwóch łukowatych wklęsłych poręczach oparta swobodnie sylwetka rabina z długą brodą i w długim chałacie, wprowadzona w ruch wahadłowy, przez przeszło minutę „kiwała się na pokucie”. Chcieliśmy to zobaczyć w rzeczywistości. Weszliśmy do synagogi. Z wnętrza, w którym panował półmrok, wiało chłodem. Pośrodku rabin ubrany w czarną haftowaną szatę, w dużej czapie na głowie, bił pokłony w kierunku podium, na którym wisiał duży zapisany papier, oprawny w dwie srebrne korony. Rabin monotonnym gardłowym głosem powtarzał werset modlitwy, podnosząc co chwila rękę do góry. Na przedramieniu miał przywiązane srebrne kanciaste pudełeczko. Onieśmielony nieznanym widokiem zorientowałem się w pewnej chwili, że jestem w czapce na głowie. Zdjąłem ją szybko. Przysunąłem się do brata i chwyciłem go za rękę. W tym momencie rabin usłyszawszy, że ktoś jest w świątyni, odwrócił się ku nam. Na czole miał przywiązane takie samo srebrne pudełko jak na przedramieniu. Popatrzył na nas i wskazując na mnie palcem, zaczął coś bardzo głośno i gniewnie krzyczeć po żydowsku. Ze strachu włosy stanęły mi dęba na głowie. Wybuchnąłem płaczem, przytulając się do brata. W tym momencie pan Antek wcisnął mi czapkę na oczy. Rabin uspokoił się i zaczął mówić coś do pana Antka łamaną polszczyzną. Nie docierała do mnie treść rozmowy. Nie mogłem się uspokoić. Z łomocącym sercem ciągnąłem wszystkich do wyjścia.
Okazało się, że obraziłem Jehowę, wchodząc do świątyni bez nakrycia głowy. Od tej pory omijałem synagogę z daleka. Nie przypuszczałem wówczas, że za kilka miesięcy nie będzie w Nowym Dworze już ani synagogi, ani rabina, ani chederu, ani Żydów.”
W dzieciństwie taką figurkę Żyda na pokucie widziałam u malarza Antoniego Michalaka w jego domu w Kazimierzu nad Wisłą. Nie miałam śmiałości „wprawić Żyda w ruch”, czyli poruszyć tak, by się kiwał. Cóż… rodzice, którzy przeżyli wojnę, zawsze opowiadali mi o holokauście, więc chyba wydawało mi się, że jak go tak będę kiwać, to będzie to robienie czegoś złego. Przypomina mi się to jednak często. A historia opisana przez ojca sprawia, że zawsze odczuwam lęk, że jako gojka nie będę umiała należycie się zachować, a bardzo bym tego nie chciała. Ojciec zresztą tego odpowiedniego zachowania wobec innych religii zawsze bardzo przestrzegał. Tyczyło to wszystkich odłamów chrześcijaństwa (może dlatego, że babcia była ewangeliczka), a także innych religii. W domu mam odziedziczoną po nim figurkę Buddy, która stała na honorowym miejscu. Sam kupił mi „Baśnie tysiąca i jednej nocy” mówiąc, że w ten sposób najłatwiej zapoznać dziecko z kulturą i obyczajami świata arabskiego. Gdy przyniosłam do domu Koran otrzymany od kolegi jako ekwiwalent za zgubione po pijaku „Stąd do wieczności” powiedział, że kolega się poczuł, bo dał mi cenną książkę. Ojciec miał krewnych i znajomych na wszystkich warszawskich cmentarzach. Niestety nie pamiętam kogo odwiedzał na karaimskim. Przyjaźnił się z ludźmi różnych wyznań. W ostatnich latach życia Bronisława Krystalla (fundatora Stabat Mater Karola Szymanowskiego) odwiedzał go w hotelu Europejskim. Zawsze pamiętał, by nie robić tego w sobotę. Czasem zabierał mnie ze sobą. Potem na jego grób na cmentarzu żydowskim chodził w czapce, choć setki razy widziałam tam ludzi nie przejmujących się napisaną na budynku cmentarnym prośbą o zakładanie nakryć głowy. Ojciec kiedyś z kamerą Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego szukał rodziny, która w czasie wojny dała fałszywą metrykę mieszkającej w Izraelu Irenie Groch. Irena chciała podziękować tej rodzinie i wystąpić dla niej o medal „sprawiedliwy wśród narodów świata”. Rodzinę udało się odnaleźć. Tata zaprosił Irenę z mężem na kolację i starannie sprawdzał, by na stole nie było wieprzowiny. Ja też tak mam. Staram się zachować taktownie, choć niewiedza niestety wcale tego nie ułatwia.
