Podczytuję pewne blogi, w tym blog Mieszka Sibilskiego, z którym zdarzyło mi się zasiadać w jednym jury. Lubię to, co robi Mieszko, jego bloga też lubię, bo fajnie pisze. Dawno do mieszkowego bloga nie zaglądałam, więc przeoczyłam wpis, w którym zwierzał się ze swoich wrażeń z wyprawy do położonej w Kudowie Czermnej „Kaplicy czaszek”. Wpis „odkryłam” dziś. Kaplica czaszek nie przypadła Mieszkowi do gustu.
Napisał, że choć przewodniczka powiedziała: „czaszki, które tu państwo widzą pochodzą od ofiar cholery z osiemnastego wieku i zostały złożone tutaj przez szacunek dla ludzkich szczątek”. To jego zdaniem nie jest to objaw szacunku. „Czy gdybym zdecydował, że zrobię z Ciebie klamkę albo wieszak albo szafkę na papucie to uznałbyś, że darzę Cię dużym szacunkiem? – pyta Mieszko. – Nie! Więc jaki szacunek dla drugiego człowieka mają ludzie, którzy postanowili zrobić z jego kości ozdobę ściany? To głupie, nienormalne i chore…”. Bardzo chciałam to skomentować, ale nie udało mi się. (Mam taki zwyczaj, że nie komentuję w sieci nic anonimowo, ale podpisuję się imieniem i nazwiskiem. Robię tak, bo nie chcę stawiać się w jednym rzędzie z „Jasiem_Śmietaną”, czy „Antkiem_Emigrantem”, choć bawią mnie ich komentarze. Dawno temu przyjęłam zasadę, że jeśli swoich myśli nie chcę podpisać imieniem i nazwiskiem to ich nie upubliczniam i to nawet w sposób anonimowy.) W każdym razie bardzo chciałam skomentować wpis Mieszka, ale choć się zalogowałam na onecie, to mi nie wyszło. Komentarz się nie pojawiał.
Natomiast myśli miałam takie. Mieszko popatrzył na „Kaplicę czaszek” oczami człowieka z XXI wieku. Inni komentujący jego wpis także. I nie ma się, co dziwić. Przecież w XXI wieku żyjemy. Tymczasem… kaplica powstała w wieku XVIII. Wtedy w Polsce jest rozkwit baroku i masowo malowane są: portrety trumienne, tańce śmierci itd. (Jeden z takich tańców śmierci można zobaczyć w zakrystii kościoła św. Antoniego Padewskiego w parafii Św. Bonifacego na Czerniakowie.) Ludzie z XVIII wieku zupełnie inaczej podchodzili do problemu śmierci i czaszek czy szkieletów. Czaszka przypominała zwykłemu śmiertelnikowi, że „śmierć każdemu jednaka”. Na nagrobkach chętnie rzeźbiono kościotrupy, a pod nimi ryto napisy (wzorem starożytnych Rzymian zresztą): „Quod sum eris, quod es antea fui”. Czyli: „Byłem, kim jesteś, będziesz, kim jestem”.
Przewodniczka pewnie oprowadzała po kaplicy tysięczną wycieczkę i nie ma już zapału w opowiadaniu, więc klepie. Może zresztą wyuczyła się formułek i ma to w dupie? Też się zdarza. Wielu ludzi ma gdzieś swoją pracę. Zapewniam jednak, że w umyśle barokowego człowieka ta kaplica była chęcią oddania zmarłym szacunku. A że dziś odbieramy to inaczej? Starożytni mawiali: „tempora mutantur et nos mutamur in illis”, co oznacza: „czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi”. Mieszkowy wpis na blogu (i komentarze internautów) to najlepszy dowód na to, jak bardzo na przestrzeni wieków zmieniło się myślenie ludzi na temat śmierci, czaszek itd.
