Kara i co z tego?

Spread the love

Kilka dni temu w internecie przeczytałam wiadomość, że:

Publicysta Grzegorz Braun ma przeprosić profesora Jan Miodka za oskarżenia go o współpracę z SB . Ma też wpłacić 20 tysięcy złotych na fundacje wybraną przez profesora.
Sąd uznał, że przedstawione w procesie materiały Instytutu Pamięci Narodowej nie potwierdzają w żadnym stopniu, że profesor podjął współpracę ze służbą bezpieczeństwa.
Sąd uznał również, że Braun nie mówił prawdy twierdząc, że ujawnia informacje o poważnym interesie społecznym. Językoznawca nie chciał komentować wyroku, natomiast chętnie mówił Grzegorz Braun, który nie zamierza nikogo przepraszać i powtórzył swoje oświadczenia.
Publicysta twierdzi, że w archiwach IPN-u jest kolejny nieznany do tej pory dokument obciążający profesora Jana Miodka.

Czemu o tym piszę? Kilka lat temu tenże „publicysta” nakręcił film „Zaczatowani”, w którym miałam wątpliwą przyjemność wystąpić. Dlaczego to jednak zrobiłam? Zwyciężyła we mnie solidarność zawodowa. Oto zgłosił się dziennikarz, poprosił o pomoc i… ja tej pomocy udzieliłam. To co z tego wyszło najlepiej obrazują fragmenty mojego pisma wysłanego do ówczesnego dyrektora TVP2.

