Zabójczy węch

Spread the love

Mój węch mnie kiedyś wykończy. Doszłam do tego wniosku dawno temu, gdy jako nastolatka zakochałam się na poważnie. On używał wody kolońskiej o osobliwym zapachu. Nazwy nie znam.  W każdym razie kilka lat po zakochaniu (i odkochaniu) w kinie poczułam ten zapach. Film, na którym byłam, to moje ulubione „Światła wielkiego miasta” Chaplina. Ryczałam jak bóbr, gdy  kwiaciareczka poznawała Trampa po dotyku dłoni i bałam się odwrócić. Zza pleców do mojego nosa docierał ten zapach. Może to on? A ja tu ryczę! Oczywiście to nie był on, ale historię zapamiętałam. Dlaczego? W kinie nie byłam sama. Jednak zapach męskiej wody kolońskiej czułam tylko ja. Koleżanka, z którą byłam twierdziła, że śmierdziało co najwyżej puszczonym bąkiem. Kolega z kolei mówił coś o rzygach i pleśni. Zapewniam, że owa męska woda kolońska nie śmierdziała ani bąkami ani rzygami ani pleśnią.
Dziś węch wykończył mnie kilka razy. Wybrałam się na spotkanie autorskie do Jasła. Zaczęło się jeszcze w domu. Chciałam założyć sukienkę. Nie mogłam jej znaleźć. Okazało się, że jest u sąsiadki, która dorabia sobie mi prasując. Poszłam odebrać i… sukienka wylądowała w pralce. Niestety mąż sąsiadki pali. Świeżo wyprana sukienka przesiąkła papierosami tak, że nie byłam w stanie zdzierżyć w niej dłużej niż kilka minut. Spłakałam się ze zwykłej, bezsilnej złości. Sąsiadka przepraszała. Ale co ona winna temu, że mam taki węch? Pojechałam w garsonce. Potem na dworcu nie było lepiej. Przy kasie podszedł do mnie żul i poprosił o 5 złotych. Śmierdział wszystkim najgorszym czego zapach już znałam plus kilkoma nieznanymi mi substancjami. Ale nie jestem ciekawa co to za jedne, bo było mi nie dobrze. Dałam 10 złotych, by szybciej się oddalił. Gorzej było w  pociągu. Specjalnie wykupiłam I klasę, by przeżyć z dala od potencjalnych śmierdzieli, ale nie dało się. Okazuje się bowiem, że to, iż kogoś stać na bilet droższy o 35 złotych nie znaczy, że stać go na mydło. Jadący ze mną pan (jakiś dyrektor, bo przez telefon zwalniał ludzi,  rozkazywał, wyżywał się na kimś) najpierw chuchał w moim kierunku, a jak to śpiewał zespół „100 procent bawełny” jechało mu z japy jak spod siodła Apaczowi. Potem ów pan zdjął buty. Śmierdzące sery wsadził mi pod nos. Chrząkanie nie pomagało. Na godzinę przed przyjazdem do Tarnowa gdzie miałam przesiadkę – opuściłam przedział i resztę podróży spędziłam w Warsie. Tam śmierdziało tylko kapustą. Dało się wytrzymać. Gorzej było, gdy potrzeba fizjologiczna (kawa, sok z grejpfruta robią swoje) zagnała mnie do toalety. Załatwiałam się na wdechu. Ręce wymyłam nawilżaną chusteczką, ale już po wyjściu z przybytku, od którego głowa boli. W toalecie nie byłam w stanie tego zrobić. Mój wdech ma pewne ograniczenia. Nie jestem nurkiem głębinowym. Dojechałam do Tarnowa. Niestety w przejściu podziemnym poczułam ten zapach, co i w pociągowym WC. Potem  dotelepałam się na dworzec PKS, gdzie powdychałam zapach alkoholu. Zionął pan, który domagał się 5 złotych. (Jakaś epidemia? A może akcja jak z „Chłopaki nie płaczą”?  Szukanie cwaniaka, który da piątaka.) Dałam, by poszedł chuchać gdzie indziej. Gdy wreszcie wsiadłam do PKS’u poczułam zapach potu. To pan kierowca. Zgodnie ze starym powiedzeniem, że są na świecie trzy zapachy – z dupki, cipki i spod pachy wybrał ten ostatni. Cipki nie miał, bo facet. Dupką siedział na fotelu. Może to i lepiej. Strach się bać, co by było, gdyby uwolnił ten smród. Wreszcie wysiadłam w Jaśle. Na ulicach czuć było gaz. Gdy pani bibliotekarka prowadziła mnie do restauracji spytałam co to, powiedziała, że rafineria. Cóż… powinnam była się domyśleć. W końcu to w Jaśle mieszkał Ignacy Łukasiewicz – ten od lampy naftowej i to tu przecież są złoża ropy naftowej i gazu ziemnego. Nic dziwnego, że czuć gaz. O ironio to był jedyny zapach, który mnie nie obrzydził. Początkowy niepokój ustąpił miejsca uspokojeniu się. Po zjedzeniu kolacji w uroczej restauracji Toskania poszłam do hoteliku, gdzie zamówiono mi pokój i… tam uderzył mnie w nozdrza najgorszy z zapachów. Trudny do wytępienia. Ten, który poczułam rano, gdy odebrałam od sąsiadki sukienkę. To smród petów. Śmierdzi nimi wszystko. A najgorsze jest to, że pościel również. To co, że zmieniona. Zmieniona jest powłoczka i prześcieradło, ale kołdra już nie. Dlatego spod czystej poszwy przebija smród popielnicy. Ewidentnie jakiś bałwan jarał w łóżku. Dowodów jest kilka. Poza smrodem są nim dziury w kocu i narzucie. Nie wiem co robić. Najchętniej zatkałabym sobie nos, ale nie mam czym.
I pomyśleć, że gdy byłam nastolatką i pewnego mojego ukochanego nauczycielka, spadła z konia i straciła węch to  ja myślałam o niej, że jest biedna. Dziś chętnie bym się z nią zamieniła. Na tę jedną noc.
PS. Myślę, że ten węch to kompensacja wzroku, który pogarsza mi się z roku na rok.
PS.2. W podróż zapomniałam torebki orzechów i migdałów w polewie. Została na stole. No przecież czegoś MUSIAŁAM zapomnieć.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...