Zasady savoir vivre kształtują się właściwie cały czas. Czym, jak nie takimi właśnie zasadami savoir vivre, są instrukcje, jak korzystać z forów internetowych? Podobnie jest z komórkami. Przyznam, że nie wiem, czy zasady korzystania z telefonów komórkowych są gdzieś spisane, (jeśli tak, to proszę o e-maila, chętnie je tu zamieszczę), ale wydaje mi się, że kulturalny człowiek bez spisywania tych zasad wie, że:
- Dzwoniąc do kogoś z telefonu (komórkowego, czy stacjonarnego) powinno się przedstawić (wyjątkiem sytuacje, gdy dzwonimy do kogoś, z kim mamy tak częsty kontakt, że na pewno pozna nas po głosie);
- Wysyłając SMS (zwłaszcza do kogoś obcego i po raz pierwszy) powinno się podpisać imieniem i nazwiskiem. Wyjątkiem są wiadomości pisane do b. dobrych znajomych lub rodziny, którzy wiedzą, kto jest nadawcą;
- Nie odbiera się cudzego telefonu komórkowego (wyjątkiem jest sytuacja, gdy właściciel sam nas o to poprosi);
- Nie grzebie się w cudzej komórce przeszukując listę kontaktów;
- Nie czyta cudzych wiadomości SMS i MMS;
- Nie korzysta się z cudzego telefonu bez zgody właściciela;
- Nie wysyła się z cudzego telefonu wiadomości SMS bez zgody właściciela. A już na pewno nie robi się tego podszywając się pod niego;
- Nie przegląda się czyjejś komórki i zgromadzonych w niej zdjęć, a już na pewno nie przesyła ich sobie i innym bez zgody właściciela.
Czemu o tym piszę? Wrócę do swojego poprzedniego wpisu o komórce, kiedy napisałam, że „na mój numer przyszło wyznanie, że ktoś mnie nie zna osobiście, ale obserwuje i chyba mnie kocha. W dość długim SMS’ie były pierdoły z błędami ortograficznymi. Coś jak z listów, które piszą do mnie czytelniczki 13-tki. Chciałam odpisać „Pomyłka”, ale nie znalazłam czasu. Zresztą, po co? Przecież za moment, ktoś się zorientuje, że wysłał SMS nie tam gdzie trzeba.”
Otóż dwa dni po otrzymaniu tego SMS’u opowiedziałam o nim przyjaciółce. Rozmawiałyśmy o pomyłkach telefonicznych. Gdy wysłuchała mojej historii powiedziała: „Jeśli uważasz, że to nie do ciebie, że to pomyłka nastolatka to odpisz, że pomyłka”. Twierdziła, że nie powinnam pozostawiać SMS’a skierowanego nie do mnie bez odpowiedzi. Dałam się przekonać. W końcu młodzież dziś działa inaczej. Chłopak będzie myślał, że obiekt westchnień jest jak głaz, a tymczasem mógłby być takim SMS’em zachwycony. Dlatego po owych dwóch dniach od otrzymania wiadomości odpowiedziałam: „To bardzo miłe, ale proszę przed wysłaniem SMS sprawdzać numer, bo to pomyłka. Pozdrawiam” podpisałam się MKP uznając, że inicjały rozwieją wszelkie wątpliwości. Po dwóch dniach przyszedł SMS w stylu, że to nie pomyłka. Towarzyszyły mu brednie, które być może robią wrażenie, ale na dwunastoletnich podlotkach. SMS mnie rozsierdził. Nie, żebym nie wierzyła, że ktoś może się we mnie podkochiwać, bo w końcu każda potwora znajdzie swego amatora. Chodziło mi o to, że taki SMS to dziecinada. Zwłaszcza, gdy pod wiadomością nie ma podpisu, czyli autor się nie przedstawia itd. Oczywiście mógł to być czyjś dowcip i taką ewentualność brałam pod uwagę. Ale jeśli to dowcip to kogoś, kto mnie nie zna. Dlatego odpisałam, że jestem za stara, by nabrać się na takie żarty i nie życzę sobie podobnych SMS’ów. Nadawca, którego nazwałam ‘amant za dychę’ odezwał się jeszcze dwa razy. Za każdym razem proponował spotkanie i kawę, ale ani razu się nie podpisał. Na propozycję nie odpowiedziałam. I nie dlatego, że zaproponował tylko kawę a nie obiad czy kolację przy świecach. Zresztą nawet gdyby się podpisał i tak, bym się nie umówiła z kimś, kto zaczął tak beznadziejnie. Pomijam już, że na brak znajomych nie narzekam (ostatnie imieniny 50 gości, sylwester w domu 40-tka). Nie jestem również zainteresowana zawieraniem nowych znajomości w taki głupi sposób. Zwłaszcza, że z całego zachowania i treści SMS’ów wynika, że nadawca może być:
- Głupim dowcipnisiem. (Głupim, bo skoro dowcip nie skutkuje, czyli się nie nabieram to raczej trzeba przestać żartować);
- Człowiekiem zdziecinniałym lub niedorozwiniętym umysłowo;
- Źle wychowanym chamem;
- Zwykłym wariatem, których na świecie jest pełno.