66 Rocznica Powstania w Getcie Warszawskim na pewno nie będzie tak huczna jak ubiegłoroczna, ale… wiem, że oprócz modlitwy, składania kwiatów itp. ma być jeszcze otwarcie wystawy na przeciwko pomnika na skwerze przy Mordechaja Anielewicza. Ma być marsz szlakiem pomników związanych z gettem itp.
Chyba na co dzień nie zdajemy sobie sprawy z tego jak wielkie było getto ani gdzie sięgało swoimi rozmiarami. Gdy stanie się przed Pałacem Kultury widać wmurowane w chodniki tablice pokazujące mur getta. Mój najlepszy szkolny przyjaciel mieszka na Nowiniarskiej. To niby Stare Miasto, ale… teren dawnego getta. O tym, co tu się działo uświadomiła mu dopiero książka Władysława Szpilmana, którą dostał ode mnie na urodziny.
Warszawa jest strasznie skrwawiona – Potop szwedzki, Rzeź Pragi, Noc listopadowa, Romuald Traugutt i stoki cytadeli, Powstanie w Getcie, Powstanie Warszawskie… W sumie dumna jestem ze swojego miasta. Pamiętam jak zdziwiło mnie zadane z przekąsem pytanie jakiegoś czytelnika na pewnym spotkaniu autorskim: „A czym to miasto zasłużyło na miłość Małgorzaty Karoliny Piekarskiej?” Ano tym, ze jest. To już Seneka powiedział, że ojczyznę kocha się nie dlatego, że wielka, ale dlatego, że własna. Kocha się ją, bo jest. Przyznam, że uwielbiam poznawać ludzi, którzy kochają swoje małe miasteczka i nie zamieniliby ich na żadne inne. Wydaje mi się wtedy, że nikt mnie tak dobrze nie rozumie jak oni.
W każdym razie, czy teraz po tym, co napisałam naprawdę komuś jeszcze wyda się to takie dziwne, że w niedzielę chce mi się iść do pracy dla lokalnego programu i relacjonować coś, co jest częścią historii mojego miasta? Chyba nie. I tylko jedno mnie martwi. Znowu będę strasznie zmęczona. Cóż… taki mój dziennikarski los.
„Któregoś dnia wraz z Antkiem poprosiliśmy naszego przyjaciela, pana Antka Kamińskiego, żeby nas zaprowadził do synagogi. Chcieliśmy zobaczyć, jak „kiwa się Żyd na pokucie”. Jeden z kolegów miał bowiem taką zabawkę: na dwóch łukowatych wklęsłych poręczach oparta swobodnie sylwetka rabina z długą brodą i w długim chałacie, wprowadzona w ruch wahadłowy, przez przeszło minutę „kiwała się na pokucie”. Chcieliśmy to zobaczyć w rzeczywistości. Weszliśmy do synagogi. Z wnętrza, w którym panował półmrok, wiało chłodem. Pośrodku rabin ubrany w czarną haftowaną szatę, w dużej czapie na głowie, bił pokłony w kierunku podium, na którym wisiał duży zapisany papier, oprawny w dwie srebrne korony. Rabin monotonnym gardłowym głosem powtarzał werset modlitwy, podnosząc co chwila rękę do góry. Na przedramieniu miał przywiązane srebrne kanciaste pudełeczko. Onieśmielony nieznanym widokiem zorientowałem się w pewnej chwili, że jestem w czapce na głowie. Zdjąłem ją szybko. Przysunąłem się do brata i chwyciłem go za rękę. W tym momencie rabin usłyszawszy, że ktoś jest w świątyni, odwrócił się ku nam. Na czole miał przywiązane takie samo srebrne pudełko jak na przedramieniu. Popatrzył na nas i wskazując na mnie palcem, zaczął coś bardzo głośno i gniewnie krzyczeć po żydowsku. Ze strachu włosy stanęły mi dęba na głowie. Wybuchnąłem płaczem, przytulając się do brata. W tym momencie pan Antek wcisnął mi czapkę na oczy. Rabin uspokoił się i zaczął mówić coś do pana Antka łamaną polszczyzną. Nie docierała do mnie treść rozmowy. Nie mogłem się uspokoić. Z łomocącym sercem ciągnąłem wszystkich do wyjścia.
Okazało się, że obraziłem Jehowę, wchodząc do świątyni bez nakrycia głowy. Od tej pory omijałem synagogę z daleka. Nie przypuszczałem wówczas, że za kilka miesięcy nie będzie w Nowym Dworze już ani synagogi, ani rabina, ani chederu, ani Żydów.”
