Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie. Zawsze stanowi ułamek jakiegoś lądu, kontynentu. (…) Przeto nie pytaj mnie: Komu bije dzwon. Bije on tobie.
Pisał John Donne, a Ernest Hemingway wykorzystal to jako motto w jednej ze swoich najsłynniejszych powieści.
Kilka dni temu dzwon wybił panu Wojtkowi Zielińskiemu. Mojemu redakcyjnemu koledze. Komentatorowi sportowemu. Niezwykłe, że los wziął Wojtka. Wziął Wojtka nagle na służbowym wyjeździe. Pojechał komentować turniej w siatkówce plażowej kobiet. Wojtek był niezwykle energiczną osobą. Z poczuciem humoru. Sportowy zapaleniec. W głowie jak w wielkiej szafie miał informacje z rożnych dziedzin sportu. Gdy zmarł Zdzisław Ambroziak i zlecono mi zrobić o nim materiał pożegnalnego pobiegłam do pana Wojtka z prośbą o pomoc. Nie znam się na sporcie. Pan Wojtek w 2 minuty z szuflady wyciągnął swój artykuł napisany do spółki z Ambroziakiem. Z pamięci powiedział o nim wiele. Kim był, gdzie grał i wygrywał i tak dalej.
Najbardziej jednak wrył mi się w pamięć, gdy na 45-lecie Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego komentował redakcyjne tańce:
„- W pierwszej parze redaktor…. Proszę państwa! Ależ oni wirują na tym parkiecie, aż przyjemnie popatrzeć!” Sam też świetnie tańczył zawstydzając młodszych kolegów. O losie i ironio tegoż losu pan Wojtek umarł w tańcu.
– To był ostatni taniec Wojtka – powiedziała żona Jolanta Zielińska. – Byliśmy na spotkaniu z organizatorami, mąż odczuwał zmęczenie, mieliśmy już iść do hotelu, ale… stwierdził, że nie byłoby turnieju, gdyby nie zatańczył rock’n’rolla z Magdą, córką dyrektora imprezy Wojciecha Mielcarza. W trakcie tańca upał na parkiet i… tak zakończył życie.
Jak to powiedzieli niektórzy: żył intensywnie i umarł intensywnie, szybko i nagle. Miał 64 lata. Miał w tym roku obchodzić 40-lecie pracy. My na jesieni obchodzić będziemy 50-lecie Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego. I kto nam skomentuje tańce?