Mniej więcej tydzień po ostatniej wiadomości od ‘amanta za dychę’ dostałam SMS od nadawcy, którego mam wpisanego w kontakty. Treść była taka: „Znamy się już jakiś czas, więc zbiorę się na odwagę i zapytam. Co byś powiedziała na seks ze mną? Taki niezobowiązujoncy od czasu do czasu. Byłoby fajne”. Wyszło to z numeru kolegi, którego znam od 30 lat, więc owszem, jest to „jakiś czas”. Przeżyłam jednak szok. Cóż to się mojemu koledze nagle stało? (No i czemu nagle robi tak głupie błędy ortograficzne?) Najprostsza odpowiedź by była, że się upił, ale… akurat ten kolega nie pije. To może potknął się na ulicy i upadł na głowę? A może przebywa w psychiatryku na obserwacji? W końcu ze trzy tygodnie nie rozmawialiśmy, a w życiu człowieka wszystko może się zmienić z dnia na dzień, a co dopiero po trzech tygodniach. Odpisałam, że chyba oszalał i że nie. Na to przyszła odpowiedź, żebym sobie przemyślała swoją odmowę! Odparłam, że nie muszę przemyśleć i by dał spokój, bo nie chce mi się pisać SMS’ów. Na to przyszło pytanie: „Czy nie odczuwasz żadnych potrzeb erotycznych?”. Ręce mi opadły! Miałam wielką ochotę odpisać wulgarnie: „chuj cię to obchodzi”, ale jakoś głupio mi było po tylu latach znajomości tak mu odpowiadać, choć w głowie mi się nie mieściło, że jemu nie było głupio słać mi takie SMS’y. Odpisałam więc krótko: „nie ma tematu”. Jednak te SMS’y nie dawały mi spokoju. Zupełnie nie pasowały do obrazu kolegi. Napisał per „Gosiu” a tak do mnie nie mówi. Napisał z błędami ortograficznymi, a to nie w jego stylu, no i ta treść… Może naprawdę ma jakieś kłopoty z głową? Może cierpi na jakieś rozdwojenie osobowości? Może to jakaś choroba psychiczna? Postanowiłam do niego zadzwonić. Chciałam usłyszeć głos człowieka, który wypisuje takie brednie. A tu niespodzianka. Nie odebrał telefonu. To też było dziwne. Natomiast po kwadransie moja komórka rozdzwoniła się, a na wyświetlaczu pokazał się nieznany mi numer. To był on. Dzwonił z telefonu służbowego. Jak mi powiedział, jego prywatna komórka została na jakimś szkoleniu w Poznaniu i właśnie powiadomiła go koleżanka, że banda pijanych kolegów z pracy dorwała się do tej komórki i zanim owa koleżanka komórkę im zabrała, pijani panowie zdążyli wysłać SMS’y do kilku osób zapisanych w kontaktach. Kumpel dzwoni przeprosić. Powiedziałam, że się nie gniewam. Że propozycję erotyczną na jego szczęście odrzuciłam. Że problem będzie miał, jeśli ktoś inny się zgodzi. Przytaknął, westchnął i… wydusił: „Najgorsze jest to, że w kontaktach mam numer mojej mamy. Ale nie jest zapisany, jako ‘mama’, tylko, jako ‘Irenka’.” Tak. To rozbudziło moją wyobraźnię. Widziałam panią Irenę, która z powodu Alzheimera spędza starość w domu opieki, czytającą SMS, w którym seks proponuje jej własny, rodzony syn. A ową propozycję zaczyna od słów: „Znamy się już jakiś czas…”. O! Na pewno w ich przypadku ten „jakiś czas” jest dłuższy! Całe życie mojego kumpla.
Przyznam, że nie wiem, czy mój kumpel z dzieciństwa wyrwał już flaki (ewentualnie nogi z tyłka) swoim głupim i źle wychowanym kolegom z pracy. Ja się na niego nie gniewam, ale… patrzę podejrzliwie na jego miejsce pracy. Cóż to musi być za instytucja, która skupia takie chamidła? U mnie w telewizji tez chamów nie brak. Ale czegoś takiego – nie widziałam! Że też komuś przyszło do głowy wziąć do ręki cudzy telefon komórkowy i wysyłać z niego SMS’y i to takiej treści? Mój syn powiedział, że nawet ludzie w jego wieku nie mają takich żartów. Cóż… niestety tak się tylko mówi. Nie dalej jak rok temu usłyszałam o nastolatkach, którzy znaleźli w pożyczonym na chwilę telefonie, należącym do jednej z nauczycielek, zdjęcie jej gołego męża. Rozesłali to zdjęcie kilkunastu osobom z klasy.
Faktem jednak jest, że w pewnym wieku trzeba nabrać rozumu. Koledzy mojego kumpla z dzieciństwa to na pewno nie dzieci. Ile lat ma „mój” ‘amant za dychę’? Prawdę mówiąc wolę nie wiedzieć, bo mogłabym przeżyć kolejny szok.
PS. Koleżankę z pracy prześladowal SMS’ami obcy człowiek. Kiedy nie chciała się z nim spotkać, uciekł się do szantaży. Jeden z nich za przeproszeniem brzmiał: „Jak się ze mną nie umówisz, zrobię z twojej pizdy kamizelkę na chuja”. Sprawa znalazła finał w sądzie, bo groźby są karalne i ścigane przez prokuraturę.