W dzieciństwie taką figurkę Żyda na pokucie widziałam u malarza Antoniego Michalaka w jego domu w Kazimierzu nad Wisłą. Nie miałam śmiałości „wprawić Żyda w ruch”, czyli poruszyć tak, by się kiwał. Cóż… rodzice, którzy przeżyli wojnę, zawsze opowiadali mi o holokauście, więc chyba wydawało mi się, że jak go tak będę kiwać, to będzie to robienie czegoś złego. Przypomina mi się to jednak często. A historia opisana przez ojca sprawia, że zawsze odczuwam lęk, że jako gojka nie będę umiała należycie się zachować, a bardzo bym tego nie chciała. Ojciec zresztą tego odpowiedniego zachowania wobec innych religii zawsze bardzo przestrzegał. Tyczyło to wszystkich odłamów chrześcijaństwa (może dlatego, że babcia była ewangeliczka), a także innych religii. W domu mam odziedziczoną po nim figurkę Buddy, która stała na honorowym miejscu. Sam kupił mi „Baśnie tysiąca i jednej nocy” mówiąc, że w ten sposób najłatwiej zapoznać dziecko z kulturą i obyczajami świata arabskiego. Gdy przyniosłam do domu Koran otrzymany od kolegi jako ekwiwalent za zgubione po pijaku „Stąd do wieczności” powiedział, że kolega się poczuł, bo dał mi cenną książkę. Ojciec miał krewnych i znajomych na wszystkich warszawskich cmentarzach. Niestety nie pamiętam kogo odwiedzał na karaimskim. Przyjaźnił się z ludźmi różnych wyznań. W ostatnich latach życia Bronisława Krystalla (fundatora Stabat Mater Karola Szymanowskiego) odwiedzał go w hotelu Europejskim. Zawsze pamiętał, by nie robić tego w sobotę. Czasem zabierał mnie ze sobą. Potem na jego grób na cmentarzu żydowskim chodził w czapce, choć setki razy widziałam tam ludzi nie przejmujących się napisaną na budynku cmentarnym prośbą o zakładanie nakryć głowy. Ojciec kiedyś z kamerą Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego szukał rodziny, która w czasie wojny dała fałszywą metrykę mieszkającej w Izraelu Irenie Groch. Irena chciała podziękować tej rodzinie i wystąpić dla niej o medal „sprawiedliwy wśród narodów świata”. Rodzinę udało się odnaleźć. Tata zaprosił Irenę z mężem na kolację i starannie sprawdzał, by na stole nie było wieprzowiny. Ja też tak mam. Staram się zachować taktownie, choć niewiedza niestety wcale tego nie ułatwia.
66 Rocznica Powstania w Getcie Warszawskim na pewno nie będzie tak huczna jak ubiegłoroczna, ale… wiem, że oprócz modlitwy, składania kwiatów itp. ma być jeszcze otwarcie wystawy na przeciwko pomnika na skwerze przy Mordechaja Anielewicza. Ma być marsz szlakiem pomników związanych z gettem itp.
Chyba na co dzień nie zdajemy sobie sprawy z tego jak wielkie było getto ani gdzie sięgało swoimi rozmiarami. Gdy stanie się przed Pałacem Kultury widać wmurowane w chodniki tablice pokazujące mur getta. Mój najlepszy szkolny przyjaciel mieszka na Nowiniarskiej. To niby Stare Miasto, ale… teren dawnego getta. O tym, co tu się działo uświadomiła mu dopiero książka Władysława Szpilmana, którą dostał ode mnie na urodziny.
Warszawa jest strasznie skrwawiona – Potop szwedzki, Rzeź Pragi, Noc listopadowa, Romuald Traugutt i stoki cytadeli, Powstanie w Getcie, Powstanie Warszawskie… W sumie dumna jestem ze swojego miasta. Pamiętam jak zdziwiło mnie zadane z przekąsem pytanie jakiegoś czytelnika na pewnym spotkaniu autorskim: „A czym to miasto zasłużyło na miłość Małgorzaty Karoliny Piekarskiej?” Ano tym, ze jest. To już Seneka powiedział, że ojczyznę kocha się nie dlatego, że wielka, ale dlatego, że własna. Kocha się ją, bo jest. Przyznam, że uwielbiam poznawać ludzi, którzy kochają swoje małe miasteczka i nie zamieniliby ich na żadne inne. Wydaje mi się wtedy, że nikt mnie tak dobrze nie rozumie jak oni.
W każdym razie, czy teraz po tym, co napisałam naprawdę komuś jeszcze wyda się to takie dziwne, że w niedzielę chce mi się iść do pracy dla lokalnego programu i relacjonować coś, co jest częścią historii mojego miasta? Chyba nie. I tylko jedno mnie martwi. Znowu będę strasznie zmęczona. Cóż… taki mój dziennikarski los.