Jeszcze osiemdziesiąt lat temu powszechne było robienie zmarłym zdjęć na katafalku. Te zdjęcia zmarłego leżącego na swoim ostatnim ziemskim łożu wysyłało się rodzinom. Sama mam kilka takich zdjęć w domu. Dziś stanowią tabu. Gdy jedno z nich opublikowałam w swojej książce „Dziewiętnastoletni marynarz” okazało się, że właśnie ono budzi największe emocje na spotkaniach z młodzieżą. Czytelnicy dopiero ode mnie dowiadują się, że takie fotografie wiele lat temu były częścią naszej sepulkralnej kultury. Cóż… Dziś rzadko fotografujemy się na cmentarzach, choć zdarza się. Ja zgorszyłam się zdjęciem, które zamieścił ktoś na „Naszej klasie”, a nosiło tytuł: „Z rodziną po kremacji mamy” i przedstawiało gromadkę smutnych ludzi na tle zakładu krematoryjnego. Uznałam to, za co najmniej pozbawione smaku.
W XVIII wieku śmierć była częścią życia. Pogrzeb organizowano nie zaraz po śmierci, ale czekano aż wszyscy bliscy na niego zjadą. Nie było lodówek na zwłoki. Te zabalsamowane, a mimo to cuchnące, bo rozkładające się ciała oglądano, opłakiwano, a nawet całowano! Przygotowywano dla nich tzw. „Castrum Doloris”, czyli specjalne dekoracje żałobne, którymi czczono pamięć. Pogrzeb celebrowano tak, jak życie, bo śmierć była wprawdzie jego nieuniknionym końcem, ale towarzyszyła ludziom od zarania ich dziejów. Dziś chcemy tylko żyć, więc zapominamy o tym wszystkim. Zwłoki nawet najbliższej i ukochanej osoby, chcemy natychmiast oddać do lodówki. Jedni może z tego powodu, by nie rozłożył się na naszych oczach, ale większość dlatego, że tych, których kochamy chcemy pamiętać żywymi. Pogrzeb chcemy jak najszybciej mieć za sobą, by zacząć próbować żyć bez tych, których kochaliśmy a odeszli do krainy wiecznego snu. Ja sama nie chciałam iść na identyfikację zwłok swojego Ojca (konieczną , by szpital wydał je zakładowi pogrzebowemu). Nie chciałam Ojca widzieć zmarłym. Tak jak on sześć lat wcześniej nie chciał, bym oglądała nieżywą mamę. Mówił, że trzeba ją pamiętać uśmiechniętą i zdrową. Ja też chciałam, by Ojciec zawsze żył. By w pamięci zachować obraz pogodnego człowieka. Dlatego na identyfikację poszedł mój przyszywany stryj – Jasio Tchórz. (Moi dziadkowie w czasie okupacji wzięli go z domu dziecka. Jasio był tzw. dzieckiem, które przeżyło zagładę Zamojszczyzny). Zawsze będę mu za to wdzięczna. Mam wrażnie, że dzieki temu, że nie widziałam Ojca nieżywego, jest on ze mną zarówno gdy jadę samochodem, jak i wtedy gdy idę pieszo. Towarzyszy mi w codziennym życiu. Rzadko chodzę na jego grób. Nie lubię. Wolę patrzeć na zdjęcia i wiszące w domu portrety. Dlatego pewnie któregoś dnia zobaczę na grobie Ojca kartkę podobną do tej, jaką zobaczyłam na grobie Andrzeja Szczepkowskiego. (Obaj leżą w tej samej alejce na Starych Powązkach.) Ktoś napisał do Joanny Szczepkowskiej, że pisze bzdury w Wysokich Obcasach, a rzadko zagląda na grób własnego ojca, że jak może! Był to zresztą dość chamski wpis. Najwyraźniej Joanna Szczepkowska może. Pewnie dla niej, tak jak i dla mnie, najfajniejsze cmentarze to te, na których nie leżą nasi bliscy.
Odsuwamy od siebie śmierć. Stąd mnie zgorszyło zdjęcie „z rodziną po kremacji mamy”, a Mieszka „Kaplica Czaszek”. Cóż… czasy naprawdę się zmieniają, a nam w XXI wieku najwyraźniej ze śmiercią nie jest do twarzy.