Aptekarze chyba zawsze słynęli z „dyskrecji”. Doszłam do tego wniosku wczoraj, gdy poszłam do apteki po aspirynę, a koleżanka z pracy dowiedziawszy się gdzie idę poprosiła, bym kupiła jej tampony. W aptece była kolejka. Kiedy doszłam do okienka i przedstawiłam swoją prośbę pani bez słowa położyła na ladzie listek aspiryny, a potem poszła na koniec apteki i krzyknęła:
– I co jeszcze miało być? Tampony?
Odparłam, że tak, a pani na to niczym nie zrażona zadała równie głośno drugie pytanie:
– Jaki rozmiar tych tamponów?
Wiele lat temu krążył dowcip o nieśmiałym facecie, który przyszedł do apteki po prezerwatywy. Ponieważ w aptece była kolejka, więc głupio mu było kupić tylko to. Dlatego jak doszedł do okienka poprosił głośno o aspirynę, a cichutko o prezerwatywy. Aptekarka cichutko położyła aspirynę na ladzie, odeszła od niej i wrzasnęła:
– I co miało jeszcze być? A! Prezerwatywy! Jadziu, przynieś z zaplecza, bo tu klient chce prezerwatywy.
Facet zrobił się czerwony, poszedł do kasy zapłacić (kiedyś w aptece kasy były osobno). Potem podszedł po zakup i wziął jedynie prezerwatywy zapominając o aspirynie. Kiedy był już w drzwiach cofnął go wrzask aptekarki:
– Pan, który kupował prezerwatywy! Zapomniał pan aspiryny!
Po wczorajszej historii z tamponami przypomniał mi się nie tylko ten stary kawał, ale jeszcze jedno apteczne zdarzenie sprzed prawie 20 lat.
Otóż miałam psa – kundla o imieniu Frajer. Miał pół roku, kiedy zauważyłam, że ropieje mu męskie „co nieco” i udałam się do weterynarza. Weterynarz powiedział, że jest to szczeniak, który tarza się w różnych miejscach i po prostu coś tam sobie zakaził. Kazał owe „co nieco” przemywać. Jak? Miałam wziąć strzykawkę bez igły, napełnić kupionym w aptece bez recepty ziołowym płynem o nazwie vagotyl i przez tydzień dwa razy dziennie wstrzykiwać ten vagotyl w ilości 5 cm3 psu w to co mu ropieje. Nie miałam czasu kupować, bo musiałam lecieć na uczelnię, więc poprosiłam matkę narzeczonego o dokonanie zakupu. Zanotowała nazwę leku na kartce i poszła do apteki. Wieczorem postawiła płyn na stole u mnie w domu. A minę miała! Bez kija nie podchodź! Cóż się okazało? Gdy w aptece (oczywiście pełnej ludzi) przedstawiła swoją prośbę uradowany pan magister na cały regulator wrzasnął:
– A vagotyl! Do irygacji waginy! Zaraz przyniosę!
Zanim przyniósł lek cała apteka zdążyła zlustrować od stóp do głów panią, która będzie robić sobie irygację intymnej części ciała.
Dlatego coraz bardziej nabieram pewności, że niektóre dowcipy biorą się z życia, a te o powalającej dyskrecji aptekarzy to już na pewno.