Niby wydaje mi się, że piszę jasno i wyraźnie. Że piszę prostymi słowami i jeszcze prostszymi zdaniami, a zawsze coś mi ktoś doklei, czego nie tylko nie miałam na myśli, ale nawet nie napisałam. Otóż zarzucono mi, że jadąc na wakacje radzę… zostawiać dziecko w hotelu itd. (Przypadek Madelaine się kłania. Sama nigdy bym nie zostawiła). Nic bardziej mylnego. Po prostu jetem za tym, by jadąc na wakacje z dziećmi, wybierać takie miejsce, które jest atrakcją przede wszystkim dla nich. Gdy mamy małe dzieci powinniśmy przyjąć, że nasz czas na razie się skończył, a potem… jeszcze nadejdzie. Dzieci przecież szybko rosną.
Dopiero gdy mój syn skończył podstawówkę zaczęłam z nim wyjeżdżać w takie miejsca, w których wiedziałam, że jakby był młodszy to by się umęczył. Dopiero wtedy zaczęliśmy aktywnie zwiedzać. Wcześniej, gdy był w malutki albo w przedszkolu wybierałam działki znajomych lub miesiąc w Urlach nad Liwcem. Dla mnie może i miejscami było trochę nudno, ale to były wakacje dla kilkuletniego wówczas brzdąca. Jeździliśmy też nad morze na plażę do Dębek i w takie miejsca, które są dla takich maluchów. Tam zwiedzaliśmy np. Groty Mechowskie. Po drodze do domu zahaczyliśmy o Zamek w Malborku. To są miejsca, w których dziecko nie krzyczy, że się boi, bo nie ma czego! A to właśnie wołania spowodowanego już nawet nie lękiem, ale przerażeniem nasłuchałam się i to ono sprawiło, że napisałam co napisałam. Aż dziwne, że tylko kilka osób pojęło o co mi chodzi.
Płacz ze strachu słyszałam zarówno w jaskini, jak i w westernowym miasteczku w Tatralandii (a zapewniam, że są tam setki atrakcji dla maluchów i nie trzeba ich ciągać na pirotechniczny show) na pirotechnicznym show o 21.00 gdzie owinięte w koce dzieci nawet nie płakały a wręcz wyły z przerażenia. Mój syn, gdy był w ich wieku to o tej porze spał. Czuł się bezpieczny i to było dla mnie najważniejsze. A dla mnie rozrywką była książka lub rozmowa ze znajomymi. Staram się w życie innych nie wtrącać, ale… niestety na show jestem i nie tylko nie, ale innym serce kraje się, gdy słyszy rozpaczliwe wycie przerażonego dziecka. Krajało m się też serce, gdy słuchałam spazmów dzieci w jaskini. To zajadłość przeze mnie przemawia?
Nie przeszkadza mi mazgajenie się na basenie, grymaszenie w barach (nie taki sok – inny sok itp), bo to jest normalne życie rodzinne! Wycie w jaskini ze strachu jest dla mnie po prostu okropne i nie do zniesienia. To we mnie coś wtedy wyje!!! Ale przecież nie mogę wtrącać się w to jak ktoś chowa dzieci. Mogę jedynie napisać to tu, bo od tego jest blog.
To jeśli z mojej strony jest to zajadłość i zazdrość to co jest w rodzicach, którzy myślą o swojej przyjemności – zwiedzenia jaskini, zobaczenia show – a nie o tym, że dziecko może mieć do końca życia lęki po tych ciemnych i długich wijących się korytarzach. A po takim show może długo bać się skrzeczącej czarownicy z rozwianym włosem, która może mu się na dodatek śnic po nocach, tak jak mnie przez całe dzieciństwo śnił się sztuczny człowiek, ujrzany przez zupełny przypadek w biały dzień w telewizji i to tylko przez chwilę na ekranie.
Jak się bierze małe dzieci na wakacje to się je spędza pod ich kontem. Gdy ma się kilkoro dzieci trzeba kombinować, ale nigdy nie rozumiem dlaczego to najmłodsze, które ledwo mówi ma być poszkodowane i ciągane w miejsca, które budzą jego trach i w których nie czuje się bezpiecznie? Np. kolejka linowa kilkadziesiąt metrów nad ziemią. (Wrzask ze strachu przy wsiadaniu był straszny! Ja bym zrezygnowała, albo podzieliła się z mężem. Jedno ze starszym wjeżdża – drugie z młodszym zostaje. A tam… kilka klapsów i jedziemy!). Czy dlatego wolno tak z nim robić i ciągać je na te wszystkie atrakcje, bo jeszcze nie umie zbudować zdania i powiedzieć o swoim strachu?
PS. Rok temu zaproponowano mi miesięczny wyjazd do Peru. Bardzo chciałam, ale… odmówiłam. Mam syna, którego samego w domu nie zostawię (tak jak nie zostawiłabym samego w hotelu), bo bym z nerwów dobrze się nie bawiła. Dlatego nie pojechałam. Peru na mnie poczeka. A może nie było mi pisane? A może…. pojedziemy razem? Przez lata macierzyństwa musiałam zrezygnować z wielu wyjazdów – nawet ich nie liczę, bo jako wrodzona optymistka, dla której szklanka jet do połowy pełna wierzę, że wszędzie jeszcze zdążę pojechać. Teraz jeździmy razem gdzie się da. Warto było czekać.
PS.2. Sama jestem matką 15-latka i nie tylko chowam go sama, bo rozwiodłam się wiele kat temu, ale od dawna nie mam już rodziców, a więc mój syn nie ma dziadków. Zaś babcia ze strony ex-męża jest w domu opieki, bo jest już za bardzo schorowana, a na dodatek wymaga 24-godzinnego nadzoru. Mogę więc we wszytkim liczyć tylko na siebie. I liczę!