Jakiś czas temu poproszono mnie o wypełnienie ankiety do czegoś, co nazywa się Księga Twórcy Wizerunku Polski. W ramach wypełnianej ankiety znalazły się m.in. dwa punkty, które tak wypełniłam:
I. Własne sentencje, dewizy życiowe, przemyślenia
- Cokolwiek czynisz czyń tak, by nikt przez ciebie nie płakał.
- Każdy uczynek wraca. Zły szybciej niż się tego spodziewasz i w najmniej oczekiwanym momencie.
- Każde, nawet smutne doświadczenie się przydaje.
- Nie prawda, że z ręki najbliższych mniej boli. Nawet drobne przykrości ze strony tych, których kochasz mają moc ciosów siłacza. Trzeba pamiętać, że to działa w obie strony!
- Miłość poznajesz, gdy mija zauroczenie.
- Przyjaciele są nie po to, by mówić pochlebstwa, ale by skrytykować, gdy błądzisz. Poznasz ich po tym, że mimo świadomości twoich wad nadal są z tobą.
- Tylko głupcy szukają ideału w innych. Mądrzy dążą do niego sami i mając świadomość, że nigdy go nie osiągną, nie przestają dążyć.
- Nie chcemy uczyć się na cudzych błędach, bo ciągle wierzymy, że nic dwa razy się nie zdarza.
II. Ulubione aforyzmy wybrane z literatury:
- Cokolwiek czynisz, mądrze czyń i oczekuj końca – Owidiusz
- Ojczyznę kocha się nie za to, że jest wielka, ale dlatego, że własna – Seneka
- W życiu piękne są tylko chwile – Ryszard Riedl
Inne punkty są mniej ważne, bo teraz, kiedy podróżuję z synem po Słowacji mylę ciągle o maksymie Seneki. „Ojczyznę kocha się nie za to, że jest wielka, ale dlatego, że własna”. Słowacy są zakochani w swojej ojczyźnie i bardzo mi się to u nich podoba. Zastanawiam się tylko dlaczego oni swoją tak kochają. Czy nie dlatego, że nie mieli jej przez tysiąc lat? Że tak naprawdę Słowacja po raz pierwszy powstała w 1993 roku?
My nie mieliśmy Ojczyzny przez 125 lat, a dziś, gdy prawie nie ma już ludzi, którzy pamiętają okres zaborów ten nasz patriotyzm jest jakiś kulawy. Mniej więcej tak kulawy jak kultura osobista. Polska zaśmiecona, a tu na Słowacji nie widuję papierków na ulicach. Słowacy potrafili w ciągu tych zaledwie piętnastu lat wybudować nie tylko autostrady, ale… rozwinąć cały region tak, że na każdym kroku dech mi zapiera. Wiem co piszę. Gdy pierwszy raz odwiedziłam Słowację był 1979 rok. Słowacja wtedy i Słowacja dziś to jak niebo i ziemia. Nie bardzo jestem w stanie o tym teraz pisać, bo strasznie zmęczyłam się tym aktywnym odpoczynkiem, który tu sobie zafundowałam, ale może opis tego, co robiliśmy dzisiaj da obraz, co można robić na Słowacji i jak dzisiejsza Słowacja wygląda.