W (…) ramach cyklu „Polska bez fikcji” TVP2 wyemitowała film pt. „Zaczatowani”, którego byłam jedną z bohaterek. To co ujrzałam na antenie zbulwersowało mnie.
Po pierwsze: umowa z autorem filmu panem Grzegorzem Braunem była taka, że nie padnie moje imię i nie zostanie pokazana moja twarz, a ja sama będę incognito.
Po drugie: na występ zgodziłam się pod warunkiem, że reportaż ma na celu „oddemonizowanie” internetu.
A po trzecie: podczas zdjęć do filmu nie zostałam poinformowana, że jest to reportaż o internetowych uzależnieniach, a taki opis pojawił się w prasie.
Nie wystąpiłam w programie dlatego, że marzę o ukazywaniu się w telewizji. Gdybym tego chciała to ze względu na swoje związki z telewizją (jestem współpracownikiem Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego) znalazłabym wejście na wizję w inny sposób. Zawsze interesowała mnie ta druga strona kamery! Nie to jak ja w niej wyglądam, ale to co przez nią widzę!
Chciałam dać głos dla dobra internetowej społeczności, która jest krzywdzona przez ignorantów myślących, że internet służy jedynie szerzeniu pornografii, jest siedliskiem pedofilii, a korzystający z niego ludzie są podobni do ćpających heroinę narkomanów. Chciałam pokazać jego inne oblicze – to, które jest bliższe mnie i moim internetowym rozmówcom – czemu może służyć światowa sieć. Fakt, że sama 4 lata temu przez zupełny przypadek poznałam swojego obecnego partnera, jest bezsprzeczny. Jednak nie szukałam w sieci nikogo, a poznanie… cóż… jak to poznanie. Mogło nastąpić równie dobrze na ulicy, w windzie czy w szkole. Nastąpiło akurat tam. Dziś nikt nie piętnuje znajomości, które zaczynają się od rozmowy telefonicznej! A kiedy Bell wynalazł telefon nie od razu jego wynalazek spotkał się z aprobatą ludzi. Autorowi programu Grzegorzowi Braunowi powiedziałam jedno z najważniejszych zdań: „Człowiek, który ma kłopoty z nawiązaniem kontaktów międzyludzkich w normalnym świecie będzie miał te same kłopoty w internetowej sieci, gdyż fakt, że tam nie widzi się twarzy nie przesądza sprawy. Istnieje coś takiego jak interpunkcja i budowa zdania, które bardzo dużo mówią o człowieku.” Gdyby program nie był takim, z którego wynika, że ludzie korzystający z internetu są idiotami mogłabym jakoś przeboleć fakt, że padło moje imię i pokazana została moja twarz. Niestety tak się nie stało. Ponadto od początku mówiłam, że … nigdy nie byłam na czacie! A po emisji materiału zadzwoniło do mnie kilkadziesiąt osób z pytaniem: „Na jakim czacie można cię spotkać?!”
Panu Braunowi opowiadałam, że (…) na IRC, na którym poznałam mojego obecnego partnera, weszłam bo… pisałam reportaż dla dwutygodnika „Cogito”, z którym od 7 lat jestem związana. Paradoksalnie sama dla anteny I programu zrobiłam w swoim czasie felieton filmowy na temat internetu, który został wyemitowany w Rowerze Błażeja. Uważam, że materiałów o internecie nie powinni robić ludzie, którzy nigdy nie weszli w sieć i nie widzieli na oczy komputera! Jako komentatorzy do takich programów nie powinni występować psychologowie czy psychiatrzy, którzy również z komputerem są na bakier. A tak właśnie stało się w przypadku filmu „Zaczatowani”. Wszyscy zostaliśmy pokazani w krzywym zwierciadle!
Czuję się urażona i oszukana. Tym bardziej, że jak wspomniałam, sama jestem dziennikarką i w przeciwieństwie do pana Grzegorza Brauna wyznaję też pewne zasady. O ile pierwsza zasada medycyny brzmi: „nie szkodzić” a literatury: „nie nudzić” o tyle w moim pojęciu dziennikarstwo powinno łączyć w sobie te dwie cechy. Program wyemitowany przez TVP2 był po pierwsze nudny (dziwię się, że przeszedł pomyślnie przez kolaudację), a po drugie szkodliwy.
Wywodzę się z dziennikarskiej rodziny. Mój zmarły (…) ojciec – Maciej Piekarski przepracował w Telewizji Polskiej prawie 30 lat! Przez lata związany był właśnie z dwójkową anteną, a pod koniec życia z Warszawskim Ośrodkiem Telewizyjnym. Ojciec, który sam stworzył kilkadziesiąt dokumentalnych filmów i reportaży był moim mistrzem. Od dzieciństwa podglądałam jego pracę. On nauczył mnie szacunku nie tylko do taśmy filmowej, na którą nie powinno nagrywać się rzeczy, które nigdy do niczego się nie przydadzą, ale też i szacunku do rozmówców, bohaterów, dzięki którym my – dziennikarze zarabiamy na chleb, i których historiami budujemy swoje nazwisko. Niestety przeszło 90 minut wywiadów ze mną i moim partnerem nie zostały wykorzystane z szacunkiem należnym nam – jako tym, którzy służą panu Braunowi do budowania swego nazwiska w świecie filmu i szeroko pojętych mediów. Dziwię się, że autor mając tyle dni zdjęciowych i tyle emisyjnego czasu (z tego co się zorientowałam film był materiałem o module 25 minut, czyli na antenę weszło 23,5 minuty!) oraz takie materiały wyjściowe stworzył tak marne „dzieło” (cudzysłowu użyłam specjalnie!).
(…) są (…) pewne niepisane zasady, które wynikają z kultury osobistej ludzi tworzących dziennikarską społeczność. Widać jednak, że nie wszyscy mają tę kulturę. Teraz rozumiem czemu my dziennikarze przez jednych nazywani jesteśmy przedstawicielami czwartej władzy, a przez innych hienami, żerującymi na czyjejś krzywdzie. Teraz rozumiem czemu ten zawód tak stracił w oczach społeczeństwa. Rozumiem, że jest więcej mediów i to dlatego aby przyciągnąć widza szuka się taniej sensacji, ale nigdy nie posądziłabym TVP2 o tak niskie pobudki!
Przez całe moje dziennikarskie życie starałam się przestrzegać zasady – nie szkodzić! I jak dotąd mi się to udało. (…) Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o panu Grzegorzu Braunie. Uważam, że to co zrobił powinno zostać ocenione przez komisję etyki TVP!
(…) To co ujrzało światło dzienne na antenie było poniżej wszelkiej krytyki. Fakt, że akurat mnie psycholog i psychiatra ocenili pozytywnie nic nie zmienia. Cała wymowa materiału była negatywna. Nawet użyte przez autora przebitki kojarzyły się z pornografią, sexshopami, w których przez zamazane na czerwono szyby można podejrzeć zakazany świat tylko dla dorosłych. Scena, w której dorosły mężczyzna w internetowej kafejce pije piwo i pomaga nieletniemu w przeglądaniu stron z rozebranymi panienkami dość mocno poinformowała widza z jakiego rodzaju ludźmi pokazanymi w materiale ma do czynienia. Nie padły w filmie słowa: edukacja, informacja, których nie szczędziliśmy w naszych wypowiedziach ani ja ani mój partner. To przez to całość tchnęła tanią sensacją godną brukowców a nie dwójkowej anteny!
Internetowa społeczność szybko odnalazła mnie w sieci po użytym w materiale nicku i imieniu, które wbrew moim wyraźnym zastrzeżeniom padło. Wszyscy byli oburzeni. Ależ ze mnie idiotka, skoro zgodziłam się wziąć udział w takim czymś! I w ogóle skąd wzięto do filmu takich głupich bohaterów? Ponieważ wiem jaka jest prawda o mnie (…) domyślam się, że również słowa pozostałych bohaterów przedstawiono tak, że zmieniono sens ich wypowiedzi. W internecie znaleźć można strony z dyskusjami na temat filmu „Zaczatowani”. (…) Również moja e-mailowa skrzynka pełna jest opinii internautów (…) na ten temat. Nie ma wśród nich ani jednej pozytywnej! Nikt nie powiedział, że ukazana została prawda lub choćby jedna strona prawdy. Ukazana bowiem zostało wizja pana Brauna. Wizja – jak wygląda coś o czym nie ma on bladego pojęcia!
O emisji filmu dowiedziałam się z zajawek na dwójkowej antenie. Autor mimo obietnic nie zadzwonił do mnie, choć gdy chciał nakręcić program znalazł mnie w basenie w ogrodzie mojego kuzyna pod Trójmiastem! (…)
Proszę bardzo o odpowiedź na moje pismo. Proszę też o poważniejsze traktowanie internetu. Telewizja 70 lat temu również była w powijakach. Też oskarżano ją o zabijanie wyobraźni, o czynienie z ludzi telemaniaków. Myślę, że media powinny się wzajemnie wspierać! Tworzenie materiałów o zagrożeniach i uzależnieniach powinno się odbywać z poszanowaniem godności bohaterów. Powinni oni wiedzieć w czym biorą udział.
I jeszcze jedna sprawa. Poświęciłam dwa dni na pomoc panu Braunowi w przygotowaniu filmu. Odesłałam dziecko do byłego męża, przerobiłam dziecinny pokój na studio nagrań, jeździłam z ekipą do WOTu na przeglądarkę. Ze stoickim spokojem przyjęłam informację, że ze względu na awarię kamery nagranie trzeba powtórzyć. Dałam Panu Braunowi kontakty do ludzi związanych z internetem. Jest mi przykro, że za moją koleżeńską postawę odpłacił mi w ten sposób. Gdy dzień po emisji odebrałam telefon od byłego męża „cześć zaczatowana” zrozumiałam: moja opinia została zepsuta. I tylko się pytam: za co? I kto ponosi odpowiedzialność za ten stan rzeczy? Mam nadzieję, że Pan mi na to odpowie.

