„Should I stay or should I go?” śpiewał kiedyś zespół „The Cash”, a ja nucę za nim, choć jemu w piosence chodziło o cos innego niż mnie. Ja po prostu coraz poważniej zastanawiam się nad odejściem z telewizji. Dlaczego? Powody są właściwie dwa. Po pierwsze nędzne finanse przy wysłuchiwaniu otoczenia, że na pewno świetnie zarabiam, bo w telewizji tak świetnie płacą. Po drugie mój ojciec mawiał, że telewizja to maszynka do mielenia ludzkiego mięsa. Jest to prawda, a ja czuję się przez te maszynkę przemielona.
Zacznę jednak od finansów. Dzisiejszy „Super Express” napisał:
„Telewizja Publiczna postanowiła ukarać Piotra Kraśkę i Hannę Lis za bunt, który miał miejsce w minionym tygodniu. Dziennikarze poszli na zwolnienia chorobowe, które uchroniły ich przed prowadzeniem „Wiadomości” TVP. Grozi im utrata 10% pensji, co w ich przypadku – jak pisze „SE” – stanowi 4 tys. zł dla Kraśki i 6 tys. zł w przypadku H. Lis.”
Wydając Kurier Mazowiecki nie zarabiam nawet tych 10%, które TVP ucina Kraśce! Mało tego! Pracuję tu 12 lat i nie mam etatu. Dlatego prowadzę działalność gospodarczą, która nie jest dla mnie opłacalna. Mam te same obowiązki, co pracownicy i żadnych przywilejów w postaci urlopów, trzynastek, premii, ubezpieczeń grupowych i tym podobnych. Z honorariów muszę uzbierać na ZUS prawie 900 złotych miesięcznie. Kiedy dwa lata temu przyszła do mnie kontrola z Urzędu Skarbowego pytali, czy w wystawianych przeze mnie Telewizji Polskiej fakturach nie ma pomyłek, bo niemożliwe jest, bym za „informację słowną” otrzymywała 25 złotych (słownie: dwadzieścia pięć).
Odpowiedziałam, że jest to nie tylko możliwe, ale nawet pewne.
– A Kraśko zarabia więcej – powiedział wtedy Pan.
– A to pan przyszedł na kontrolę do Piotra Kraśko, czy do mnie? – Odparowałam. Facet zamknął się i rozpoczął sprawdzanie. Nieprawidłowości się dopatrzył, bo sama księgowość prowadziłam i coś tam źle zaksięgowałam, więc bilans wyszedł inny niż powinien. Ponoć jak Urząd Skarbowy sprawdza to cos wynaleźć musi – twierdzą znajomi. Mnie wlepiono karę. By ją zapłacić musiałam wziąć kredyt.
Opisy takich sytuacji mogłabym mnożyć, ale nie chce mi się o tym pisać, bo pieniądze zawsze były dla mnie czymś obrzydliwym. Niestety są potrzebne. Musze żyć. Muszę wychować syna, opłacić rachunki itd. Chciałabym więcej pisać. Niestety to zajęcie niedochodowe, chyba… że ma się na koncie kilkanaście książek, które są non-stop w sprzedaży. Ze mną tak nie jest. Wydałam tylko pięć, więc żyję z pracy w telewizji. Ta zaś zabiera tyle czasu i nerwów, bo w końcu to jest maszynka do mielenia ludzkiego mięsa, że na pisanie nie zostaje zbyt wiele czasu. I tak tkwię w tym błędnym kole. Z nadzieją, że może kiedyś będę miała czas, by pisać więcej. LO-teria leży na biurku i kłuje w oczy, czytelnicy pytają, kiedy skończę, a ja…zastanawiam się, co zrobić. Koleżanki i koledzy po piórze, gdy opowiadam o kulisach pracy w TVP mówią, bym rzuciła to w diabły, bo to bez sensu. Przekonują, że ze spotkań autorskich da się wyżyć. Podają przykłady, kto ile ich ma w miesiącu i jak sobie z tym radzi. Ja tyle spotkań nie mam. Dlatego cały czas waham się. Na dodatek lubię jeździć z kamerą. Dlatego ciągle nie wiem. Rzucić to czy zostać? Godzenie pisarstwa i pracy w telewizji jest coraz trudniejsze. Na razie jeszcze nie jestem chyba gotowa, by przerwać to błędne koło. Ale od kilku dni coraz intensywniej o tym myślę.
PS. Nie mam nic do Piotra Kraśko i Hanny Lis.