Dwa tygodnie temu złożyłam w pewnej sprawie doniesienie na policji. Poradził mi to zresztą mój dzielnicowy. By ułatwić policji pracę doniesienie złożyłam na piśmie. Innymi słowy opisałam całą sytuację i wraz z dowodami zaniosłam pismo na komendę rejonową. Tam dostałam potwierdzenie złożenia dokumentów. Wczoraj zadzwoniono do mnie, bym przyszła złożyć zeznania. Powiedziałam, że przecież wszystko opisałam.
– Rozumiem – odparła pani sierżant, – ale procedury są takie, że musze panią przesłuchać, a pani musi mi to powiedzieć osobiście i podpisać.
– Nie może pani mojego pisma przepisać, a ja je tylko podpiszę?
– Nie. Musi być pani przy pisaniu.
I tak dziś o 8 rano stawiłam się w swojej komendzie. Opowiedziałam jeszcze raz to, co napisałam, a pani sierżant to zanotowała. Trwało to… ponad 2 godziny. Pani sierżant ponad pięć minut pisała słowo „partycypować”, bo najwyraźniej go nie znała i najpierw wychodziło jej „percypować”, a potem „pertycypować”, co może oznaczać, że myliło jej się ze słowem „percepcja” i „percepowaniem”. Wreszcie po ponad dwóch godzinach dobrnęłyśmy do szczęśliwego końca i wytoczyłam się z budynku. Byłam tak zmęczona jak po kilkunastu godzinach pracy w redakcji, gdy jestem wydawcą. A jak przypomnę sobie zdania, jakimi zbudowała pani sierżant moje zeznania to zgrzytam zębami. Co za bełkot! I ktoś się potem dziwi, że powstaje humor z protokołów policyjnych? Ja nie! A najgłuopsze jest to, że pani sierżant miała ściągawkę w postaci mojego pisma. Z rozmowy wywnioskowałam, że chyba go nie czytała. Czyżby była tylko od pisania?