Pozostaję z całym szacunkiem (…)

Po moim liście odezwał się ówczesny dyrektor dwójkowej anteny i przeprosił. Przyjęłam przeprosiny i zrezygnowałam ze skargi do Komisji Etyki. Nie chciałam skarżyć instytucji, w której pracuję. To był błąd. Fakt, że wtedy Grzegorza Brauna nie spotkała żadna kara sprawił, że najwyraźniej czuje się on bezkarny. Na dodatek film „Zaczatowani” wyciagnięto ostatnio z lamusa i znów pokazano (tym razem na TVP Polonia), choć w życiu bohaterów nastąpiło wiele zmian. (Na przykład ja już nie jestem z facetem, który wówczas występował jako mój partner.) Na szczęście emisja była bez głupich komentarzy siedzących w studio psychologów.

Przyznam, że gdyby rewelacje o profesorze Miodku opublikował ktoś inny, pewnie bym w nie uwierzyła. Ponieważ ich autorem jest ktoś taki jak Grzegorz Braun, dlatego ich prawdziwość od początku stawiałam pod znakiem zapytania. Decyzja sądu w tej sprawie nie zdziwiła mnie. I tylko przykre, że o rewelacjach Grzegorza Brauna w sprawie profesora Miodka trąbiono na prawo i lewo, a o decyzji sądu napisano lakonicznie i nie na pierwszych stronach gazet. Dlatego tak sobie myślę. Brauna spotkała wreszcie jakaś kara i… co z tego?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...