Mieszkamy w miejscowości Likavka k. Ruzemborka. Stąd dziś rano po godzinie 8:30 najpierw pojechaliśmy do miejscowości Pavcina Lehota, by przejechać bobslejem – po słowacku „horska bobova draha”. Stamtąd poszliśmy jeść i najedzeni zeszliśmy do jaskini lodowej (nota bene dziwiąc się, czemu połowa turystów z naszego kraju jest tak bezmyślna, że idzie do jaskini ubrana w bluzki na ramiączka, skazując się tym samym na ząbkowanie a nie podziwianie). Była 13-ta, gdy z jaskini pojechaliśmy do Liptowskiego Mikulasza skorzystać z usług fryzjera (Maciej chciał się ostrzyc, bo mu grzywka przeszkadzała), kupić nowy mały plecak (bo Maćkowi się rozwalił) i kupić jeszcze jakąś płytę słowackiej rockowej grupy Desmod, która zachwyciła nas, gdy w maju przywiozłam ostatni ich krążek „Kyvadlo” (kupiliśmy dwupłytową składankę). Po zakupieniu tych dwóch rzeczy i ostrzyżeniu Maćka poszliśmy zwiedzić Muzeum Janka Krala z umieszczoną w podziemiach salą tortur, w której przedstawiono narzędzia jakimi męczono Juraja Janosika straconego na rynku w Liptowskim Mikulaszu w 1713 roku (jako zbójnika powieszono go za żebro). Potem obejrzeliśmy wnętrze kościoła św. Mikołaja, od którego to kościoła wzięła się cała nazwa miasta. W kościele są bardzo piękne średniowieczne ołtarze, zwłaszcza główny ze świętym Mikołajem. Obeszliśmy starówkę z zabójczą nowoczesną fontanną i pojechaliśmy na kolejkę linową w Jasnej, by wjechać nią na górę, popatrzeć na okolicę i wrócić. Była 16-ta z minutami. Stamtąd pojechaliśmy do miejscowości Liptowski Hradok, która jak sama nazwa wskazuje zwie się tak od zbudowanego na Liptowie zamku. Średniowieczna jego cześć to ruiny, ale renesansowa (odbudowana) – mieści hotel z restauracją. W tejże restauracji zjedliśmy co nieco i na 18-tą wróciliśmy do Likavki. Jesteśmy półprzytomni. I pomyśleć, że gdy w tym roku zwiedzaliśmy w czasie zlotu Nienackofanów pojezierze Iławskie to sama sztucznie wynajdywałam atrakcje. Tu nie musiałam. Musiałam wręcz myśleć z czego zrezygnować. Najlepiej z Jaskini Wolności, bo sama byłam w niej w maju, a Maciek też wolał już coś innego niż drugą jaskinię. W Mikulaszu były też inne muzea, ale też zrezygnowaliśmy z nich tym razem na rzecz kościoła i wjazdu na górę wyciągiem krzesełkowym, bo o 16 wyciąg kończy pracę. Oczywiście robiliśmy przy tym dużo zdjęć, a każdy wolny moment wykorzystywaliśmy na czytanie przewodnika Pascala. Cóż… ilość atrakcji w przewodniku jest duża. My znaleźliśmy i takie, których przewodnik nie opisał jego autor nie zdążył Po protu z roku na rok tych atrakcji przybywa. Wystarczy za przykład podać Besenovą, w której bawiliśmy wczoraj. gdy byłam w niej w maju nie miała aż tylu basenów Kilka z nich dopiero się budowało. teraz otwarte były wszystkie, ale rozbudowa terenu nadal trwała. Wszystko po to, by za rok zaskoczyć turystów o wiele bogatszą ofertą. A my? Naprawdę na tle Słowaków wyglądamy ubogo.. Jeżdżę sporo po Mazowszu, sporo jeżdżę po Warszawie. Bo choć intensywnie pracuję (czasem, gdy znajomi pytają to łapię się na tym, że sama w sumie nie wiem jak udaje mi się pisać jednocześnie do czterech gazet, robić materiały dla tv i prowadzić w miarę regularnie dwa blogi plus jeszcze kończyć LO-terię) to jednak śledzę te polskie atrakcje. Jest ich sporo, ale… Polska jest większa od Słowacji, a jednak tu w tym Małym Wielkim Kraju co krok coś na na czeka. A może… to kwestia odpowiedniego oznakowania? W końcu jakiś czas temu pisałam do „Mieszkańca” artykuł o przeprawie promowej przez Wisłę z Saskiej Kępy do Portu Czerniakowskiego. Gdybym nie wiedziała, że jest taka przeprawa, nigdy bym jej nie znalazła. Tu, na Słowacji, mogę czego nie znać, bo nie ma tego w przewodniku, ale i tak się o tym dowiem, bo co chwile krzyczy do mnie o tym jakiś słup. Cóż… już dawno temu, kto stwierdził, że reklama dźwignią handlu. Słowacy reklamują się wszędzie. My nigdzie. Jakbyśmy wstydzili się własnego kraju i nie chcieli go nikomu pokazywać. A przecież Polska też jest piękna. No i od dawna własna. I tak myślę dziś o sentencji Seneki. Jedna z moich ulubionych. Szkoda, że nie wszyscy bierzemy ją sobie do serca.